Większość z nas nie rozumie, że problem deficytu w programach ubezpieczeń emerytalnych sektora publicznego dotyka każdego z nas. Martwimy się coraz wyższymi podatkami od nieruchomości, wzrostem różnych opłat i usług, a zapominamy, że za coraz większe wydatki z naszej kieszeni odpowiedzialna jest banda tchórzy urzędujących w Springfield. To nasi ustawodawcy, którzy od lat boją się wychylić głowę z piasku i w obawie przed utratą wsparcia publicznych central związkowych i udają, że nie widzą problemu.
Deficyt wspomnianych programów to obecnie ponad 96 miliardów dolarów. Każdego dnia podwyższa się o kolejne 17 milionów. Jednak legislatorzy obydwu izb stanowego parlamentu zawsze znajdują powód, by odsunąć decyzję w tej sprawie na inny termin. Jednemu nie pasuje, że to poniedziałek, innemu, że jakaś grupa nie została z ustawy wyłączona, kolejnemu brakuje do głosowania kolegi, który akurat zachorował. Wina leży po obydwu stronach – demokratów i republikanów. Pierwsi doprowadzili do obecnego stanu, drudzy udają, że próbują pomóc w jego rozwiązaniu. Doskonale wiemy, że nie uda się to bez porozumienia stron.
Nie pracuję dla stanu, nie będę otrzymywał stanowej emerytury, co mnie to więc obchodzi? – zapyta ktoś. No cóż, im większe zadłużenie w programach, tym więcej potrzeba na to pieniędzy podatników. Nie mówimy teraz o podatkach dochodowych, ale tych nakładanych na nasze domy, zakupy.
Utarło się przekonanie, że szkoły utrzymywane są z loterii stanowej i podatków na nieruchomości. Tak i nie. Rzeczywiście część dochodu przeznaczana jest na ten cel, kiedy jednak pojawiają się inne potrzeby, wówczas szkoły dostają mniej i natychmiast domagają się kolejnych podwyżek. Szkoły więc wcale nie muszą podnosić swych wydatków, by nam rok później wystawiano wyższy rachunek. A dostają mniej, bo zdecydowana większość pieniędzy stanowych przeznaczana jest na finansowanie emerytur pracowników stanowych. Zalicza się do nich również grono nauczycieli. Tak samo jest z drogami, policją, stanowymi placówkami medycznymi i wszystkimi niemal departamentami. Kiedy wszystko ładowane jest w zadłużony program emerytalny, brakuje na inne cele. Jedynym sposobem jest podwyższyć nasze podatki i opłaty.
Wbrew pozorom rozwiązanie problemu nie jest skomplikowane. Na początek należy zlikwidować podwyżki pensji osób odchodzących na emeryturę lub nie wiązać tych ostatnich podwyżek z jej wysokością. Należy podnieść wkład pracowników sektora publicznego w te programy, bo obecnie są to niemal symboliczne sumy w porównaniu do reszty społeczeństwa. Kolejna rzecz to podwyższenie wieku emerytalnego i zlikwidowanie automatycznych, corocznych podwyżek tych świadczeń. Na początek wystarczy. W ten sposób sytuacja powinna się unormować w okresie ok. 20 lat, co byłoby niezłym wynikiem. Niestety, taka decyzja oznacza bunt pracowników publicznych i być może utratę ciepłych posadek przez część legislatorów. A na to już nie mogą oni pozwolić. Dlatego obserwując wydarzenia Springfield dochodzę do wniosku, że zaprzysiężony w środę nowy skład obydwu izb niczego nie zmieni.
Mimo tak wielkich zadłużeń i zobowiązań finansowych budżet każdego roku jest w miarę zrównoważony, a nawet jeśli ogłaszany jest deficyt, nie ma on wiele wspólnego z rzeczywistymi potrzebami. Ustawodawcy nauczyli się przesuwać przychody i wydatki w taki sposób, że dopiero doświadczony księgowy jest w stanie zauważyć kombinacje.
Przykładem mogą być wspomniane wcześniej powiązania pomiędzy edukacją, a dochodem z loterii, czy podatkami od nieruchomości. W 1974 r. nasz stan podjął decyzję o organizowaniu gier losowych, jednak przez kolejne 11 lat wszystkie uzyskane z nich pieniądze trafiały do budżetu Illinois. Dopiero w 1985 r. wprowadzono prawo nakazujące przekazywanie zysków na fundusz oświatowy pomagający w finansowaniu nauki od przedszkoli po szkoły średnie. Można więc dojść do wniosku, że im więcej zarobi Lotto, tym więcej dostaną szkoły, prawda? Nieprawda.
Osobny przepis mówi bowiem, że to rząd stanowy decyduje każdego roku ile pieniędzy trafia do szkół i suma ta nie może być przekroczona. Zyski loterii stanowią więc część funduszu, resztę pokrywa się z innych źródeł. Im więcej zarobi loteria, tym mniej dokłada gubernator, który ma większe sumy do rozdysponowania gdzie indziej. W rzeczywistości sukces loterii pozwala innym otrzymać więcej, gdyż mniej pieniędzy z budżetu przekazywane jest na szkoły. Zresztą nie przesadzajmy z tą pomocą. Z loterii na edukacje przeznacza się kilkaset milionów dolarów, podczas gdy cały fundusz edukacyjny opiewa na ponad 20 miliardów. Twierdzenie, że loteria utrzymuje szkoły jest więc mocno przesadzone. Jej wpływ na ogólny fundusz edukacyjny to ok 3-5% całego budżetu szkolnego. Sporo zamieszania i w związku z tym do dziś mylne przekonanie utrwaliła nam kampania reklamowa z 1986 r. Kosztem ponad 300 tysięcy dolarów stan przekonywał nas w reklamach tv i radiowych, że dzieci zyskały dzięki loterii. Oczywiście chodziło wyłącznie o poparcie dla jej utrzymania. Z podatkami od nieruchomości jest trochę podobnie. Nie finansują one szkolnictwa, ale tylko trochę edukacji pomagają.
Konstytucja stanowa mówi, że gubernator musi przedstawić zbalansowany plan wydatków i przychodów, a legislatorzy oddając mu poprawioną wersję budżetu muszą postępować według tych samych zasad. Gdy więc pojawia się potrzeba pokrycia miliardowych wydatków na emerytury trzeba zabrać wszystkim innym, a rok później podnieść opłaty przekonując, że to na edukację, drogi, czy walkę z komarami. I tak w kółko.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'