Choć nie wydaje się to tak oczywiste, historia nie raz doświadczyła kraje Ameryki Południowej, tragicznie oddziałując na życie mieszkających tam ludzi. Ta lokalna specyfika miała też swoje odzwierciedlenie w nauczaniu Kościoła, do czego nawiązuje dziś pochodzący z Argentyny papież Franciszek.
Ewangelizacja Ameryki Południowej od początku spotykała się z nowymi wyzwaniami, czego przykładem było szczególnie działanie jezuitów, którzy w Paragwaju tworzyli redukcje, w których łączyli nauczanie o Chrystusie z miejscową kulturą indiańską (pisałem o tym w „Monitorze” dwa tygodnie temu). Z czasem jednak problem chrystianizacji kontynentu zszedł na dalszy plan, a przed duchownymi stanęły nowe wyzwania.
Od przełomu XIX i XX wieku rządy w państwach latynoskich zaczęły w coraz większym stopniu trafiać w ręce wojskowych, którzy sprawowali je mniej lub bardziej silną ręką. „Junta”, słowo pochodzenia hiszpańskiego i odnoszące się do dyktatury wojskowej, jest w naturalny sposób kojarzone właśnie z Ameryką Południową. Lokalne odmiany autorytaryzmu w szczególny sposób wpłynęły na system rządów w tym regionie, słabość demokracji i stworzenie swoistej kasty rządzącej.
Problem podziałów społecznych jeszcze bardziej nasilił się w związku z ekonomią. Gospodarka krajów południowoamerykańskich miała charakter bardzo ekstensywny – produkowano głównie produkty rolne, owoce, kauczuk oraz wydobywano surowce. Specyfika ta prowadziła do powstawania wielkiej własności, która była we władaniu wąskiej grupy najbogatszych. Reszta społeczeństwa, zbyt biedna by móc wyżywić się na swoim, zmuszona była do uzależnienia się od posiadaczy bądź też egzystowania w ubóstwie. Warto zauważyć, że rozwarstwienie społeczne i istnienie całej sfery ogromnej biedy do dziś jest wielkim problemem państw Ameryki Łacińskiej, a favele (dzielnice nędzy) są (niestety) jednym z symboli m.in. Rio de Janeiro.
Na to wszystko złożył się trzeci problem: USA. Od XIX w., w ramach tzw. doktryny Monroe’a, Waszyngton nie dopuszczał państw europejskich do większego zaangażowania się w Ameryce. O ile początkowo miało to na celu ochronę tej części świata przed ponowną ekspansją kolonialną, z czasem jednak cała zachodnia hemisfera stała się wyłączną strefą wpływów amerykańskich, a do utrzymujących porządek okrętów wojennych dołączył wkrótce biznes, który uzależnił od siebie gospodarkę poszczególnych państw, przejmując dochody z uprawy owoców i wydobycia surowców naturalnych. Do tego doszło amerykańskie poparcie dla dyktatorów, którzy wspierali interesy Wuja Sama.
Po części to właśnie z tych uwarunkowań wyrosło kolejne zjawisko charakterystyczne dla historii regionu – fascynacja lewicowością, rewolucją czy wreszcie komunizmem. Konflikt klas rozwijał się w Ameryce Południowej prawie tak jak opisał to Marks: bogaci byli coraz bogatsi, wyzyskiwani coraz bardziej biedni. Połączenie ekspansywnego kapitalizmu z imperializmem USA prowadziło do wrzenia, których symbolem stał się Fidel Castro i Ernesto Che Guevara, czyli pojawienia się od lat 50. komunistycznych (bądź komunizujących) bojówek i prób wywołania rewolucji w poszczególnych państwach regionu. Dodajmy, że ku pociesze Związku Sowieckiego, który nie raz autentyczny gniew społeczny podsycał jeszcze za pomocą własnych agentów.
Co na to Kościół? Mniej więcej w tym samym okresie, w którym w Ameryce Południowej pojawiła się moda na komunizm, część duchownych (w tym jezuitów) rozpoczęła sama aktywną pracę wśród biednych mieszkańców Brazylii, Peru czy państw Ameryki Środkowej. Przyjęli oni model życia ze swoimi wiernymi, wspomagania ich w codziennej egzystencji, doprowadzenia do poprawy ich ciężkiego losu. Wielu z nich skróciło dystans wobec zwykłych ludzi, stając się tak samo biednymi jak oni. To właśnie z tego nurtu narodziła się tzw. teologia wyzwolenia, której głównymi myślicielami są księża Gustavo Gutiérrez i Leonardo Boff. Centralne miejsce zajmuje w niej postać Jezusa-wyzwoliciela, który tak jak w Piśmie Świętym niesie pomoc ubogim i żąda sprawiedliwości. Ruch teologii wyzwolenia kładł więc nacisk na takie zjawiska jak walka z biedą, nierównościami społecznymi i wyzyskiem kapitalistycznym oraz ochronę praw człowieka. Co istotne, w swoich analizach myśliciele związani z ideą wyzwolenia używali tak samo myśli teologów chrześcijańskich, jak i klasyków lewicy, z Marksem na czele.
Teologia wyzwolenia była nurtem bardzo zróżnicowanym. Dla jednych była intelektualną wykładnią wiary oraz praktyką codziennej służby duszpasterskiej i pracy z wiernymi żyjącymi w skrajnej nędzy. Arcybiskup San Salvador Oscar Romero nie tylko wspierał księży walczących z nierównościami społecznymi, ale także sam sprzeciwił się rządzącej w Salwadorze juncie, mówiąc głośno o jej zbrodniach. Za swoją odwagę został zamordowany w marcu 1980 r. przez bojówkarzy związanych z dyktaturą. Jeszcze inni przeszli na „drugą stronę mocy”, wchodząc do komunizującego rządu w Nikaragui.
W 1984 r. Watykan potępił teologię wyzwolenia jako wypaczającą nauczanie Kościoła oraz angażującą duchownych politycznie po stronie Związku Sowieckiego. Już wcześniej Jan Paweł II potępił wizję Chrystusa jako rewolucjonisty. Część myślicieli związanych z tym nurtem zamilkła, inni znaleźli się na marginesie Kościoła bądź z niego odeszli. Praktyka duszpasterstwa zaangażowanego społecznie i stojącego po stronie ubogich pozostała jednak niezwykle żywa, stając się „znakiem firmowym” duchownych z Ameryki Południowej.
Tomasz Leszkowicz
'