Opublikowany w czwartek raport naukowców specjalizujących się w wykorzystywaniu danych genetycznych do wyszukiwania i rozpoznawania inwazyjnych gatunków sugeruje, iż karp azjatycki w niewielkich ilościach już trafił do jeziora Michigan i połączonych z nim akwenów. Przekonuje jednocześnie, iż wciąż mamy szanse na powstrzymanie tego gatunku przed pełną inwazją, która może doprowadzić do zrujnowania w naszym regionie rybołówstwa, wycenianego na ponad 7 miliardów dolarów rocznie.
Naukowcy sprzeciwiają się wnioskom prezentowanym dotąd przez rządowe departamenty, utrzymujące iż wykryte próbki DNA karpia azjatyckiego mogą pochodzić z innych źródeł i do Wielkich Jezior przedostały się z wodą rzek, czy przeniesione zostały przez migrujące zwierzęta. Autorzy raportu przekonani są o obecności niewielkich ilości karpia w wodach jezior.
“Najlepszym wyjaśnieniem obecności DNA jest sporadyczne występowanie tej ryby – mówi Christopher Jerde reprezentujący University of Notre Dame, przewodniczący zespołu prowadzącego badania – Możemy być jednak ostrożnymi optymistami, gdyż na razie jest ich niewiele, co nie pozwala na rozród, rozprzestrzenianie i czynienie poważnych szkód”.
Ryba ta, nazywana w Europie i Azji Tołpygą, przedostała się do lokalnych wód z rzeki Mississippi. Do niej z kolei z kolei trafiła ok. 30 lat temu, gdy wydostała się z niewielkich zbiorników na południu kraju, do których została wpuszczona celowo, w ramach programu oczyszczania wód z alg i niepożądanych gatunków ryb. Od tego czasu rozprzestrzeniła się na terenie południa i części środkowego-zachodu. Ze względu na niezwykłą żarłoczność karp azjatycki jest zagrożeniem dla naturalnych ekosystemów wodnych, stąd próby powstrzymania jego wędrówki i ochrona lokalnych systemów.
Mierząca do 4 stóp i ważąca nawet 100 funtów ryba w przypadku przedostania się do Michigan, a tym samym pozostałych jezior, jest w stanie w ciągu kilku lat spowodować wyginięcie większości występujących tu gatunków, a tym samym zagrozić wielomiliardowym dochodom z przemysłowego i sportowego odłowu ryb w kilku stanach i sąsiadującej z nami Kanadzie – tak przynajmniej brzmią oficjalne przepowiednie i czarne scenariusze. Naukowcy wykazali, że karp azjatycki jest w stanie dokonać zmian w ekosystemie wypierając inne gatunki ryb.
Z drugiej strony, ku zaskoczeniu wielu z nich na razie jednak w żadnym akwenie jeszcze do tego nie doszło. Do tej pory nikt nie posiadł niezbitego dowodu na to, że przybysz z Azji rzeczywiście zagroził choćby jednemu rodzimemu gatunkowi.
Oznaczać to może, że badania nie były dokładne i opinia wystawiona rybie była zbyt surowa, lub że dotychczasowe działania człowieka opóźniają realizację czarnego scenariusza. W stanach Illinois i Mississippi, gdzie karp azjatycki występuje w największych ilościach, nie zauważono do tej pory większych zmian w ekosystemach. Przykładem mogą być dwa gatunki ryb – bigmouth buffalo oraz gizzard shad. Pierwszą rybę znaleźć można w sklepach od Alabamy po Minesotę, gdzie jej odłów jest podstawą utrzymania tysięcy rodzin. Druga ryba to źródło pożywienia dla większych drapieżników wodnych, takich jak szczupak i bass. Obydwa gatunki, mimo rosnącej obecności w tych samych zbiornikach karpia azjatyckiego, wciąż występują w tych samych ilościach, choć naukowcy zauważyli spadek wagi ciała odławianych ryb. Nie ma jednak dowodów, że odpowiedzialny za to jest karp. Na razie to wyłącznie spekulacje.
Opinię wyrażoną w raporcie potwierdzają niedawne badania U.S. Army Corps of Engineers. Przedstawiciele korpusu poinformowali już w ubiegłym roku, że w próbkach DNA pobranych z jez. Michigan wykryto obecność materiału pochodzącego od karpia azjatyckiego. Oznacza to, że ryba prawdopodobnie już przedostała się na obszar Wielkich Jezior, choć na razie w oficjalnych raportach nie wspomniano o choćby jednym odkrytym osobniku.
Agencje rządowe wydały do tej pory kilkaset milionów dolarów na same technologie mające powstrzymać wędrówkę azjatyckiego karpia, głównie w rzekach i kanałach w okolicach Chicago. Pięć stanów domaga się od rządu federalnego na drodze sądowej zamknięcia części z tych kanałów, co kosztowałoby miliony i zajęłoby kilka lat. Nie chce się z tym zgodzić samo Illinois, które uważa, że zamknięcie połączeń z jez. Michigan zrujnowałoby lokalną gospodarkę na równi z azjatyckim karpiem.
Kilkukrotnie sięgano po kontrowersyjne środki i metody. W 2009 r. stanowa agencja DNR (Departament of Natural Resources) zdecydowała się na dość ryzykowne rozwiązanie. Do chicagowskiego Sanitary&Shipping Canal w kontrolowany sposób wpuszczono 2,000 galonów trującego związku chemicznego o nazwie Rotenon. W ciągu kilku dni miał on zlikwidować na krótkim odcinku rzeki nie tylko pogłowie karpia azjatyckiego, ale również jego nieszkodliwego kuzyna i większość gatunków ryb występujących w tym rejonie.
Wielka akcja okazała się jednak nieporozumieniem. Po wpuszczeniu trującego związku chemicznego i przeczesaniu akwenu sieciami rybackimi, wśród setek tysięcy ryb znaleziono tylko jednego azjatyckiego karpia. Koszt operacji wyniósł kilka milionów dolarów.
Być może nie spełni się czarny scenariusz, być może tołpyga nie okaże się tak agresywnym gatunkiem. Do obecności ryby powoli starają się nas przyzwyczajać rządy stanowe. Mięso karpia azjatyckiego eksportujemy do Chin, gdzie uznawane jest za przysmak, a na ubiegłorocznym Taste of Chicago rozprowadzane były za darmo burgery z karpia azjatyckiego w myśl powiedzenia – nie można zlikwidować, więc trzeba polubić.
Już w ubiegłym roku Stanowy Departament Środowiska Naturalnego wystartował z kampanią mającą na celu poprawę wizerunku tej ryby, co z kolei przyczynić się miało do zwiększenia jej popularności wśród wędkarzy, a tym samym zmniejszenia jej pogłowia w jeziorach i rzekach środkowego-zachodu.
RJ
'