Troje dzieci Vaughna, otulone kocykami i poduszkami, usadowiły się w tyle rodzinnego auta wyruszając wczesnym rankiem na niezapowiedzianą wycieczkę do parku wodnego. Jedenastoletnia Cassandra siedziała pośrodku. Dwunastoletnia Abigayle zaraz za ojcem, po stronie kierowcy, kurczowo ściskając pluszowe zwierzątko i książkę o Harrym Potterze. Jej młodszy brat, 8-letni Blake, za matką. Kimberly, zajęła miejsce pasażera na przodzie pojazdu. Wszyscy ubrani byli letnio. Za wyjątkiem Vaughna, który miał na sobie buty kowbojskie, granatowe dżinsy i flanelową kurtkę. Prokuratura zakłada, że w ten poranek, 14 czerwca 2007 roku, Christopher Vaughn zaplanował ucieczkę od normalnego życia na przedmieściu Chicago.
Vaughn zgromadził rodzinę około czwartej nad ranem. Dzieci zapięły pasy, a sam skierował Ford Expedition na południe, autostradą numer 55. Wkrótce, po minięciu okolicznych restauracji i stacji benzynowych, zjechał na Bluff Road i skręcił na południe w odludną drogę. Zjechał na ścieżkę w pobliżu wieży telekomunikacyjnej i wysiadł z auta. Zdjęcia policyjne, które zostały pokazane kilkakrotnie przed ławą przysięgłych w poniedziałek, oddają przerażający obraz tego, co nastąpiło potem.
Wice-prokurator, Debbie Mills, podczas pierwszego dnia zeznań odnotowała następujący zapis wydarzeń, rozpoczynając od żony, Kimberly. „Sięgnął po pistolet, przyłożył do jej policzka i strzelił w głowę”, stwierdziła Mills. Potem Vaughn zastrzelił Abigayle, kontynuowała prokurator. Potem Cassandrę. Następnie Blake’a. Wystrzelił po dwa razy w każde ze swoich dzieci, celując w głowę każdego z nich. „Wszystkie strzały były precyzyjne”, komentowała Mills. Ale nie na tym koniec. „Musiał sprawić, by wyglądało na to, że to nie on to zrobił”, orzekła Mills.
Vaughn wrócił do samochodu i postrzelił się sam dwukrotnie, relacjonowała Mills. Raz w lewy nadgarstek, gdzie nosił zegarek, i raz w nogę. Nie naruszył znaczących tętnic, odnotowała prokurator, i nie spowodował istotnych zranień. Po czym upuścił pistolet pomiędzy stopami Kimberly, rozpiął jej pasy bezpieczeństwa i odszedł, mając nadzieję, że ostatecznie zrealizował swój plan. Za sobą pozostawił scenę, utrwaloną w przyprawiających o mdłości zdjęciach.
Sędziowie ławy przysięgłych ujrzeli jak główka Blake’a Vaughna wychyla się z tylnych, poplamionych krwią drzwi, które po odkryciu morderstwa otworzyła policja. Abigayle opadła na poduszki i kocyk przesuwając się na przeciwną stronę auta. Cassandra leżała pośrodku. Kimberly osunęła się na środkową deskę rozdzielczą samochodu odsłaniając zakrwawioną ranę pod podbródkiem. Prokuratura zademonstrowała te obrazy zbrodni na ekranie monitora w poniedziałek, w czasie przesłuchań policji i służb medycznych z Channahon, które jako pierwsze pokazały się na miejscu wypadku. Sędziowie przysięgli subtelnie ocierali oczy. Jedna z kobiet zasłoniła usta.
Ubrany z tę samą beżową kurtkę, białą koszulę i brązowe spodnie, które miał na sobie podczas wyboru sędziów przysięgłych, Vaughn nie ujawnił żadnych emocji. Podczas rozprawy, która rozpoczęła się w obecnym tygodniu, niemal pięć lat po jego aresztowaniu, bawił się długopisem ze spokojem obserwując rozwój odtwarzanych wydarzeń.
