----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

12 marca 2013

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download
'

Na okładce widać czaszkę ludzką, chyba z cukru, podświetloną i umieszczoną na tle ziaren kukurydzy, fasoli i papryczek chili. Cały Meksyk w jednym obrazie, albo prawie cały, bo przecież fascynujące zauroczenie śmiercią, uwielbienie dla potraw kukurydziano-fasolowych przyprawionych papryką to tylko niewielka część tego ogromnego i złożonego fenomenu kulturowego, który ma przynajmniej trzy podstawowe oblicza:

Są trzy Meksyki. Jest ten sprzed konkwisty, wspaniały i brutalny, którego symbolem jest mityczny stwór, Quetzalcoatl, pierzasty wąż. Jest Meksyk hiszpański i katolicki, który przetrwał trzy stulecia. Ten przyjął za swój symbol Najświętszą Panienkę z Guadalupe, litosierną, wszędzie widoczną oficjalną patronkę kraju. I jest Meksyk nowoczesny, który wyłonił się najpierw z wojen o niepodległość, a później ze słynnej rewolucji. Jego symbolem jest Zapata, chłopski bohater, człowiek sprawiedliwy, którego rozstrzelano. To trzy powody, by kochać Meksyk. Zrodzony z jedynego w dziejach spotkania dwóch kontynentów, jest łagodny i gwałtowny, uśmiechnięty i zamaskowany, antyczny i awangardowy. Jest krainą sprzeczności, światem zmąconym, zmieszanym, z którego zrodzi się może nowy wiek.[…]

Już teraz trzy kultury tworzą jedną. Jaką? Równie łatwą do życia, jak trudną do zdefiniowania. Zdejmujemy jedną maskę i pod nią odkrywamy następną. A maski te często nałożyli na swoje twarze sami Meksykanie, którzy zdają się godzić niekiedy z obrazem, jaki sobie o nich wytworzyliśmy. Życie w Meksyku jest dla nas kolorowe, odświętne, hałaśliwe, pieprzne, serdeczne i znienacka bywa gwałtowne. Nawet bardzo. Oto jakiś mężczyzna otwiera przed nami szeroko ramiona, klepie nas po plecach, ale podobno po to, by sprawdzić, czy nie mamy przy sobie broni. W Meksyku wesołość jest melancholijna, a uśmiech groźny. Meksyk jest antyczny i awangardowy, oczywisty i skryty, folklorystyczny i niemy, wierzy bardziej w świętych niż w Boga. Bogactwo jest tu równie widoczne jak ubóstwo. Jest to miejsce przyjemne do życia, a zarazem nawiedzane przez zbrodnię, która jest tu tak zwyczajna, że aż niewytłumaczalna. Etykietki, jak już mówiłem, spadały nań ulewą. Spróbujmy, podczas tej długiej włóczęgi, prześlizgnąć się między kroplami”.

Każdy z tych trzech wymiarów znajduje swoje uzasadnienie w książce „Alfabet zakochanego w Meksyku” , którego autorem jest Jean Claude Carrière – „francuski scenarzysta filmowy, pisarz, dramaturg i okazjonalnie aktor. Znany ze ścisłej współpracy z Luisem Buñuelem

Niezwykła postać francuskiej kultury, człowiek o nieograniczonych horyzontach, otwarty na inne społeczności, religie, kuchnie, zapatrywania i przekonania pokazuje w swej książce postaci, wydarzenia, mity, przepisy kulinarne i mnóstwo innych meksykańskich „specjalności” w porządku alfabetycznym. Tak uporządkowany „słownik” tego, co dla autora jest najważniejsze w opisywaniu Meksyku ma wiele zalet: łatwo znaleźć interesujące nas hasło, nie musimy czytać całego „Alfabetu” od A do Z, co jest sprawą nie do przecenienia, jeśli książka towarzyszy nam na przykład w podróży i nie mamy możliwości długotrwałego skupienia uwagi na czytanym tekście.

Meksyk Carrière jest odległy od tego, co znamy z wakacji w Cancun, które bardziej przypomina Florydę i jest uturystycznioną, zamerykanizowaną wersją czegoś, co tylko istnieje na Jukatanie i nijak się ma do rzeczywistego obrazu kraju. „Alfabet zakochanego w Meksyku” prowadzi nas po często mało znanych, albo kompletnie nieznanych rejonach ludzkiej aktywności, która uczyniła z tego kraju jeden z najbardziej fascynujących kulturowo fenomenów. Autor pisze w pewnym momencie:

„Mówi się często, że urok Meksyku polega na nałożeniu się różnych kultur. "Kraj kontrastów" to jeszcze jedna przylepiona do niego etykietka. Kontrastów między bogatymi a biednymi, między Północą a Południem, przeszłością a teraźniejszością, pustynią a gęstą dżunglą.

Na stopniach piramid Jukatanu pieśniarze i muzykanci ubrani "po meksykańsku" (opięte spodnie, szerokie sombrera) niezmordowanie częstują nas ludowymi piosenkami, które, jak słychać, przybyły tu z Austrii. A to dlatego, że podczas nieszczęsnej francuskiej wyprawy za Napoleona III austriacki książę Maksymilian, który miał się koronować na cesarza, a trzy lata później został rozstrzelany, sprowadził z Wiednia swoje instrumenty miedziane i skrzypce, by grano mu w drodze ulubione melodie. Dodajmy do tego hiszpańską gitarę, a będziemy mieli zespół mariachis.

To jest oczywiście skrót obcesowy i zuchwały. Ale co się stało z muzyką prekolumbijską? Mamy wprawdzie kilka wizerunków instrumentów – flety, bębenki – ale nie wiemy o niej absolutnie nic. Żaden z nowoczesnych nabytków, rumba, tango, mambo, salsa, oczywiście rock, nie są właściwie meksykańskie. Ale walc wiedeński, rzecz dziwna, wciąż jeszcze rozbrzmiewa wieczorami w México na placu Garibaldiego”.

Ten fragment kapitalnie pokazuje rodzaj „zakochania” autora, które bardziej polega na „odczarowywaniu” stereotypów niż bezmyślnym powielaniu bzdur. W książce zresztą bardzo dużo o historii Meksyku, tej bliższej i tej bardzo odległej, o znanych i nieznanych postaciach rewolucjonistów, polityków, mistyków, pisarzy, malarzy, świętych i mniej świętych – bardzo wiele o jedzeniu i poszczególnych potrawach i produktach, które służą do ich przygotowania i oczywiście z racji szczególnych zainteresowań autora wiele szczegółowych informacji o filmowcach, reżyserach i świetnych meksykańskich fotografikach.

Nie dajmy się zwieść powierzchowności i ogólności haseł alfabetu. Jeśli przejrzymy ich spis może się wydawać, że jest ich bardzo niewiele i dają bardzo niepełny obraz Meksyku i Meksykanów, że nie ma w nim mowy o tym co/kto to jest:

„Agawa, burritos, cantinas, chili, de Sahagun, enchilada, Carlos Fuentes, frijoles, futbol, gusano, jaguar, kaktusy, kwezal, limonka, mezcal, Montezuma II, Monte Alban, pelota, Pemex, pulque, Querétaro, Rio Grande, Diego Rivera, salsa, Sierra Madre, sombrero, szamani, tacos, tequila, tortilla, Veracruz, La Catrina, ” – wszystko to w „Alfabecie” jest, a nawet znacznie, znacznie więcej. Świetnie napisana, zajmująca i ujmująca lektura!

Alfabet zakochanego w Meksyku, Jean-Claude Carrière, Wydawnictwo Drzewo Babel, 2011, s.371.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor