Trzecia debata prezydencka w poniedziałkowy wieczór przyciągnęła wielu widzów, ale nie tylu co dwie poprzednie. Szacunkowo 59.2 milionów odbiorców oglądało ten końcowy pojedynek pomiędzy prezydentem Obamą a republikańskim kandydatem, Mittem Romneyem, informuje sondaż Nielsena. Jak wskazuje Washington Post, powodem mniejszej popularności debaty była transmisja meczu futbolowego, która przyciągnęła ponad 10 milionów widzów, a także baseballa pomiędzy Cardinals i Giants, oglądana przez 8 milionów. Jakkolwiek dyskusja dotyczyła polityki zagranicznej i była prowadzona przez dziennikarza CBS News, Boba Schieffera, to sieć Fox News, która relacjonowała debatę, odnotowała najwyższe notowania oglądalności obejmujące ponad 11.5 milionów widzów. W opinii analityków Quantified Impressions z Northwestern University, obaj kandydaci osiągnęli szczyt swej formy, dowodząc, że wyjątkowo skutecznie potrafią komunikować się ze swą grupą wyborców. „Jest to zarówno miernik ich stylu, jak i treści, bo ludzie chcą słuchać tego, co chcą”, zauważają niezbyt odkrywczo analitycy z Northwestern University. I to właśnie wydaje się stanowić zarówno przyczynę jak i konkluzję debaty prezydenckiej.
Przed odbiornikami zasiadaliśmy przecież nie po to, by dać się przekonać kandydatowi opozycyjnej opcji politycznej, czy nawet nie po to by się czegoś nauczyć, a po prostu, potwierdzić swą własną tożsamość, czyli zidentyfikować się ze swym faworytem. Widzowie każdej maści nie tylko słuchają tego, co chcą, ale słyszą to, co chcą słyszeć. Tym właśnie można wytłumaczyć, że każda ze stacji dowodzi zwycięstwa swego faworyta politycznego, niejednokrotnie zaprzeczając argumentom swego własnego kandydata. To jak głosujemy świadczy bowiem w większym stopniu nie tyle o naszym wybrańcu, czy wybrance, ale o nas samych.
A kandydatom chodziło w większym stopniu o osiągnięcie popularności, nie tyle sondażowej, co o prezentację swych, wątpliwych zresztą, różnic programowych. Znudzonych telewidzów poruszyła dopiero walka w ramach Twittera na komentarze wygłaszane podczas kluczowych spięć debaty. Oto w odpowiedzi na zarzut Romneya o tym, że wkrótce będziemy mieć najmniejszą flotę marynarki wojennej od roku 1917, Obama zareagował stwierdzeniem, że „mamy również mniej koni i bagnetów”. „Mamy te rzeczy nazywane lotniskowcami, na których lądują samoloty, Obama poinformował cyncznie Romneya, kontynuując: „Mamy te statki, które płyną pod wodą, nuklearne łodzie podwodne”. Kiedy doradca Romneya, Stu Stevens, uznał tę uwagę za uwłaczającą dla wojska, Twitter rozgrzał się od komentarzy wysyłanych w tempie 105 767 na minutę. Ponad pół godziny po zakończeniu debaty, wątek Twittera horsesandbayonets był ciągle aktywny. Bloger na tematy polityczne, Charlie Pierce, dolał oliwy do ognia dodając do Twitterowej dyskusji „rzeczy, których mamy mniej”, wśród nich „piki, garłacze, karabiny skałkowe i noże kamienne”. Przed godziną 11. hasło „konie i bagnety” stało się jednym z pięciu najbardziej popularnych tematów poszukiwanych w internecie. Zaraz po nich była Syria i bezzałogowe samoloty bojowe, „drones”. Odniesienia do „bagnetów i koni”, jak również „fabrykacji” stały się natychmiastową pożywką internetowych komentarzy. Stanowiły ostry kontrast wobec pojednawczego tonu Romneya podczas debaty. „Atakowanie mnie jest programem” Romney oświadczył Obamie w pewnym momencie poniedziałkowej debaty.
Obama zastosował taktykę określaną przez analityków mianem „uszczypliwej i celowo agresywnej”, na co zużył 240 sekund debaty, w porównaniu z 80 sekundami złośliwości Romneya. „Komentarze obu kandydatów były technicznie obliczone na stworzenie krótkich i reprezentatywnych fragmentów podchwytywanych przez prasę, z uwagi na ich atrakcyjność.
