Dla pozostałej części kraju zaczyna to być zagadką: w jaki sposób miasto posiadające najbardziej restrykcyjne prawo dotyczące posiadania broni palnej, do tego położone w stanie, który jako jedyny w kraju nie zezwala na noszenie jej przy sobie, jest jednocześnie rekordzistą pod względem liczby ulicznych strzelanin i ofiar śmiertelnych użycia broni.
Pod koniec lipca burmistrz Chicago i szef policji miasta z dumą informowali o poprawie sytuacji, gdyż przez kilkanaście dni na ulicach miasta słychać było mniej strzałów. Niezwiązani z administracją specjaliści podchodzili do tych danych z rezerwą przewidując, iż jest to stan tymczasowy. Mieli rację.
Sierpień okazał się wyjątkowo krwawy, gdyż w ciągu dwudziestu pierwszych dni miesiąca liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła 38, o trzy więcej, niż przez cały sierpień 2011 r.
Tylko w minioną sobotę na ulicach miasta zginęło sześć osób, a w ciągu całego weekendu 36 zostało rannych. W ten sposób wyrównany został smutny rekord z 19 lutego b.r.
Do dziś w wyniku użycia broni palnej w Chicago zginęło 346 osób, co stanowi o 31% więcej, niż w podobnym okresie ubiegłego roku. Burmistrz i szef policji nie mogą dłużej cieszyć się poprawą sytuacji. Liczba ofiar w Chicago jest wyższa, niż straty US Army podczas niedawnych działań wojennych w Iraku, czy Afganistanie.
Najgorszy był początek roku. W pierwszym kwartale odnotowano 120 morderstw, co stanowiło 60% wzrost w ciągu roku.
Policja poszukuje nowej strategii, gdyż wszystkie ogłaszane i wprowadzane do tej pory okazały się bezużyteczne. Najnowszy pomysł to zwrócenie szczególnej uwagi na osoby, które stanowią potencjalne zagrożenie. Pomysł wydaje się żywcem wyjęty z książek science-fiction, gdzie rząd próbuje przewidzieć zachowanie jednostek, co w końcu okazuje się poważnym naruszeniem wolności osobistych i zwykle kończy zmianą systemu. Plan powstał jednak przy udziale kilku agencji federalnych i zainspirowany został opracowaniem statystycznym zespołu z Yale, obejmującym lata 2005-2010.
Być może przyniesie efekty, choć wątpi w to zarówno część aldermanów, jak i przedstawiciele Chicago Fraternal Order of Police, którzy niezmiennie przekonują, iż podstawowym problemem jest zbyt mała liczba zatrudnionych przez miasto policjantów. McCarthy nie zgadza się z tym uważając, że powiększenie sił policyjnych nie zmieni sytuacji.
"Ograniczenie przestępczości nie jest wynikiem liczby policjantów na ulicach, ale sposobu w jaki są oni wykorzystywani i wysiłku jaki wkładają w swoje zadania" – mówił niedawno obecny szef policji. Nie potrafi jednak w odpowiedni sposób wykorzystać obecnych sił policyjnych i udowodnić, że jego teoria jest właściwa.
Jeszcze w latach 90. W Chicago dochodziło do 900 morderstw rocznie. W ostatnich kilku latach udało się tę liczbę obniżyć do średnio 450. W tym roku możemy być świadkami ponownego wzrostu liczby zabójstw z użyciem broni palnej i to w czasach, gdy wszystkie duże miasta USA notują spadek.
Eksperci są zgodni, że większość śmiertelnych strzałów w Chicago pada w wyniku porachunków pomiędzy poszczególnymi grupami oraz w ramach walki o tereny wpływów. Coraz częściej jednak ofiarami stają się przypadkowe, niezaangażowane w ich działalność osoby. Liczby są wyższe, niż w innych miastach. Dla porównania w Los Angeles, czy Nowym Jorku – aglomeracjach o wiele większych i mających znacznie więcej mieszkańców – ginie porównywalna liczba osób.
RJ
'