/Myślę, że Konfucjusz miał rację, kiedy mówił:
„Wszelkie zatrudnienie jest poniżające.
Tylko nauka z książek wywyższa”/s.46
Czy jest jeszcze na świecie coś, co nie zostało wyprodukowane w Chinach? Przeglądając półki tanich, przeciętnych i bardzo drogich sklepów należałoby raczej w to wątpić. Jesteśmy zalani „chińszczyzną”, która kojarzy się głównie z tanim, marnie wykonanym, często podrobionym i udającym coś innego przedmiotem, który jest obiektem pożądania ludzi mało wybrednych i niewiele wymagających. Postrzeganie „chińszczyzny” ma w sobie coś z bylejakości. To naznaczenie przenosimy zresztą na całe Chiny. Jawią się one przeciętnemu człowiekowi wprawdzie jako kraj wielki i naród wyjątkowo liczny, ale poza tym niewiele o nim wiadomo, no może gdzieś tam jakiś mur się obija po obrzeżach pamięci, jakiś jedwab, proch i cesarz, szczególnie ten ostatni, jakiś plac i jakiś na nim portret ukochanego przywódcy – co jeszcze? Niewiele!
Otóż tę sytuację dosyć drastycznie zmienia lektura zbioru wywiadów Liao Yiwu, który ostatnio został opublikowany przez wydawnictwo Czarne.
„Liao Yiwu (廖亦武) – to poeta, pisarz, badacz nizin społecznych, aktywista, swego czasu także włóczęga, przydrożny grajek, stróż nocny i kierowca ciężarówek. Wielokrotnie aresztowany, przetrzymywany, a nawet skazany na karę więzienia za krytyczny stosunek do władz chińskich. Publikacje zagraniczne zakazanych w kraju dzieł również spotkały się z niezadowoleniem władz, dlatego w ostatnim czasie regularnie odmawiano mu zgody na wyjazd poza Chiny. Ostatecznie, przez Hanoi i Warszawę udało mu się uciec do Berlina. Lubi grać na 萧 xiao – podłużnym flecie bambusowym i recytować wiersze.”
Niesamowite są teksty, niesamowity jest autor, niesamowici są rozmówcy, atmosfera i napięcie, które niesie ze sobą ta książka - napięcie, które buduje się w relacji czytelnik – autor – rozmówca. Prawie trzydzieści wywiadów, a w zasadzie, jak mówi podtytuł „opowieści prawdziwych”. Liao Yiwu, dysydent, którego książki umieszczone są na chińskim indeksie tekstów zakazanych, poświęcił mnóstwo czasu i energii by przeprowadzić wywiady - niektóre spisane, niektóre nagrane, jeszcze inne odtworzone z pamięci – z ludźmi z nizin społecznych.
Te „niziny”, wspomniane zresztą w tytule są dosyć problematyczne, bo niektórzy rozmówcy to ludzie świetnie wykształceni, tak jak tytułowy „Opat” z opowieści o buddyjskim mnichu czy student z wywiadu „Były czerwonogwardzista”, albo bardzo bogaci, tak jak „Były właściciel ziemski”, czy też zajmujący wysokie stanowiska urzędnicze czy biznesowe, jak w tekście „Kontrrewolucjonista”, którego bohater był wice-dyrektorem jednego z największych banków w Syczuanie. Zbiegiem historycznych zawirowań wywołanych rządami komunistów z Mao na czele, szczególnie tak zwanego „Wielkiego skoku” i „Rewolucji kulturalnej” zostali zepchnięci na samo dno społecznej drabiny.
"Wśród rozmówców Liao Yiwu są [też ci autentycznie najbiedniejsi, najniżej społecznie ulokowani]: handlarz ludźmi, kierownik szaletu publicznego, mistrz feng shui, trędowaty, chłopski cesarz, lunatyk, śpiewak uliczny. Ich opowieści mówią nam równie wiele o życiu codziennym Chińczyków żyjących na samym dole drabiny społecznej, ile o kulturowym bogactwie, wielosetletniej tradycji i skomplikowanej historii najnowszej tego kraju. Oddając głos tym, jak to określił Philip Gourevitch [tłumacz książki na angielski], /zakneblowanym grupom społeczeństwa/, tym nieuznawanym przez Partię renegatom i pariasom” - autor buduje wielowymiarowy i skomplikowany obraz współczesnych Chin, w których wielowiekowa tradycja, religia, legendy, tradycyjna medycyna, wierzenia, zabobony przeplatają się z komunistyczno–kapitalistyczną wersją współczesnego Państwa Środka z „ciągle żywą” domieszką wielkiego przywódcy, ojca narodu, Przewodniczącego Mao, którego portret stale wisi na placu Niebiańskiego Spokoju. Plac ten zresztą jest tematem dwu, świetnych opowieści: „Kontrrewolucjonisty” i „Ojca uczestnika protestu na placu Tian’anmen”, które pokazują wydarzenia z czerwca 1989 roku z zupełnie innej perspektywy od tej, jaką znamy z medialnych przekazów.
Jak bardzo Chiny są fascynujące i inne od reszty świata, jak bardzo nam odległe w wielu tradycjach i zwyczajach pokazuje tytułowe opowiadanie „Prowadzący umarłych:
„Tak. Byli kiedyś ludzie, którzy się specjalizowali w prowadzeniu zwłok. Zwykle przemieszczali się nocą, zawsze we dwóch. Jeden szedł z przodu, drugi z tyłu. Tak jak niesie się lektykę, oni nieśli ciało, które, napędzane ich siłą, mknęło szybko jak wiatr. A oni skandowali jednym głosem /jo-ho, jo-ho, jo-ho/. Kiedy patrzyło się na nich z daleka, widać było, że zmarły i żywi maszerują równym krokiem.”[s.30/31]
Są jednocześnie w książce niezbite dowody na to, że Chiny są szalenie podobne do reszty świata, szczególnie tej jego części, która ma na swoim koncie doświadczenie totalitarnego komunizmu. Te same mechanizmy, te same postawy, zachowania i argumentacje:
„Powiem panu więcej, podczas trzyletniego głodu, kiedy ludzie masowo marli z wycieńczenia, nadal grałem wesołe melodyjki, wysławiające pokój i dobrobyt. Jak człowiek z a długo udaje na pogrzebach, to chyba serce zmienia mu się w kamień. Na tym świecie nie można być zbyt uczuciowym. Dzisiaj Partia pozwala mówić, co się myśli, i rozluźniła kontrolę polityczną, więc ludzie czują, że wszystko im wolno, i się cieszą. Ale jak kogoś za bardzo poniesie, to Partia wyśle go do obozu pracy. Potem taki będzie żył z podkulonym ogonem przez dziesięć, dwadzieścia lat”.[s.28] Będzie tam musiał zweryfikować na drodze ideologicznej reedukacji konfucjańskie stwierdzenie, iż:
„Wszelkie zatrudnienie jest poniżające. /Tylko nauka z książek wywyższa/” [s.46]
Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych, Liao Yiwu, Wyd.Czarne, 2011, s.376
Zbyszek Kruczalak
'