Nazajutrz po wtorkowej debacie prezydenckiej zarówno demokraci, jak i republikanie próbowali przekonać wszystkich, którzy tylko potrafią czytać, o sondażowym zwycięstwie swych kandydatów. Otóż według sondażu CNN, 46% zarejestrowanych wyborców uznało za zwycięzcę wtorkowej debaty Obamę, a 39% Mitta Romneya. Czego innego dowodzi natomiast sondaż Rasmussena. Informuje on o 49% przewadze Romneya w porównaniu z 47% Obamy. Dwa procent respondentów opowiadało się za innymi kandydatami, a kolejne 2% było niezdecydowanych, według sondażu, który opiera się na przeprowadzanych wieczorem rozmowach, a którego średnie wyniki są publikowane co trzy dni. Statystyka Rasmussena wykazuje umiarkowany skok dla Romneya po przekonywującym pojedynku z Obamą. „Dopiero okaże się czy ten skok ma tymczasowy charakter, czy też sygnalizuje trwałą zmianę w wyścigu”, oświadcza firma sondażowa.
„Bardziej stanowczy Obama, nadal silny Romney”, jak podsumowały występy kandydatów analizy prasowe, starli się, jak można było oczekiwać w kwestiach ekonomii, imigracji i roli kobiet. Ponownie energiczny i agresywny Obama niemal od początku 90-minutowego pojedynku atakował Romneya za podejmowane w przeszłości posunięcia biznesowe, stanowisko w kwestiach podatków, wydobycia ropy naftowej, antykoncepcji i roli rządu, pomiędzy innymi. „Gubernator Romney mówi, że ma 5-cio punktowy plan, ale ma tylko jeden punkt planu”, skonstatował Obama w odpowiedzi na pierwsze pytanie debaty. Plan Romney polegał na „upewnieniu się, że ci na górze grają w oparciu o inne zasady”, dodał prezydent robiąc aluzje do niższych podatków dla zamożnych, przedsiębiorstw przesyłających zatrudnienie poza granice kraju i korporacyjnych przejęć, które pozbawiają pracowników emerytur i napychają kieszenie właścicieli.
W swych końcowych uwagach powtórzył nagrane na wideo komentarze Romneya wygłoszone podczas zbiórki środków kampanijnych, na temat 47% Amerykanów, którzy nie płacą podatków i pozostają uzależnieni od rządu, sugerując, że Romney atakował emerytów korzystających z Social Security”, weteranów i odbywających służbę za granicą żołnierzy. Zaledwie podczas pierwszych sześciu minut debaty Obama dwukrotnie oskarżył Romneya o mówienie nieprawdy.
Ten natomiast wielokrotnie podkreślał, że ekonomiczne regulacje Obamy nie przyniosły rezultatu, powołując się na utrzymujące się na poziomie przewyższającym 8% bezrobocie i podkreślając swój zamiar wsparcia indywidualnej przedsiębiorczości poprzez redukcję jej zobowiązań podatkowych i regulacji rządowych. Wśród jego kluczowych propozycji jest uproszczenie kodeksu podatkowego i zapewnienie, by klasa średnia płaciła mniej. „W ciągu ostatnich czterech lat, to oni zostali pogrzebani, a ja chcę pomóc klasie średniej”, deklarował Romney zarzekając się, że pod żadnym warunkiem nie zredukuje podatków dla najwięcej zarabiających podatników.
Obama podjął atak przywołując plan Romneya obejmujący 14% ulgę podatkową, „kiedy wielu z was płaci znacznie więcej” i przypominając obietnicę Romneya z początku kampanii, że obniży podatki wobec najbogatszej grupy stanowiącej 1% najbardziej zamożnych. A poza tym, dodał Obama, budżet Romneya „nie trzyma się kupy”. „Kiedy pyta się go, jak masz zamiar to zrobić, jakie dedukcje, jakie luki prawne masz zamiar wyeliminować, nie może nic powiedzieć”, krytykował Obama. „Nie słyszeliśmy od gubernatora żadnych szczegółów, poza tym, że zlikwidowałby subsydia dla PBS (eliminując Dużego Ptaka z Ulicy Sezamkowej), jak również na rzecz agencji aborcyjnej Planned Parenthood”, punktował ogólnikowość planu republikanina.
Posuwając się o krok dalej, podważył doświadczenie Romneya jako odnoszącego sukcesy inwestora. „Jeśli ktoś przyszedłby do pana, gubernatorze, z planem zakładającym wydatki $7 czy $8 bilionów i zapytałby jak masz zamiar za to zapłacić, ale pan nie mógłby mu na to odpowiedzieć wcześniej niż po wyborach, to nie przyjąłby pan takiego mętnego układu. Nie powinni tego przyjąć także Amerykanie”, oświadczył Obama.
Romney nie pozostał dłużny. To praktyka Obamy prowadzi nas na drogę do Grecji”, skomentował czteroletni cykl niepowodzeń Obamy w celu wydźwignięcia gospodarki z kryzysu. Romney powołał się na swe doświadczenie jako organizatora igrzysk olimpijskich w Salt Lake City i gubernatora Massachusetts, podkreślając konieczność utrzymania w równowadze budżetu.
„Kiedy rozmawiamy o matematyce, która nie trzyma się kupy, co powiecie o deficycie w wysokości $4 czy 5 bilionów w okresie ostatnich czterech lat”, skomentował zarzut prezydenta Romney. „Prezydent mówi o moim planie w sposób, który go całkowicie wypacza, a tymczasem mamy do wglądu jego własne osiągnięcia w okresie czterech ostatnich lat, kiedy obiecywał ubiegając się o urząd, że obetnie eificyt o połowę. Zamiast tego, podwoił go”, odparł ataki Romney.
Ostro sformułowana wymiana zdań pomiędzy kandydatami do prezydentury potwierdziła wcześniejsze przewidywania, że w obecnej debacie konfrontacja Obamy będzie bardziej agresywna niż poprzednio. Po zdecydowanie nijakim wystąpieniu w pierwszym pojedynku, Obama znajdował się pod presją, by zmienić swój negatywny wizerunek w przedwyborczych sondażach. Pomimo tego, że prezydent wydawał się i w rzeczywistości był zdecydowanie bardziej żywotny, nie usłyszeliśmy nic nowego, co mogłoby zmienić czyjekolwiek preferencje wyborcze.
W miarę jak mijały kolejne minuty debaty mieliśmy nieodparte wrażenie, że wszystko, co słyszeliśmy podczas debaty, zostało już wcześniej powiedziane. Wrażenia teatralności nie zdołała zatrzeć nawet prowadząca spotkanie Candy Crowley upominająca kandydatów, którzy pozwalali sobie na prywatne wycieczki niejednokrotnie nie zwracając najmniejszej uwagi na fakt, że nie odpowiadają na zadane pytania. Ani Obama nie wyjaśnił, że jego plan podwyżki podatków wobec najwięcej zarabiających wyeliminowałby jedynie jedną dziesiątą federalnego deficytu, ani Romney nie zaoferował więcej szczegółów na temat luk podatkowych, które zamierza zlikwidować w celu realizacji swego najbardziej ambitnego planu – szerokich cięć podatkowych.
Żaden z kandydatów nie pisnął słówkiem na temat poświęceń na jakie narażają Amerykanów. Obama nie przyznał, że wydatki federalne, a zwłaszcza specyficznie wydatki na Medicare i Social Security nie są do utrzymania bez radykalnych reform. Romney nie przyznał, że jego plan podatkowy zakłada przewidywalny wzrost dochodu z rozwijającej się gospodarki, osłabiając nieco nadzieję na zmniejszenie rosnącego w astronomicznym tempie zadłużenia.
Silniejszy Obama nie oznaczał osłabienia Romneya. To właśnie te fragmenty wystąpienia republikanina, kiedy wskazywał nie niespełnione obietnice Obamy należały do najlepszych jego osiągnięć podczas debaty. A lista niespełnionych obietnic była bez wątpienia imponująca. Znajdowały się na niej między innymi: obietnica dotycząca zmniejszenia o połowę rocznego deficytu, który zamiast tego został podwojony, przewidywanie, że bezrobocie spadnie po poziomu poniżej 6 procent, chociaż w rzeczywistości utrzymało sie na tym samym poziomie jak przed rozpoczęciem urzędowania Obamy, plan wprowadzenia kompleksowej reformy imigracyjnej w pierwszym roku prezydentury, zapewnienie, że proces wykupowania domów przez banki zostanie zatrzymany, sugestia, że dochód rodzinny wzrośnie, i tak dalej, i tak dalej. „Jeśli wybierzecie prezydenta Obamę, wiecie, kogo dostaniecie”, ostrzegł Romney Amerykanów. „Jest to prezydent, który nie był w stanie zrobić tego, co zapowiedział”, krytykował Romney. Nawet liberalni krytycy podkreślali, że Obama nie wyszczególnił nowych ambicji, które usprawiedliwiłyby jego drugą kadencję. Zdecydowanie nawet zwolennikom Obamy zabrakło prezydenckiej wizji na najbliższą przyszłość. I jakkolwiek dyskusji kandydatów nie można odmówić ducha, to zabrakło innowacyjności poruszanych tematów. Jedyną wątpliwą zresztą atrakcją było obserwowanie obu kandydatów w najlepszych dla nich formach, jak podejmują kwestie najbliższe dla codziennego życia: zatrudnienia, cen benzyny, podatków i obaw przed jutrem. To jednak za mało by na nich głosować.
Wtorkowa debata ujawniła przede wszystkim, że nie jest wiarygodnym miejscem dla dyskusji na temat polityki zagranicznej. Zasadnicze pytania dotyczące tego, czy administracja zignorowała prośby ambasady w Libii o wzmocnienie środków bezpieczeństwa i dlaczego wywiad w Benghazi nie przewidział ataku ekstremistów, zamiast odpowiedzi na kluczowe zagadnienia dostarczyły zaledwie pretekstu do kampanijnej walki o to, czy i kiedy prezydent nazwał zabicie czterech Amerykanów aktem terroryzmu. Zdaniem Obamy sformułowania tego prezydent użył już na drugi dzień po zamachu podczas konferencji prasowej w Ogrodzie Różanym, powodując tym spore zażenowanie Romneya, który zarzucał dezinformowanie społeczeństwa przez kilka tygodni po ataku.
Bez względu jednak na to co prezydent powiedział na konferencji w Białym Domu wkrótce po ataku, nie ulega wątpliwości, że w pierwszych tygodniach po ataku administracja utrzymywała, że został on wywołany przez nagranie wideo zawierające obrazy krytyczne dla islamu. Wprawdzie administracja federalna nazywa obecnie zabójstwo pracowników ambasady w Benghazi aktem terroryzmu, ale przez kilka tygodni po zamachu utrzymywała prasową i polityczną fikcję. Zamiast reagować na zaplanowany atak terrorystyczny w Benghazi w dniu 11 września, w rocznicę ataku Al-Qaidy, zespół doradców prezydenta kreował i kontynuował prasowe i polityczne kłamstwo, jakoby atak był konsekwencją publikacji wideo. Tymczasem w trakcie debaty to nie Obama i jego administracja, a Romney został sportretowany jako skonfundowany na temat tego co zostało wypowiedziane w Różanym Ogrodzie. Co więcej, zaskakuje fakt, że to nie ta czołowa dla polityki kraju i bezpieczeństwa kwestia zdominowała wtorkową debatę. Niepodważalnym faktem jest natomiast to, że Benhgazi nie stanowi największego wydarzenia ostatnich tygodni. A świadczy to tylko o stronniczości amerykańskich mediów głównego nurtu wobec Obamy. Całe szczęście, nie ma potrzeby dowodzenia tego za pośrednictwem sondaży.
Na dowód kampanijnego kłamstwa załączam link do listu biskupów katolickich w odpowiedzi na oświadczenia, które padły podczas debaty kandydatów do urzędu wice-prezydenckiego w kwestii ustawy pozbawiającej instytucje religijne praw do wyboru ubezpieczeń i samostanowienia: http://www.usccb.org/news/2012/12-163.cfm. Biskupi dowodzą, że w świetle obowiązującej ustawy wszystkie instytucje religijne, w tym szpitale i agencje służby socjalnej, są zobowiązane do doradzania metod antykoncepcji, płacenia za antykoncepcję i pośredniczenia, by antykoncepcja stała się częścią oferowanych przez nie planów ubezpieczeniowych. Serdecznie zachęcam do korzystania z wiarygodnych źródeł w trakcie sprawdzania faktów podawanych nam na wiarę, nie tylko w czasie prezydenckich debat.
Na podst. CNN, WBEZ, Chicago Tribune oprac. Ela Zaworski
'