Nie wiadomo czy w sposób zamierzony czy nie, Vaughn wcielał się w portret nakreślony przez swego obrońcę, George Lenarda, zdaniem którego Vaughn jest „bardzo, bardzo skrytą osobą”. Według Lenarda Vaughn jest cichy, nie wdaje się w rozmowę; nie plotkuje; nie rozmawia o niczym co dzieje się wewnątrz domu. „Jest monotonny”, komentuje jego dziwaczne zachowanie obrońca. I nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie sposób w jaki sądowy obrońca przeprowadza atak na ofiarę, żonę Vaughna, Kimberly. Lenard stwierdza, że cicha osobowość jego klienta uczyniła go bardziej narażonym na podejrzenia i oskarżenia. Ale, konstatuje pokrętnie Lenard, to Kimberly była osobą problematyczną. Cierpiała na migreny i wysokie ciśnienie. I, zdaniem wprawnego obrońcy, brała leki, które w ramach ostrzeżeń U.S. Food and Drug Administration zawierały ryzyko samobójstwa. Przez pięć lat, które upłynęły od morderstwa, obrońcy Vaughna dowodzili, że to Kimberly zastrzeliła dzieci, po czym popełniła samobójstwo. „To rozprawa o morderstwo-samobójstwo”, oznajmił w swej mowie wstępnej obrońca oskarżonego.
W czasie, gdy rodzina Vaughna leżała zabita w aucie, on sam przebywał w szpitalu skarżąc się na detektywów, którzy ponoć zniszczyli mu kowbojskie buty, przypomniała prokuratura. W jej wywodzie Vaughn występuje jako pozbawiony serca mąż i obojętny ojciec, który wydawał tysiące dolarów w klubach striptizerskich i marzył o porzuceniu swego nudnego życia. By zrealizować fantazję życia w kanadyjskim pustkowiu, Vaughn uchwycił się koszmarnego pomysłu, skonstatowała wice-prokurator Deborah Mills. Obudził swą rodzinę pod pretekstem zabrania ich na niespodziewaną wycieczkę do parku wodnego, po czym zabił wszystkich czworo w aucie jak siedzieli spięci pasami bezpieczeństwa, na trzy dni przed dniem ojca.
„O, mój Boże”, wykrzyknął sierżant Steve Weiss z Channahon na widok odkrytej w samochodzie masakry w dniu 14 czerwca 2007 roku, co przypomniał w swych zeznaniach. Rodzinny Ford Explorer stał wtedy zaparkowany w pobliżu autostrady numer 55 na wąskiej ścieżce żużlowej w pobliżu wieży telefonicznej. Weiss, który zeznawał pierwszego dnia procesu, został dogłębnie poruszony na widok zdjęć wykonanych w miejscu zbrodni. Poinformował, że Vaughn odpowiedział tego ranka tylko na jedno zadane przez niego pytanie: „Gdzie jest twoja żona?”. Vaughn skinął głową mówiąc „Tam”. 34-letnia Kimberly Vaughn, poniosła śmierć natychmiast, kiedy jej mąż przytknął 9-milimetrowy pistolet do jej szyi i pociągnął za spust, stwierdziła prokurator Mills. Vaughn pobierał lekcje strzelania w strzelnicy w Plainfield w przeddzień morderstwa, podczas gdy jego żona robiła obiad dla sąsiadów, wyjaśniła Mills.
12-letnia Abigayle, która siedziała za ojcem, została zastrzelona zaraz po matce, strzałem w piersi i głowę podczas snu. 11-letnia Cassandra poniosła śmierć po dwóch strzałach w głowę i piersi przechylając się niemal całkowicie na brata. 8-letni Blake, który ewidentnie podniósł ręce w geście obrony, został postrzelony w lewe ramię i głowę.
Po czym Vaugh postrzelił siebie w nadgarstek i nogę, zadając sobie niegroźne rany i porzucając pistolet pomiędzy nogi Kimberly. Następnie zatrzymał nadjeżdżający samochód. Prokurator Mills stwierdziła, że ślady krwi pozostawione wewnątrz auta, jak również krew znaleziona na ubraniu Vaughna dowodzą niezbicie, że to on jest mordercą, co podpowiada również zdrowy rozsądek, podsumowała Mills. „Był on jedyną osobą, która wyszła z forda żywa”, zauważyła Mill zwracając się do sędziów przysięgłych.
Wbrew faktom i logice, obrońca, George Lenard, stwierdza jednak, że to Kimberly zastrzeliła swą rodzinę, po czym popełniła samobójstwo. Lenard zauważył, że leki na migrenę, które brała, zwiększają prawdopodobieństwo myśli samobójczych. Zdaniem obrońcy, Kimberly Vaughn popełniła zbrodnię w stanie rozpaczy w powodu rozpadającego się małżeństwa, którego nie mogła naprawić.
To właśnie zdrowego rozsądku brakuje w tym wywodzie obrony. Potwierdzając, że Vaughn zdradził swą żonę „z jedną lub dwiema kobietami” w czasie pobytu w Meksyku, po czym jej o tym opowiedział, obrona kontynuuje jednak swe niedorzeczne insynuacje nawet wbrew zeznaniom prokuratury, która informuje o długim pobycie Vaughna w rejonie Yukon w Kanadzie, zaledwie na miesiąc przed morderstwem. Wyjazd, który został przedstawiony rodzinie jako podróż służbowa, był w rzeczywistości rekonesansem. W zakodowanych plikach znalezionych w laptopie Vaughna znaleziono wiadomości wymieniane przez Vaughna z kanadyjskim przyjacielem, które zawierały szczegóły planu przeniesienia się na stałe na północ.
Na przytoczenie tych faktów obrona reaguje stwierdzeniem, że „Christopher Vaughn był ekscentrycznym marzycielem”. Bezkarność takich komentarzy obliczona na spowodowanie konfuzji, nie tylko u sędziów przysięgłych, jest symtomatyczna. Nie ma nic wspólnego z próbą humanitarnej obrony. Wydaje się natomiast drwiną z rzeczywistości. Nieprzypadkowo jest również kpiną z rodziny. W kontekście rządowych wysiłków ograniczających wolności religijne instytucji religijnych i osób wierzących, jak również wcześniejszych, skutecznych zabiegów narzucenia akceptacji homoseksualizmu jako religii panującej, nie dziwi ani usprawiedliwianie jednostkowego prawa do opacznie pojętej wolności, ani dyskredytowanie wartości rodziny.
Stąd kolejne relacje z procesu o morderstwo, w którym wszyscy wiemy, kto kogo zabił, odczytujemy nie tylko ze zwykłą fascynacją szaleństwem i zboczeniem, ale z przerażeniem. Wątpię czy poznanie prawdy rzeczywiście wymaga zeznań kryptoanalityka z FBI odcyfrowującego runiczny alfabet, zeznań striptizerki i właściciela strzelnicy. Przyznaję, że mam nieodparte wrażenie, że epatowanie przez prasę tymi elementami doświadczeń Vaughna, które odnoszą się zarówno do odwiedzanych prostytutek, wiersza napisanego w więzieniu przy pomocy alfabetu runicznego, czy druidycznych wierzeń mają w większym stopniu pozyskać tanią sensacją powszechnego czytelnika niż cokolwiek wyjaśnić.
Kilka miesięcy po domniemanym zamordowaniu rodziny, Christopher Vaughn napisał poemat posługując się zakodowanym językiem odnoszącym się do striptizerki, z którą Vaughn marzył o rozpoczęciu nowego życia, donosi prokuratura. Szczerze mówiąc, sama nie dowierzam, że to piszę, bowiem już sama selekcja tych żałosnych fragmentów wymyślonego być może na potrzeby prasy życiorysu zakrawa na poślednią opowieść awanturniczą. Podobnie jak informacja o zagadkowym poemacie Vaughna, pod znamiennym tytułem „Maya” przechwyconym w celi więziennej, o którego dopuszczeniu do dowodów rozprawy ma rozstrzygnąć sąd, przypominałaby niezłą komedię, gdyby nie jej tragiczne zakończenie w realu. Na szczęście odrobiną rozsądku wykazał się sędzia Daniel Rozak, który już wcześniej zabronił prokuraturze powoływania się na druidyczne wierzenia Vaughna. Przerażająco surrealistycznie brzmią jednak argumenty prokuratury, która powołuje się na analizę literacką wątpliwej jakości utworu Vauhna dołączając enigmatyczną frazę „Zadaj Mai pytanie” do dowodów sądowych. Według prokuratury te pożałowania godne dowody procesowe odnoszą się do striptizerki, Mai Drake, którą odwiedzał Vaughn. Kobieta miała stanowić „mimowolny element” planu Vaughna by rozpocząć nowe życie w kanadyjskiej puszczy.
Podobną farsę prezentuje obrona. Oto w poniedziałek większość z przesłuchań kandydatów na sędziów przysięgłych dotyczyła tego czy cierpieli oni na migreny czy problemy ze zdrowiem psychicznym, lub czy kiedykolwiek brali lek o nazwie Topamax. Kimberly Vaughn brała Topamax lecząc swe migreny, a obrońcy planują dowieść, że lek ten spotęgował jej skłonności samobójcze, zauważając, że kilka miesięcy po jej śmierci, producent leku zaczął ostrzegać, że lek może zwiększyć ryzyko samobójstwa.
W szaleństwie z pewnością jest jakaś metoda, ale czy koniecznie musi ona królować podczas rozprawy o morderstwo rodziny? Czy rzeczywiście obrona Vaughna wymaga uczynienia z jego nieżyjącej żony zabójczyni swych własnych dzieci? Wszystko wskazuje na to, że każda metoda jest o tyle dobra, o ile jest skuteczna, bez względu na przyzwoitość, normy moralne, poszanowanie rodziny, czy po prostu zdrowy rozsądek.
Proces Vaughna nie jest, rzecz jasna, niczym wyjątkowym w serii prawnych i prasowych nieprzyzwitości. W ten niechlubny ciąg sensacji procesowych wpisuje się rozprawa Drew Petersona, czy Simpsona. Wszystkie one są ewidentną kpiną ze sprawiedliwości, rzetelności przewodów sądowych, czy po prostu logiki. Początkowe oświadczenie obrony Vaughna jest tego najlepszym dowodem. Jego obrońca, Lenard, podczas mowy wstępnej stwierdził: „Christopher Vaughn jest ekscentrycznym marzycielem”, lekceważąc wszystkie inne dowody morderstwa. Bezkarność i bezpodstawność tego typu wywodów sądowych stawia w wątpliwość jakiekolwiek normy etyczne, czy choćby elementarne poszanowanie dla wartości życia, nie wspominając o rodzinie będącej już od dłuższego czasu przedmiotem ataku. Zeznający kolejno policjanci, sąsiedzi, czy rodzice ofiar oferują wprawdzie emocjonalne relacje wydarzeń, ale nie ma to większego znaczenia dla sprawy toczącej się swoim, urągającym sprawiedliwości torem. No, ale ktoś to przecież musi obejrzeć i przeczytać. A rezultaty oglądalności wydają się być o wiele ważniejsze niż zdrowy rozsądek.
Na podst. „Chicago Tribune”, „Chicago Sun Times” oprac. Ela Zaworski
'