----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

20 listopada 2012

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

Najbardziej wdzięczni w tym roku są chyba pracownicy federalni. W obliczu spodziewanych problemów fiskalnych mają najbezpieczniejszą pracę pod słońcem. Cały kraj może skoczyć w przepaść, oni prawdopodobnie zachowają pensje i przywileje. Na wszelki wypadek reprezentująca prawie 20 federalnych central związkowych koalicja wysmarowała długi list do Kongresu z prośbą… sugestią… przypomnieniem… trudno to nazwać, by przypadkiem nie przyszło szanownym legislatorom do głowy ratowanie kraju kosztem związkowców.

Wszyscy wiemy, że rząd poszukuje oszczędności w budżecie federalnym. Uciąć tutaj, tam troszkę zabrać. W sumie ma się tego uzbierać kilka miliardów. Koalicja chce nie tylko, by w procesie tym całkowicie o jej członkach zapomniano, ale pamiętano przy podziale zaoszczędzonych pieniędzy. Pracownicy federalni zarabiają bowiem za mało.

Federal Salary Council – jest coś takiego, składa się z naukowców i liderów publicznych organizacji związkowych – doszedł niedawno do kontrowersyjnego wniosku, iż pracownicy federalni zarabiają o 35% mniej, niż powinni. Tak przynajmniej informuje niedawny raport tego specjalnego komitetu.  Dlaczego więc aż 36 na 100 pracowników federalnych należy do związków, podczas gdy w sektorze prywatnym tylko 7 na 100? Najwyraźniej centrale nie wywiązują się ze swoich powinności i nie zapewniają godziwych zarobków.

Nie jest tak źle. Wynagrodzone to mają w postaci niespotykanych w prywatnym sektorze świadczeń wszelkiego typu. Oprócz programów 401(k) otrzymują tradycyjną emeryturę za mniej, niż 1% zarobków, a także ubezpieczenie medyczne po zakończeniu pracy. Oczywiście świadczenia zawodowe są powszechnie znane – niższy wiek emerytalny, więcej dni wolnych, tanie ubezpieczenie dla całej rodziny. Kongresowy Komitet Budżetowy obliczył, że programy emerytalne pracownika federalnego są średnio prawie trzykrotnie lepsze, niż osoby zatrudnionej w dużej kompanii prywatnej.

Inna, również mało znana organizacja, American Time Use Survey -  trudno uwierzyć, że coś takiego istnieje – obliczyła, iż zatrudnieni przez rząd federalny pracują w roku średnio miesiąc krócej. W badaniu wzięto pod uwagę nie tylko czas spędzony w pracy na stanowisku, ale również prywatny poświęcony zawodowym sprawom.

Do tego zarabiają więcej, niż podobnie uzdolniony, wykształcony i na podobnym stanowisku pracownik sektora prywatnego. O tym z kolej ponownie donosi Kongresowy Komitet Budżetowy.

Jak widzimy ewentualne cięcia ratujące kraj przed finansową zapaścią rzeczywiście powinny ominąć sektor publiczny. Dość tych wyrzeczeń!

Warto jeszcze przypomnieć, że pracownicy federalni od dwóch lat nie otrzymują podwyżek (z pewnymi wyjątkami) i są już tym poważnie zmęczeni. Uważają, że w razie jakichkolwiek finansowych problemów kraju w przepaść jako pierwsze powinny skoczyć biznesy prywatne, a wtedy, ewentualnie, na tak przygotowane i miękkie podłoże mogą zejść niektórzy z nich.

Wrócę na chwilę do American Time Use Survey, bo praca, jaką zajmuje się ta organizacja jest naprawdę fascynująca. Zatrudnieni tam naukowcy liczą każdą minutę, jaką poświęcamy na różne czynności. Wiedzą na przykład dokładnie, ile czasu biała kobieta w wieku 35 lat, zatrudniona gdzieś na stałe, posiadająca męża i jedno dziecko, poświęca tygodniowo na odkurzanie domu. Wiedzą również, ile czasu 50-letni mężczyzna o konserwatywnych poglądach, zamieszkały w Iowa spędza rocznie udzielając się w schronisku dla zwierząt. Na potrzeby badań pracuje armia ankieterów i tysiące najnowszych programów komputerowych. Musimy więc, choćby w ramach uznania tej pracy, poznać kilka liczb.

W tej chwili średnio jeden na dziesięciu mieszkańców USA pozostaje bez pracy. Organizacja zadała sobie więc trud i sprawdziła, w jaki sposób bezrobotni wykorzystują wolny czas:

– Typowy dzień dla osoby bez pracy oznacza godzinę snu więcej, niż dla pracującego w pełnym wymiarze godzin.

– Więcej czasu poświęcają na sprzątanie domu, pranie i pracę w przydomowym ogródku – średnio dwie godziny, czyli dwa razy dłużej, niż osoba pracująca.

– Na oglądanie telewizji poświęcają średnio 70 minut więcej.

– Resztę czasu zajmuje im wysłanie resume do potencjalnego pracodawcy, przygotowanie posiłków dla reszty rodziny, wykonanie kilku zaległych rozmów telefonicznych, spotkanie się z dawno nie widzianym znajomym i przeczytanie kilku rozdziałów książki.

Mam przed sobą kolorowy wykres i trudno jest opisać wszystkie jego barwy i załamania linii. Mogę jeszcze dodać, że podane wyżej liczby różnią się, często znacznie, gdy dokonamy podziału na płeć, wiek, rasę, wykształcenie i miejsce zamieszkania. Zainteresowanych tematem zagospodarowania czasu odsyłam na podstronę biura statystyk – http://www.bls.gov/tus/

  Jeszcze jeden, krótki temat. Po każdych wyborach prezydenckich, w całym kraju pojawiają się grupy niezadowolonych planujące odłączenie się od reszty. Ostatnie wybory nie są więc wyjątkiem, ale zainteresowanie ruchem secesyjnym jest, zwłaszcza poza granicami USA, bardzo duże. To trochę tak, jakby świat nagle dowiedział się o tym i z niecierpliwością zacierał ręce oczekując rozpadu nielubianego związku. Polscy dziennikarze i komentatorzy nie odbiegają pod tym względem od reszty.

Niestety, muszę wszystkich rozczarować. Mamy większą szansę na koniec świata w grudniu, niż odłączenie się jakiegoś stanu.  W końcu liczba podpisów pod petycjami to ułamek procenta mieszkańców tego kraju. Poza tym, jest kilka regionów, które odłączając się zrobiłyby pozostałym przysługę. Nie ma się co niezdrowo podniecać.

Z drugiej strony legalne istnienie takich grup i miejsca, gdzie mogą one składać swe petycje to fundament, na jakim zbudowany jest ten kraj. W końcu od tego się zaczęło i w przyszłości też może się to zdarzyć. Zwłaszcza, gdy władza przestanie całkowicie słuchać wyborców, co od pewnego czasu zaczynamy wszyscy zauważać. Pytanie postawione przez niektórych brzmi: Czy w trudnym w tej chwili do wyobrażenia scenariuszu, gdyby podpisów było kilka milionów, ludziom tym pozwolono by się naprawdę odłączyć? Jeśli tak, oznaczałoby to realizację założeń sprzed lat, gdy budowano to państwo i wykorzystanie ostatecznego prawa do samostanowienia. Jeśli nie, to czy naprawdę są oni wolni?

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor