Sondaże decydują o kształcie kampanii wyborczych. Wiemy o tym od dawna. Zauważamy jednocześnie, że z roku na rok są one coraz mniej precyzyjne. Dlatego zaprawiony w bojach polityk przekonany o swoim zwycięstwie musi później gratulować wygranej przeciwnikowi, a dopiero zaczynający, nie posiadający jeszcze funduszy na prowadzenie własnych badań opinii publicznej, z zaskoczeniem dowiaduje się o zwycięstwie, na które nie był przygotowany. Zresztą na wyższych szczeblach władzy jest podobnie. Sondaże jedno. Wyniki całkowicie co innego. Przykładem niech będą choćby ostatnie wybory prezydenckie.
Dziś wiemy już, skąd biorą się te rozbieżności. Wystarczyło sprawdzić dane firm telekomunikacyjnych. Okazuje się, że liczba dorosłych Amerykanów posiadających telefon komórkowy, ale nie posiadających w domu tradycyjnej, lądowej linii telefonicznej wynosiła w pierwszej połowie 2012 r. już 34% i co sześć miesięcy podnosi się o kolejne dwa procent. W tym samym czasie liczba dorosłych Amerykanów nie posiadających komórki, ale wciąż podłączonych do tradycyjnej linii wynosiła zaledwie 8%. Warto jeszcze wiedzieć, że linii lądowej nie posiadają najczęściej Latynosi, dokładnie 46% z nich. Wśród innych grup odsetek ten wynosi ok. 30%.
Po dużej dawce niezbędnych liczb pora na wnioski, które można przedstawić jednym zdaniem. Firmy sondażowe w swych badaniach wykorzystują wyłącznie linie tradycyjne, lądowe. No i wszystko jasne. Prawo na razie zabrania wykorzystywania w tym celu naszych numerów komórkowych. Podobnie jak zabrania pewnych form promocji i reklamy. Chodzi o to, byśmy nie ponosili kosztów prowadząc tego typu rozmowę lub odbierając niechcianą wiadomość tekstową.
Im mniej precyzyjne są badania opinii publicznej, tym więcej takich badań się zamawia. Problem w tym, że coraz więcej Amerykanów jest niedostępnych pod tradycyjnym telefonem. Gdyby sondaż dotyczył wyłącznie osób powyżej pewnej granicy wieku byłyby one dokładniejsze. Z drugiej strony, gdyby dotyczyły wyłącznie młodzieży, granica błędu musiałaby wynosić kilkanaście, a w skrajnych przypadkach kilkadziesiąt procent.
Firmy sondażowe muszą dostosować się do innych warunków, ale to politycy muszą im to zadanie ułatwić. W najbliższym czasie spodziewam się zmiany prawa i kilkunastu połączeń dziennie od firm promocyjnych i badających moje zdanie na określony temat.
Jak szybko zmienia się świat niech świadczy fakt, że jeszcze w 2006 r. zaledwie 10% dorosłych Amerykanów posiadało wyłącznie komórkę. Dlatego nie dziwi chyba to, że w czasie ostatnich wyborów sondaże tak bardzo różniły się od wyników. Dorzućmy do tego jeszcze jedną informacje, która w pewien sposób pokazuje nam jak sytuacja będzie wyglądała w niedalekiej przyszłości. Dowiedzieliśmy się właśnie, że aż 78% młodzieży w wieku poniżej 17 lat posiada telefon komórkowy. Większość z nich nie wie nawet, jak wygląda telefon stacjonarny i do czego on służy.
Dowiedzieliśmy się również ostatnio, na co wydawane są pieniądze uzyskane z loterii w naszym stanie. Nie, nie trafiają one w całości na cele szkolnictwa, jak nam się od lat wmawia, bo wtedy nasze podatki od nieruchomości mogłyby być obniżone o co najmniej 70%. Z każdego wydanego przez nas na loterię dolara 59 centów podobno wraca do ludzi w postaci wygranych. Około 30 centów przeznaczane jest na szczytne cele, do których zalicza się również edukacja. Oprócz niej zalicza się do nich również fundusz weteranów, walka z rakiem i inne. Część wspomnianych 30 centów trafia też na infrastrukturę, choćby naprawę dróg i budynków stanowych. Nie wiadomo więc dokładnie jaka porcja dochodu loterii przeznaczana jest na szkoły. Wiemy natomiast, że od początku swego istnienia gry losowe w Illinois przekazały na nie ok. 17 miliardów dolarów. Brzmi nieźle, pamiętajmy jednak, że stan podjął decyzję o organizowaniu gier w roku 1974, choć przez pierwsze 10 lat dochód w całości trafiał do budżetu. No więc 1985 należy uznać za początek inwestycji w edukację. Wychodzi nam rocznie jakieś 600-700 milionów. Brzmi znacznie gorzej.
Reszta z dolara to tzw. koszty, do których zalicza się pensje, premie, obsługę maszyn, itd.
Z loterią jest podobnie jak z podatkami od nieruchomości. Żyjemy w błędnym przekonaniu, że ich wysokość uzależniona jest wyłącznie od potrzeb edukacji, a w przypadku loterii poziom edukacji uzależniony jest od jej dochodu.
Teraz już wiemy, że wpływ loterii na ogólny fundusz edukacyjny to ok. 3% całego budżetu szkolnego, a z podatków na szkoły trafia tylko część.
Podobnych, ukrywanych przed nami rozliczeń jest więcej. Podatki na benzynę teoretycznie trafiać maja na naprawę i budowę dróg. Poza oczywiście autostradami płatnymi, bo one same się utrzymują. W rzeczywistości płacąc za benzynę wykupujemy ubezpieczenia dla pracowników departamentu transportu, wypłacamy im odszkodowania, utrzymujemy biura sekretarza stanu.
Dlatego płatne drogi nigdy nie staną się bezpłatnymi, mimo że tak kiedyś postanowiono. Podatki to jak naczynia połączone. Jeśli gdzieś zostaną obniżone, gdzie indziej poszybują w górę. Oczywiście wszystkie drogi w naszym stanie mogłyby być bezpłatne, ale benzyna byłaby znacznie droższa.
Przy okazji cen paliwa warto pamiętać, że jego cena mogłaby być niższa, gdyby nie producenci kukurydzy i reprezentujący ich lobbyści. Przynajmniej w pewnym stopniu. Dzięki nim rząd federalny postanowił kiedyś, że w benzynie ma znajdować się co najmniej 10% etanolu. Jak wiemy, robiony jest głównie z kukurydzy. W najbliższych latach rafinerie będą zmuszone do dodawania już 15%. Dzięki temu rosną ceny kukurydzy, samego etanolu i produktów spożywczych z ich domieszką. W ten sposób choćby częściowo można tłumaczyć fakt, że mimo spadającego zapotrzebowania na benzynę, coraz niższych cen ropy, koszt paliwa na stacjach jest coraz wyższy. Nawet te kilkanaście centów ma chyba znaczenie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'