Mieszkańcy Tampy powoli dochodzą do siebie. Do swoich domów również, opuszczonych na czas konwencji partii republikańskiej. Z ulic znikają zasieki, znaki STOP i ZAKAZ WJAZDU, oraz umundurowani przedstawiciele różnych departamentów federalnych.
Konwencja okazała się wielkim sukcesem. Jak zawsze. Świadczyły o tym okrzyki, oklaski i treść przemówień, które można streścić krótko – “Wierzymy w Amerykę. Obama jest zły. Romney nas zbawi. God Bless. Dziękuję”. Nie piszę tego złośliwie, bo przemówienia utrzymane były w tym właśnie tonie. Niektórzy delegaci potrafili wykrzesać z siebie więcej, inni mniej. Niektórzy trzymali się faktów, na których potrafili zbudować swe wystąpienie, inni musieli sięgać po nieco zmyślone historie i naciągane opowieści. Jak zawsze wśród występujących na konwencji pojawił się ktoś, kto wygłosił lepsze przemówienie od właśnie nominowanego kandydata powodując niewielkie zamieszanie we władzach partii.
Tegoroczna konwencja nie różniła się znacząco od innych, bo korzystano ze sprawdzonego scenariusza. Odmienny był skład – nie zaproszono większości przedstawicieli ostatniej administracji republikańskiej oraz części polityków biorących udział w wyborach przed 4 laty chcąc odciąć się od raczej źle postrzeganego okresu w historii.
Nowym elementem była próba przekonania mediów, a tym samym odbiorców przekazów radiowo telewizyjnych, że Mitt Romney, mimo swego bogactwa i związanego z nim odmiennego stylu życia to człowiek normalny, zrównoważony, uśmiechnięty, czuły i rozumiejący potrzeby każdego. Zadanie to powierzono żonie, która spisała się tak dobrze, że wszyscy zaakceptowali Mitta jak równego – jak napisał ironicznie jeden z komentatorów – nawet biedni w Luizjanie, bezrobotni w Wisconsin, katolicy w Massachusetts, Żydzi w Nowym Jorku, a nawet łysi w Kalifornii. Kandydat nie musiał już w inny sposób udowadniać, że płynie w nim normalna, czerwona krew.
Na razie kampania prezydencka przebiega zgodnie z planem i wedle obowiązujących od lat zasad. Przed nami konwencja demokratów, której przemówienia będzie można prawdopodobnie streścić następująco: “To nie nasza wina, tylko Busha. Jest lepiej, a może nawet bardzo dobrze. Romney to nic nie rozumiejący bogaty chłopiec. Tylko Obama gwarancją postępu. God Bless. Dziękuję.”
Podobno mieszkańcy Charlotte, gdzie już powoli ściągają służby ochronne mające zapanować nad miastem podczas zjazdu, pakują walizki i wyjeżdżają na nieplanowane wakacje.
Być może pojadą do Fillmore w Kalifornii, bo będą tam się czuli jak w domu. Od kilkunastu dni miasteczko to może podobno udawać każde inne w USA, ponieważ jego władze postanowiły w tym celu ściąć wszystkie drzewa w centrum. Już wyjaśniam. Drzewa to palmy, charakterystyczne dla tamtego regionu. Były one przeszkodą w otrzymaniu w przeszłości kilku kontraktów na kręcenie scen do filmów, w związku z czym miasto odnotowało straty. Chodziło o filmy, których akcja nie działa się w Kalifornii, więc palmy nie były pożądane. Teraz, ze swymi budynkami w południowym stylu, dominująca wszędzie terakotą, pomarańczową dachówka i wszechobecnymi kamiennymi zdobieniami Fillmore rzeczywiście może udawać każde inne miasteczko w….Kaliforni. Trudno bowiem znaleźć na środkowym zachodzie podobne nagromadzenie meksykańskich wpływów w budownictwie.
Podobno kilku mieszkańców widząc co się dzieje miało łzy w oczach, paru postanowiło opuścić tamte strony. 70-letnie palmy w mieście były jego wizytówką i nadawały mu odpowiedniego charakteru. Teraz miasto jest po prostu brzydkie, bez drzew wygląda okropnie. By wszystko było jasne należy wymienić sumę, jaką chciałyby zarobić władze Fillmore na uzyskanych dzięki temu, choć na razie pozostających w sferze marzeń kontraktach filmowych – 50 tysięcy dolarów. To kolejny przykład, do czego może doprowadzić kilku tępych urzędników i ostrzeżenie dla innych, niekoniecznie zamieszkujących Kalifornijskie miasteczka.
Głupotę można spotkać wszędzie, nie tylko w ratuszach miejskich. Również w szkolnych radach. Nas, mieszkańców powiatu Cook, nie trzeba o tym zbyt mocno przekonywać. Kolejny przykład napłynął jednak tym razem z Nebraski.
3 i pół letni Hunter Spanjer od urodzenia nie mówi i nie słyszy. Z otoczeniem posługuje się za pomocą języka migowego. Niedawno trafił do szkoły, a właściwie przedszkola będącego częścią dystryktu szkolnego w miejscowości Grand Island. Dość szybko przedstawiciele tej placówki skontaktowali się z rodzicami domagając się, by ich syn zmienił swoje imię, gdyż obecne w języku migowym narusza statut szkoły zabraniający uczniom przynoszenia do szkoły broni palnej oraz wszelkich przedmiotów ją przypominających.
Hunter, czyli myśliwy, to w języku migowym skrzyżowanie dwóch palców w obydwu dłoniach i poruszanie nimi w górę i w dół. Naprawdę trzeba mieć bardzo bogatą wyobraźnię i jednocześnie dość pusty umysł – co okazuje się możliwe – by ten znak, oficjalnie uznany przez Amerykańską Organizację Języka Migowego, Departament Edukacji, Departament Zdrowia oraz kilka innych instytucji – odczytać jako strzelanie do rozmówcy.
A tak właśnie się stało.
Dziecko nie może strzelać palcami do nikogo, zwłaszcza w szkole – brzmi oświadczenie rady szkolnej, która jest w tej sprawie nieugięta.
Mimo, że w akcję ochrony imienia chłopca zaangażowały się różne organizacje, prywatne osoby, media z całego kraju i wszyscy bez wyjątku pukają się w czoło – dyrekcja szkoły nie ustępuje przekonana, że postępuje słusznie.
Wielokrotnie w przeszłości pisałem w tej rubryce o zanikającym w tym kraju zdrowym rozsądku. Nigdy jednak nie posiadałem aż tak namacalnego dowodu w sprawie. Równie przerażające jest to, że ludzie domagający się zmiany migowego imienia 3 i pół letniego chłopca w związku z przepisem dotyczącym broni palnej to te same osoby, które odpowiedzialne są za kształtowanie młodych ludzi, którzy wkrótce będą uczestniczyli w konwencjach, będą wybierać spośród siebie kandydatów na urząd prezydenta i decydować o przyszłości tego kraju, a tym samym losie kilku innych.
Większość z nas potrafi wyobrazić sobie znak, jaki Hunter mógłby pokazać swym nauczycielom w związku z ich żądaniem. Jest taki znak, jednak niekoniecznie uznany przez jakiekolwiek instytucje.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
'