----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

26 marca 2013

Udostępnij znajomym:

'

Cóż może być bardziej podniecającego niż pozaglądać komuś do jadalni, sypialni czy łazienki? Kochamy to robić! Spacerując patrzymy bliźnim w niezasłonięte okna, oglądamy w telewizji różne, tak zwane, „reality shows”, a w internecie rekordy popularności biją strony, na których można oglądać „kogoś” (absolutnie nieważne kogo) przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w czasie rzeczywistym. Po co i dlaczego lubimy podglądać?

Może dlatego, że sami nic ciekawego nie robimy, bo jesteśmy nudni i nudzimy się ze sobą? Może dlatego, że wymaga to zero jakiegokolwiek wysiłku naszego mózgu, może z wyjątkiem pracy gałek ocznych? Może dlatego, że zamiast szukania sensu życia w nas samych, zaglądamy w poszukiwaniu tegoż w życie innych, bo sami jesteśmy bez-sensu? A może – jak mówi moja znajoma Czeszka – tak to jest!

Zdaje się, że to ona ma właśnie rację. Tak to chyba właśnie jest, że kochamy „grzebać się” w życiu innych i jeśli jest w czym poszperać, to dlaczego tego nie robić. A są przecież takie postaci i takie mają one życiorysy, że byłoby grzechem nie przyjrzeć się im bliżej.

Agnieszka Osiecka, Kalina Jędrusik, Elżbieta Czyżewska, Halina Poświatowska, Anna German, Mira Zimińska, Alina Szapocznikow, Grażyna Bacewicz – to fascynujące kobiety, wspaniałe artystki, których życie miało tyle zawirowań, zwrotów, wersji, odcieni i możliwości, że pisanie o nich musi być nie tyle wyzwaniem, co czerpaniem przyjemności z opracowywania nadmiaru wątków, spraw, wydarzeń, ludzi i spraw, których były częścią.

Sławomir Koper potrafi na szczęście tą przyjemnością, wynikającą z nadmiary materiału biograficznego, dzielić się z czytelnikami, gdyż czytanie „Życia artystek w PRL” pozwala nam nie tylko zajrzeć w często bardzo intymne i mało znane sfery życia tych kobiet, ale przede wszystkim współuczestniczyć w procesie ich odkrywania na nowo. Wydawać by się mogło przecież, że o Agnieszce Osieckiej powiedziano wszystko, że niczego już nie można dodać do biografii Haliny Poświatowskiej, że wszystko już wiemy o Elżbiecie Czyżewskiej czy Kalinie Jędrusik. Otóż niekoniecznie, a nawet wręcz przeciwnie. Koper przytacza na przykład mnóstwo nowych szczegółów w kompletnie „wymyślonym” życiorysie Poświatowskiej, który powszechnie znamy raczej w wersji „apokryficznej”, niż mającej związek z faktami. Podobnie dzieje się w rozdziałach dotyczących Czyżewskiej, czy German.

Dodatkowego wymiaru zamieszczonym w książce biogramom dodaje fakt, że życie tych niezwykłych kobiet w dużej części przypadło na lata PRL-u, tej szczególnej i zupełnie „niezasłużonej” przez Polaków epoki, w której trzeba było żyć i tworzyć. Można by rzecz jasna spekulować, czy gdyby nie PRL życiorysy omawianych pan byłyby ciekawsze i barwniejsze, ale jakie ma to znaczenie wobec faktu, że i tak były i są nadzwyczajnie ciekawe i barwne:

„Słynny w Warszawie był niewyparzony język Kaliny. Klęła jak szewc. Ale słuchało się tego z przyjemnością, nie było w tym chamstwa. Gdyby mówił tak ktoś inny, byłoby to żałosne - mówił Jerzy Gruza. Często zachowywała się prowokacyjnie: zapamiętano, że w Chałupach wchodziła rano do spożywczaka, gdzie po bułki tłoczyła się kolejka Kaszubek z koszykami. Wciskała się przed nie w rozchylonym szlafroku i mówiła do sprzedawczyni: Cztery butelki szampana, bo się będę w nim kąpać.

Taki sposób bycia, a także wygląd Kaliny Jędrusik nieustannie bulwersował PRL-owskie władze. Jeremi Przybora, który znał Jędrusik z Kabaretu Starszych Panów wspominał: Od momentu, kiedy ona w jakimś koncercie telewizyjnym na tym swoim wspaniałym biuście, a właściwie w międzybiuściu, zawiesiła krzyżyk, przez kilka lat na Kalinę było embargo w telewizji. To zaważyło na karierze Kaliny. Przez pewien czas mogła pokazywać się na wizji tylko w Kabarecie Starszych Panów i to skromnie ubrana. Ale pewnego dnia (a programy szły na żywo) skończyła swój numer w skromnej sukni i kiedy realizatorzy odetchnęli z ulgą, odwróciła się: miała dekolt prawie odsłaniający pośladki.

Do dziś dnia funkcjonuje plotka jakoby purytański Gomułka rzucał w telewizor kapciem, gdy na ekranie pojawiała się Jędrusik. Koper jednak dementuje te informację powołując się na syna Gomułki, który twierdzi, że ojciec nie nosił w domu kapci, tylko specjalne obuwie ortopedyczne, a Kabaretu Starszych Panów nie oglądał, bo wcześnie kładł się spać”. [z portalu historycznego: Dzieje.pl]

Ta barwność i nadzwyczajność ma czasem mroczny i bolesny wymiar naznaczony niespełnieniem i rozpaczą. Gdy czytamy rozdział o Czyżewskiej czy Szapocznikow, trudno pozbyć się wrażenia, że „przecież mogło być inaczej”:

„Zjawiskowa, zabójczo ponętna, cały czas na scenie życia, kolekcjonowała role i ludzi – Elżbieta Czyżewska, jedna z najpopularniejszych polskich aktorek lat 60. była w pewnym sensie postacią tragiczną. W 1967 roku na przyjęciu zorganizowanym po premierze spektaklu Po upadku poznała korespondenta gazety New York Times Davida – Halberstama. Ten znany amerykański dziennikarz, laureat nagrody Pulitzera za książkę o wojnie w Wietnamie, wkrótce poprosił ją o rękę. Ślub odbył się w dniu, kiedy aktorka została nagrodzona prestiżową Złotą Maską, przyznawaną za szczególne osiągnięcia artystyczne w dziedzinie sztuki teatralnej. Po opublikowaniu przez Halberstama w 1967 roku artykułu krytykującego Władysława Gomułkę, ówczesne władze zażądały, aby dziennikarz opuścił Polskę. Halberstam i Czyżewska przenieśli się do Nowego Jorku.

W USA Czyżewskiej nie udało się kontynuować kariery aktorskiej, nie zdołała pozbyć się polskiego akcentu. Z Halberstamem rozwiodła się, coraz większą rolę w jej życiu zaczął odgrywać alkohol. Koper pisze, że pech, który ją prześladował, był "legendarny". Zachowywała się coraz bardziej autodestrukcyjnie, traciła przyjaciół przez własne zachowania. Wydaje mi się, że najbardziej charakterystyczne dla życia Czyżewskiej jest dojmujące poczucie systematycznej i konsekwentnej straty. Traciła wiele. Mężczyzn, których kochała, role, których nie zagrała, pieniądze, szanse. Strata była wpisana w jej życie - mówiła o niej jej biografka Iza Komendołowicz”. [z portalu historycznego: Dzieje.pl]

Koper ma tę rzadko umiejętność pisania, która sprawia, że intensywnie przeżywany to, co czytamy. Dzięki temu proces „podglądania” z istoty swej jednokierunkowy zamienia się w obopólnie korzystny: my wprawdzie podglądamy, ale przez okno odsłonięte przez autora, w którym ukazują się postaci puszczające do nas oko. Jeśli się zdecydujemy na to zareagować, jesteśmy w grze.

Życie artystek w PRL, Sławomir Koper, Wyd. Czerwone i czarne, 2013, s.324.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor