Demokratom podobało się, republikanom nie. Chyba nikt nie spodziewał się innych ocen. Większość oglądających lub słuchających stanowili demokraci, dlatego sondaże po orędziu prezydenta okazały się wyjątkowo pozytywne dla obecnej administracji. Republikanie w większości zajmowali się tego wieczoru czym innym, więc nawet najlepiej skonstruowane przemówienie nie trafiłoby w ich gusta. Mieszkańcy Chicago nie mają na temat raportu o stanie państwa żadnego zdania, bo dokładnie w tym czasie odbywał się mecz Chicago Blackhawks, a jak wiadomo od kilku lat mecze tej drużyny są dla miasta święte.
Tradycyjnie przeprowadzane każdego roku badania opinii publicznej w związku z prezydenckimi orędziami również wykazały, ze świat się zbytnio nie zmienił.
Większość spośród tych, którzy nie oglądali przemówienia, powiedziało, że się z nim nie zgadza i z góry założyło, iż na pewno by im się nie spodobało. To dopiero dyscyplina i wierność poglądom. Większość oglądających stanowili sympatycy Obamy, więc nawet jeśli wszystkiego nie zrozumieli, to i tak było fajnie.
Niezależni tradycyjnie odczuwają do dziś satysfakcję, że prezydent pamiętał również o nich, czyli miał dobrze napisaną przemowę, w której każdy coś dostał.
Wszyscy natomiast zauważyli niepokojące ruchy wiceprezydenta, który klepał się po kieszeniach jakby sprawdzał, czy żyje lub próbował się obudzić. Wątpliwości co do jego zachowania rozwiali dziennikarze obecni na miejscu, którzy z bliska widzieli, że szukał okularów. Potwierdzili natomiast, iż przewodniczący Boehner, jak wiadomo przedstawiciel drugiej opcji politycznej, wyraźnie nudził się, czasami myślał chyba o czym innym, bo za bardzo nie wiedział kiedy wstawać i bić brawo, kiedy mrugać z niedowierzaniem, a kiedy w ramach protestu nie wstawać w ogóle.
Przemówienia takie od razu są porównywane. Które miało wyższą oglądalność, przy którym częściej słychać było oklaski, czy było długie, nudne, ciekawe, kto robił miny, kto zasnął, kto wyszedł trzaskając drzwiami, itd. Zestawienia tego typu są wyłącznie rozrywką i zbiorem ciekawostek. Nie oceniajmy niczego na podstawie reakcji innych, ale spróbujmy sami wyciągać wnioski. No tak, ale żeby to zrobić, trzeba było oglądać.
Prezydent chce podwyższyć federalną stawkę godzinową, bo dzięki temu nikt nie będzie żył w biedzie i wzrośnie zatrudnienie. Pomysł wzbudza niemal tyle kontrowersji, co proponowane ograniczenia dostępu do broni palnej. Jeden z polityków Illinois słusznie zwrócił uwagę, że nasz stan ma jedną z najwyższych stawek w kraju, a mimo to bezrobotnych mamy powyżej średniej krajowej, a i ubogich w Illinois nie brakuje.
Gdy kilka lat temu toczyła się u nas ta sama dyskusja, która przyniosła w rezultacie podwyżkę stawki minimalnej, w jednej z codziennych gazet ukazał się taki oto satyryczny komiks:
Król wyszedł przed swój zamek porozmawiać z poddanymi. Spotkał mężczyznę siedzącego pod ścianą budynku z kartką, na której napisane było: Włożę minimum wysiłku w zamian za minimalną płacę.
– Masz jakieś zastrzeżenia co do płacy minimalnej? – zapytał król.
– Mam – odpowiedział mężczyzna.
– W takim razie nazwiemy to płacą maksymalną – powiedział król
– Jak możecie nazywać nędznego dolara na godzinę płacą maksymalną? – z oburzeniem wykrzyczał mężczyzna.
– Wtedy, gdy dolar jest wszystkim co dostaniesz – złośliwie odsapnął król.
Kiedy tak głośno mówi się o pieniądzach, ich braku najczęściej, o koniecznych oszczędnościach i pomocy potrzebującym, przypominam sobie przykłady ich marnotrawienia. Dzieje się tak na przykład, gdy chodzi o nawoływanie do abstynencji seksualnej wśród amerykańskiej młodzieży. Nie wszyscy wiedzą, ale taki program istnieje i tani nie jest.
Każdego roku z budżetu federalnego przeznacza się na ten cel ok. 150 milionów. Wyniki jak dotąd, zerowe. Ktoś wpływowy, gdzieś w Waszyngtonie wciąż wierzy, iż plakat zachęcający do zajęcia się numizmatyką lub pisaniem wierszy zamiast wychodzeniem na randki z rówieśnikami przyniesie efekty. Należałoby sądzić, że skoro jasne już od kilku lat jest, iż są to pieniądze wyrzucane w błoto, programy tego typu znikną, a zaoszczędzone miliony wyda się na lepszy cel. Niestety. Jedyny wniosek, jaki z wieloletnich badań wyciągnęła grupa polityków zasiadających w komisji Departamentu Zdrowia brzmi: trzeba zwiększać wydatki na ten cel.
Każdego roku rząd wydaje miliardy dolarów na różne, równie bezsensowne akcje i programy. O większości z nich nigdy nie słyszeliśmy. Czyni tak nie tylko rząd federalny. Podobnie jest w stanie, mieście, a nawet dzielnicy. O ile nawoływanie do wstrzemięźliwości seksualnej jest ogólnonarodowym projektem, o tyle wiele innych, często drobnych pomysłów sponsorowanych jest przez polityków niższych szczebli. Czasami przekazują oni spore sumy na badania. Może nie bezpośrednio, ale finansują jakąś uczelnie, która z kolei dzieli pieniądze na bardzo ważne projekty.
Jeden z nich przeprowadzono kilka lat temu na University of Illinois. W komputery najnowszej generacji wtłoczono ilość danych porównywalną tylko z długiem narodowym i okazało się, że rosnące zapotrzebowanie na ropę naftową i coraz większy apetyt na frytki i hamburgera wśród mieszkańców są od siebie zależne. Przy pomocy starannie dobranego wzoru obliczono, iż gdybyśmy mniej jedli, to może pojawiające się problemy paliwowe nie miałyby miejsca. Na stacjach benzynowych sprzedaje się obecnie o 938 milionów galonów benzyny więcej niż przed czterdziestu laty. W tym samym czasie przeciętny Amerykanin przytył 24 funty. To dodatkowe obciążenie ma wpływ na zużycie paliwa w naszych samochodach. Wyobraźmy sobie ile benzyny więcej spali pojazd, w którym podróżuje otyła, czteroosobowa rodzina.
Wyobraźmy sobie też, o ile więcej pieniędzy byłoby w budżecie, gdyby nie takie programy.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com