----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

22 stycznia 2013

Udostępnij znajomym:

'

Dzięki uprzejmości profesora Tadeusza Gadacza możemy wydrukować jeden z jego ostatnich tekstów, który fascynująco opisuje fenomen „udręki życia”, głęboko zakorzeniony w europejskiej historii i tradycji literackiej. Profesor na nowo odczytuje znaczenia, jakie niesie ta kategoria, znaczenia które istotnie wykraczają poza doświadczenie obcowania z tekstem i przenoszą się na relacje międzyludzkiego współistnienia.

Tekst poniższy jest czwartą i ostatnią częścią artykułu, który drukowaliśmy przez ostatnie tygodnie. Spektakl Teatru Narodowego „Udręka życia” autorstwa izraelskiego dramatopisarza, poety i reżysera Hanocha Levina w reżyserii Jana Englerta z udziałem Anny Seniuk, Janusza Gajosa i Włodzimierza Pressa mogliśmy oglądać w Chicago w ubiegłym roku.

Tadeusz Gadacz

 Lęk przed samotnością jako choroba ducha
w dramacie Udręka życia Hanocha Levina (część 4, ostatnia)

Niezmiernie istotna w dramacie Levina jest kwestia języka oscylującego pomiędzy tym, co trywialne i metafizyczne. Słowo Levina nie jest prowokacją, lecz ostatecznością – anty-językiem. Tylko pozornie zresztą słowa straciły tutaj swą moc. Anna Kamieńska pisała: „Cóż mogą słowa/ Mogą jeszcze ranić / więc dużo mogą”. Jona, Lewiwa i Gunkel nieustannie podsycają nienawiść, okaleczając się wzajemnie. Trudno zatem wyobrazić sobie, aby język wyszedł z tego ognia bez szwanku. To, że Jona nie potrafi odejść od Lewiwy jedynie wzmaga jego nienawiść. Język staje się tutaj ostrzem wyjątkowo okrutnym i bezlitosnym. Jona krzyczy: „A kim ty jesteś? […] Dupą, która poniżyła mnie, ograniczyła mój horyzont, zgniotła moją duszę!”. Wulgaryzm jest ostatecznością, która zrywa wszelkie mosty i zawzięcie wbija swoje ostrze w drugiego człowieka. Przy nim kolokwializm wydaje się jedynie skromną aluzją. Język to także ucieleśnienie agresji. Nie ma bardziej skutecznej broni niż język – nikt nie potrafiłby zliczyć ran, zadanych przez słowo. Dlatego tak chętnie posługujemy się językiem, aby ranić, nie ponosząc za nic odpowiedzialności. Poprzez język można do woli redukować człowieka do „bydlęcia”, a nawet mówić tak, jakby ten drugi już nie istniał. Język nie może co prawda zadać śmiertelnego ciosu, ale może sprawić, że człowiek nie będzie chciał dalej żyć. Trudno powiedzieć, czy Levin świadomie odwołuje się do żydowskiej tradycji mowy, w której to słowo stwarza i unicestwia. Słowa raz wypowiedzianego nie da się odwołać, gdyż nie wróci ono, jak „nie wróci cały świat, w którym tak kochaliśmy żyć”. Słowo jest ostateczne, gdyż ludzkie życie jest jednorazowe. Trzeba tak żyć, by nie żałować wypowiedzianych słów.

Świat Levina jest realny, wstrząsający i bezlitosny w swojej jaskrawości – niczym senny koszmar. Można mieć nadzieję, że i takie sny są potrzebne, szczególnie tym, którzy niebawem pomyślą: „nie dotarłem do tego punktu”. Czasami bowiem odpowiedź na pytanie „jak żyć” poprzedza wiedza „jak nie żyć”. Rzeczywistość udręczonych życiem sugeruje również, że „nigdy nie wiemy na pewno”. Granica pomiędzy wiedzą a niewiedzą jest płynna – nikt nie wie, czy zasługuje na miłość, czy na nienawiść. Trudno też przewidzieć jaka okaże się jego reakcja na nienawiść. Zranić, oddać cios czy zostać zranionym i ofiarą? Porzucić, czy zostać porzuconym? Dramat Levina początkowo wywołuje uśmiech, następnie przerażenie. Skrywa on w sobie głębię filozoficznego namysłu i wrażliwości oraz fundamentalne pytanie nie tyle o to: „kim dziś jest człowiek?”, lecz kim może się stać, przekraczając próg nienawiści.

Powróćmy do początkowego zdania Levinasa: „Prawdziwe życie jest nieobecne, a my jesteśmy na świecie”. Czy możliwa jest inna wersja dramatu, dramatu o życiu prawdziwym? Przypuśćmy na chwilę, że tak właśnie jest, choć Levin nie pokazuje nam wprost takiego rozwiązania. Jona i Lewiwa wydobyli się więc z nieautentyczności, ale nadal nie są wolni od zła, a uwolnić się od nienawiści znaczyłoby – ujrzeć nagość swojego bólu, spojrzeć na własną twarz w chwili udręki. Nikt nie jest bez winy. Trzeba sobie przebaczyć. Tak jak się ratuje tonącego albo szaleńca przed skokiem w przepaść. Podać sobie samemu dłoń – jedyną rzeczywistą dłoń, która nie pragnie nic, prócz życia. Potem przebaczyć drugiemu – temu, który wciąż jeszcze nienawidzi i może nigdy nie będzie potrafił inaczej. Spojrzeć na niego tak jak przed chwilą patrzyło się na siebie, bo jego ból jest moim bólem. Jeśli istnieje jakakolwiek droga wyjścia z trwogi osamotnienia i nienawiści to jest nią jedynie całkowite, głębokie przebaczenie. Potem, na ile to możliwe, trzeba przestać się bać. A raczej zaufać, że odtąd można już się nie bać, czyli wytrwać w ciszy i spokoju samotności.  Aż kiedyś być może zdarzy się to, co tak pięknie opisywał litewski poeta: „siedzimy oboje, milczymy, i tak nam spokojnie, tak dobrze, tak nam niczego więcej nie trzeba, tak mamy wszystkiego pod dostatkiem, i twórczości, i miłości, i nadziei, a śmierć podobna jest do małej dziewczynki, zrywającej białe lilie na wzgórzach Galilei”. (L. Gutauskas)

Nie wszyscy „jesteśmy Gunklami”, ale możemy się nimi stać, gdy zamiast przyjąć i oswoić swoją samotność, zaczniemy uciekać od siebie. Strach przed samotnością wyklucza bycie sobą, myślenie, duchowość, radość istnienia w samotności i we dwoje. Wyrazem męstwa bycia mogłoby być również rozpoczęcie życia od nowa, ufność – spóźnione, pełniejsze życie. Dla Gunkla, Jona i Lewiwy jest jednak zbyt późno. Za późno, by żyć na przekór życiu. Levin nie pozostawia nam żadnych złudzeń. W świecie udręki panuje chłód i nieskończona ciemność. Gdyby nawet „ktoś” (człowiek, Bóg?) zapukał do drzwi, usłyszałby tylko: „Nie pukaj. Umarłem.”, a do chóru osamotnionych dołączyłby się Beckett: „do końca tego próżnego trudu […] jesteś jak zawsze. Sam”.

Zbyszek Kruczalak

'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor