Na granicy z Kanadą pokazano mi boczny pas, poproszono o otwarcie wszystkich drzwi oraz bagażnika i odsunięcie się na odległość co najmniej 10 metrów. Myślałem, że celnicy poszukiwać będą nielegalnego alkoholu, papierosów w nadmiernych ilościach, zakazanych substancji, broni, gotówki powyżej limitu, etc. Dlatego zaskoczony byłem, gdy systematycznie przejrzeli wieziony przeze mnie album ze zdjęciami i pamięć cyfrowego aparatu fotograficznego. Każdemu papierkowi, łącznie z kwitem do pralni poświęcili po kilkanaście sekund.
Wtedy wydawało mi się to tylko nieco dziwne, dziś posiadam nieco większą wiedzę na ten temat i choć nie do końca akceptuję, to rozumiem, czemu służyła ta kontrola. Przyznam, że była szybka i wkrótce kontynuowałem podróż. Jednak nie miałem wtedy przy sobie żadnego innego, poza aparatem, urządzenia elektronicznego, więc chyba miałem szczęście, bo mogłem tam spędzić wiele godzin.
Okres letni sprzyja podróżom. Dlatego częściej słyszeć będziemy wkrótce o dokładniejszych, niż zwykle kontrolach na przejściach granicznych z USA. To nie tylko lotniska, ale także granica z Kanadą i Meksykiem. To również liczne porty na wschodzie i zachodzie kraju. To też pociągi przekraczające granicę państwową. Pamiętajmy również o ruchu pieszym, który jest większy, niż przeciętnemu mieszkańcowi Chicago może się wydawać.
Bardzo szczegółowe kontrole, często osobiste, nie są niczym nadzwyczajnym na całym świecie, zwłaszcza w USA w ostatnich latach. Nowością natomiast są przeszukania elektroniki, a właściwIe danych zapisanych w ich wnętrzu. Zdarza się, że nikt nie zagląda w zakamarki naszego ciała, a wciąż czujemy się jakby nas poddawano nas kontroli osobistej.
Nie chodzi w nich o sprawdzenie, czy pod ładną przykrywą laptopa lub wnętrzu iPoda nie ukryliśmy przypadkiem ładunku wybuchowego lub przedmiotu zakazanego na pokładzie samolotu. Kontrole te odbywają się już po opuszczeniu środka transportu i dotyczą pamięci tych urządzeń. Przeszukanie naszych walizek, prześwietlenie sprzętu elektronicznego, czy ciała jest dozwolone na granicy i stanowi wyjątek w 4 poprawce do Konstytucji. Jest to zrozumiałe, gdyż chodzi o bezpieczeństwo.
Przeszukanie zawartości naszych dokumentów, zdjęć, listów i wszelkich danych zapisanych na twardych dyskach i w kościach pamięci już nie jest i według niektórych stanowi poważne naruszenie Konstytucji. Dlatego właśnie od lat kilku Kongresmenów stara się na wniosek różnych organizacji obywatelskich wprowadzić odpowiedni zakaz. Jak dotąd nieskutecznie.
Czy znane są nam przypadki pozwania do sądu departamentu Homeland Security? Prawdopodobnie nie. Każdego roku jest ich jednak składanych kilka i w większość mają związek z nielegalną kontrolą zawartości twardych dysków komputerów osobistych na przejściach granicznych. Mało tego. Większość agentów nie jest w stanie tego dokonać na miejscu, więc urządzenia te są konfiskowane na nieokreślony czas i zwracane właścicielom, gdy specjaliści zapoznają się z każdym bitem informacji zapisanym w pamięci. Agenci ochrony granic sprawdzają też każdą wizytówkę znalezioną w naszym ubraniu, portfelu lub walizce, oglądają wszystkie zdjęcia, przerzucają karty książek i odczytują odręczne notatki. Zdarza się również, że odczytywane są sms-y zapisane w telefonach komórkowych i sprawdzane książki adresowe. Teoretycznie nie wolno im tego robić. W praktyce nie można im tego zabronić.
Większość wspomnianych spraw wytoczonych przeciw służbom federalnym zakończyła się odrzuceniem ich przez sąd lub przegraną. Tylko w kilku przypadkach sąd przychylił się do pozwu. Homeland Secuity twierdzi, że przeszukania danych w elektronice podlegają tym samym zapisom, co przeglądanie walizki na przejściu granicznym. Nie zgadzają się z tym prawnicy i konstytucjonaliści. Ich zdanie się jednak chyba nie liczy, bo wtedy rząd federalny straciłby ważne narzędzie, a do tego dopuścić nie można.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: Pracujemy dla dużej, liczącej się w świecie firmy krajowej lub zagranicznej. Jedziemy na bardzo ważne spotkanie, gdzie dyskutować będziemy warunki nowego kontraktu, czy przedstawiać tajny projekt w celu uzyskania funduszy na jego realizację. W naszym podręcznym komputerze wieziemy bardzo ważne i tajne w świetle prawa informacje korporacyjne. Dostęp do urządzenia zabezpieczony jest kodem. Na granicy celnik nakazuje nam podać kod, bo chce spojrzeć na zapis twardego dysku. Stajemy przed dylematem. Złamać tajemnicę firmową i udostępnić dane nieuprawnionej osobie. Nie dać kodu i zostać aresztowanym za brak współpracy. A co jeśli okaże się, że dane na firmowym komputerze w jakiś sposób godzą w prawo federalne? Mamy sami przedstawić dowody własnego przestępstwa? To nie są teoretyczne rozważania, gdyż podobne sytuacje zdarzają się niemal każdego dnia. Czasami sąd przyznaje później rację podróżnym, jednak nie każdego stać na korporacyjnych prawników i stratę kilku dni w areszcie. Większość zgadza się na udostępnienie danych wiedząc, że nie powinna tego robić.
Już kilka razy w Kongresie USA pojawiały się projekty zmian przepisów, a właściwie wyłączenia swobodnych kontroli elektronicznych z arsenału dozwolonych środków podczas przeszukania na granicy. Na razie to się nie udało. Nie chodzi o to, by całkowicie tego zakazać. Chodzi o wprowadzenie mechanizmu pozwalającego na czytanie cudzej korespondencji i dokumentów firmowych przez celników tylko w przypadku uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstwa lub wobec osób znajdujących się na listach osób podejrzanych o terroryzm lub powiązania ze światem przestępczym. Samo pochodzenie, kolor skóry, sposób ubierania się lub niewłaściwa postawa wobec agenta nie powinny o tym decydować. A niestety, często tak jest.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'