Wydawałoby się, że charakter debaty, pomyślanej jako wymiana poglądów w stylu okrągłego stołu, podczas której kandydaci siedzą, a nie stoją naprzeciw siebie, jak w poprzedniej dyskusji, nada jej pojednawczy wydźwięk i zredukuje momenty agresywnej konfrontacji. Ale do najbardziej pamiętnych należą te części debaty, kiedy kandydaci zwracają się przeciwko sobie. I tak Obama zgromił Romneya za powtórzenie opinii jakoby prezydent podjął „turę przeproszeniową” na początku swej prezydentury, określając to „największym kłamstwem” kampanii republikanina.
Trzecia debata nie obfitowała wprawdzie we wzajemne oskarżenia i przerywania, które znamionowały poprzednią debatę, kiedy Obama musiał poprawić swe notowania po apatycznym wystąpieniu w pierwszej debacie. Wzajemna animozja była jednakże oczywista. Obaj politycy częstokroć dogryzali sobie, nawet w kwestiach, w których się zgadzali. Przede wszystkim jednak podkreślali różnice zdań, czemu dawali wyraz podczas całej kampanii, na temat ekonomii, energetyki, edukacji i innych kwestii polityki wewnętrznej, pomimo, że trzecia debata poświęcona był polityce zagranicznej. Gospodarka w sposób naturalny powracała w ich sporach na tematy krajowe, stanowiąc problem najważniejszy dla wyborców, jak wykazują sondaże.
Obaj kandydaci wykazali różnice niemal we wszystkich kwestiach polityki zagranicznej, za wyjątkiem jednej – bezpieczeństwa Izraela. Obaj zgodnie podkreślali zdecydowane poparcie dla tego kraju zapytani jak zareagowaliby na wypadek ataku Izraela przez Iran. „Jeśli Izrael zostanie zaatakowany, ma nasze poparcie”, oświadczył Romney zaraz po deklaracji Obamy, który zapewniał: „Stanę ramię w ramię z Izraelem, jeśli zostanie zaatakowany”. Obaj wyrazili swą opozycję wobec bezpośredniej ingerencji militarnej Stanów Zjednoczonych w celu obalenia syryjskiego prezydenta Bashira Assada.
W kwestii Bliskiego Wschodu, Romney stwierdził, że pomimo wcześniejszych nadziei, obalenie despotycznych rządów w Egipcie, Libii i w innych obszarach w ubiegłym roku spowodowało „rosnącą falę chaosu”. Republikanin oskarżył prezydenta o brak spójnej polityki opanowania rewolucji, dodając złowieszczo, że grupy Al-Qaidy zajęły północną Mali. Przewidując jedno z najczęstszych twierdzeń kampanijnych Obamy, Romney pogratulował prezydentowi ujęcia Osamy bin Ladena, ale stwierdził, że „Nie możemy rozwiązać tego poprzez zabijanie... Musimy mieć wszechstronną strategię”. Po pół godzinie Obama powrócił do tematu wypominając Romneyowi, że powiedział niegdyś, że nie było warto poruszać niebo i ziemię, by złapać jednego człowieka”.
Obama wyliczył swe sukcesy na arenie międzynarodowej, w tym zakończenie wojny w Iraku, wysiłki w celu wycofania się z Afganistanu, jak również obiecał, że postawi przed sądem napastników na konsulat amerykański w Benghazi w ubiegłym miesiącu, w którym zginęli amerykański ambasador w Libii i trzej inni Amerykanie. Prezydent uderzył w Romneya, który podczas swej kampanii określił Rosję jako czołowego geopolitycznego wroga Stanów Zjednoczonych. „Gubernatorze, jeśli w grę wchodzi polityka zagraniczna wydaje się, że chce pan powrotu do polityki z lat. 1980., tak jak chce pan importować politykę socjalną z lat 1950. i regulacje ekonomiczne z lat 1920.”, drwił Obama.
Romney zaoferował niezwykłą pochwałę wysiłków Obamy w Afganistanie, przyznając, że wycofanie 33,000 amerykańskich żołnierzy z Afganistanu było sukcesem i oświadczając, że wysiłki w celu wyszkolenia afgańskich sił zbrojnych idą w dobrym kierunku umożliwiając Stanom Zjednoczonymi ich sojusznikom powierzenie Afgańczykom kontroli bezpieczeństwem kraju. Republikanin zauważył jednakże, że Stany Zjednoczone powinny zakończyć wycofywanie swego wojska do końca roku 2014.
Romney oskarżył jednak Obamę o brak silnego przywództwa na Bliskim Wschodzie, gdzie powszechne rewolucje obaliły reżimy autokratyczne w Egipcie i innych krajach w ostatnich dwóch latach. Oskarżył również prezydenta o niedostateczne poparcie Izraela, o umożliwienie Iranowi rozwoju środków nuklearnych i o poparcie cięć w budżecie obronnym, które osłabiłyby gotowość militarną.
Trzecia debata telewizyjna nie oznaczała zakończenia kampanii. Wkrótce po niej kampania prezydenta rozpoczęła emisję reklamy telewizyjnej na Florydzie, która stwierdza, że prezydent zakończył wojnę w Iraku i planuje to samo w Afganistanie, oskarżając Romneya o przeciwstawianie się mu w obu przypadkach. Wice-prezydent, Joe Biden, prowadząc kampanię w Ohio również podkreślał różnice pomiędzy oboma kandydatami w kwestii wojny w Afganistanie. „Opuści Afganistan w roku 2014, kropka. Oni mówią, że to zależy”, stwierdził Biden. „Panie i panowie, jak wszystko co ich dotyczy, to zależy. Zależy to od tego którego dnia znajdą tych ludzi”, szydził z rzekomej względności założeń politycznych republikanina.
Bez względu na rezultaty konfrontacji obu kandydatów oko w oko, debata silnie odcisnęła się na wyścigu o prezydenturę. Romney został powszechnie okrzyknięty zwycięzcą pierwszej debaty w kontekście anemicznego wystąpienia prezydenta w dniu 3. października i od tego czasu zyskuje w sondażach. Obama wykazał znacznie większe ożywienie w drugiej debacie. W poniedziałkowej dyskusji Obama ponownie wydawał się być bardziej agresywny niż oponent. Nie wiadomo jednak czy to ostatnie wystąpienie spowodowało zmianę ogólnej percepcji wyborczej, która wysunęła na czoło wyścigu republikanina. Jakkolwiek kandydaci zastosowali kontrastujące style walki, to nie wykazali uderzających rozbieżności w podstawowych kwestiach, jak wycofanie wojsk z Afganistanu i użycie sił militarnych do zatrzymania rozwoju irańskiego programu nuklearnego.
W międzyczasie kampania powraca na swe utarte tory: Romney dowodzi, że Obama nie zdołał przywrócić zatrudnienia, a prezydent ma nadzieję, że potrafi zebrać wystarczającą bazę swych sojuszników, by zrównoważyć zaniepokojenie gospodarką. Romney oskarża prezydenta o prowadzenie kampanii opartej o niezmieniony stan rzeczy i dowodzi, że Obama ciągle musi jeszcze przedstawić plan swej drugiej kadencji. Kolejne cztery lata pod przywództwem Obamy doprowadzą do większych podatków dla klasy średniej i wyższego deficytu budżetowego. Te same argumenty wysuwa Obma przeciwko Romneyowi. „Przez cztery następne lata, takie same jak poprzednie cztery, prezydent będzie nadal bawił się w chowanego, próbując znaleźć plan w celu ożywienia gospodarki i stworzenia miejsc pracy”, skonstatował Romney.
W nadchodzących dniach wyścig o fotel prezydencki skoncentruje się na kwestiach nam bliższych, jak również na personalnym apelowaniu przez kandydatów do jak najszerszej rzeszy wyborców. W dziewięciu stanach, które nie wyłoniły zdecydowanych preferencji wyborczych, Kolorado, Florydzie, Iowa, Nevadzie, New Hampshire, Północnej Karolinie, Ohio, Virginii i Wisconsin, ogłoszenia wyborcze, ulotki i listy, pochłaniając miliony kampanijnych dolarów zebranych przez obu kandydatów, będą najpopularniejszymi środkami przekonywania wyborców.
Nadchodzące dwa tygodnie „będą pod znakiem przekonywania niezdecydowanych i skłonienia ich do głosowania, a nasze działania kampanijne dają nam szansę by osiągnąć oba cele, co jest bardzo ważne”, oświadczył Jim Messina, menedżer kampanii Obamy.
Rzecznik kampanii Romneya, Kevin Madden, stwierdził, że republikański kandydat będzie miał „bardzo intensywny program”, niekiedy odwiedzając wyborców w trzech różnych stanach w ciągu jednego dnia. Najwięcej czasu poświęci sześciu czy siedmiu stanom, gdzie wyścig jest napięty, okazjonalnie występując na obszarach, gdzie Obama jest faworytem, ale nadal niejasne są rezultaty sondaży.
Nieprawdziwe jest już przeświadczenie, że kluczową rolę odgrywają ostatnie 72 godziny poprzedzające wybory”, stwierdził Madden, długoletni doradca Romneya. „Obecnie decydującą rolę odgrywają dwa tygodnie poprzedzające dzień elekcji, przy pełnym wykorzystaniu korzyści wczesnego głosowania”.
„Kto blefuje, a kto nie, dowiemy się za dwa tygodnie”, stwierdził czołowy strateg Obamy, David Axelrod. Póki co wszystko się może zdarzyć.
Oprac. Ela Zaworski
'