W Waszyngtonie rozpoczęła się debata na temat pełnego opodatkowania zakupów w internecie. Jak się te dyskusje zakończą, wiemy. Przeciwnicy wprowadzenia podatków nie mają najmniejszych szans. Nawet, jeśli jakimś cudem nie uda się to teraz, to uda się za dwa miesiące, może w przyszłym roku.
Przy okazji podobnych dyskusji zawsze pojawiają się argumenty za i przeciw. Lepsze i gorsze. Takie, które nas przekonują, ale również takie, które wywołują śmiech. Wprowadzając fotoradary chodzi zwykle o ratowanie życia przechodniów, wyższe podatki na papierosy mają na celu ratowanie życia palaczy, a utrzymywanie Chicago River w obecnym stanie, czyli przypominającym ściek, uchroni przed utopieniem, bo nikt tam nie wejdzie do wody. Jeśli ktoś nie pamięta, to ten ostatni jest również argumentem prawdziwym, który padł przed 2 laty podczas dyskusji na temat wydzielenia z budżetu pieniędzy na poprawę jakości wody w tej rzece.
W większości podobnych dyskusji chodzi o pieniądze. Albo ktoś stara się zarobić, albo nie wydać zbyt dużo na jakiś cel. W przypadku opodatkowania zakupów internetowych nikt nie ukrywa, że chodzi o miliardy. Nikt za bardzo nie sprzeciwia się temu, bo chodzi o zrównanie szans sklepów tradycyjnych z internetowymi. Osobiście uważam, że chyba trochę za wcześnie na ten argument, bo w internecie dokonujemy w tym kraju ok. 6% wszystkich transakcji. Rozumiem jednak, że mówimy o przyszłości.
Problem w tym, że pomysłodawcy opodatkowania internetowego znów wymyślają bzdurne historie. Zamiast powiedzieć, że chcą dodatkowo zarobić, to przekonują, iż w wyniku wolnych zakupów ponoszą straty. Straty według mnie mamy wtedy, gdy spali się coś, zostanie ukradzione lub zalane przez powódź, zniknie w wyniku oszustwa.
Jeśli nigdy nie miałem prywatnego samolotu, to nie jestem stratny dlatego, że go nie mam. Jeśli zarabiam określoną sumę rocznie, to nie tracę dlatego, że mógłbym zarabiać więcej. Nie mogę utracić czegoś, czego nie mam. Tak na marginesie, odnosi się to nie tylko do rzeczy materialnych. Słyszałem o kilku osobach, które “utraciły swój honor”, albo “straciły czyjąś sympatię”. Taaa..
Wracając do tematu. Nie można wmawiać nam, że w wyniku nieopodatkowanych zakupów internetowych stan Illinois traci rocznie prawie 300 milionów dolarów. W ten sposób nasze władze sugerują, że wszyscy dokonujący zakupów w internecie są przestępcami i oszustami. Nie, nie jesteśmy. Postępujemy zgodnie z prawem, nikogo nie narażamy na straty. Dany produkt kupujemy tam, gdzie jest on tańszy. Nikt nie powiedział przecież, że dany sklep na rogu musi stać wiecznie.
Nie wiem skąd biorą się rządowe pomysły, że jeśli coś nie jest opodatkowane, to jest to strata dla budżetu. Prywatnie uważam, że to bardzo niebezpieczny sposób myślenia.
Skoro jesteśmy przy internecie, to nie sposób nie wspomnieć o CISPA. Kolejny skrót, który dla niewtajemniczonych znaczy niewiele. Rozwijamy go więc do słów Cyber Intelligence Sharing and Protection Act i wszystko staje się jasne.
W ostatnich miesiącach Kongres debatował na kilkoma sprawami, najwięcej czasu poświęcając oczywiście kontroli dostępu do broni palnej. Nie był to jednak jedyny temat, który może skutkować ograniczeniem pewnych praw i wolności. O broni dziś ani słowa, bo ukryta na dalszych stronach gazet i mało znana CISPA też może narobić nieco zamieszania. Właściwie to znana, bo w nieodległej przeszłości podobne propozycje już się pojawiały pod innymi nazwami i wywoływał burzę w mediach oraz portalach społecznościowych. Tym razem wykorzystano burze wokół broni, ale przede wszystkim wydarzenia w Bostonie. Na fali strachu przyjęto ustawę, która jest wielkim krokiem w kierunku orwellowskiego świata. Na razie akt został przyjęty przez Izbę, głosowanie w Senacie zostało tymczasowo odwołane. Mamy więc chwilę, by spokojnie wyrobić na ten temat własną opinię.
Zwolennicy Cyber Intelligence Sharing and Protection Act uważają, że Amerykanie muszą się bronić przed cyber-terrorystami i podobnie jak w przypadku Patriot Act muszą zrezygnować z kolejnych praw na rzecz tego bezpieczeństwa. CISPA i Patriot Act w pewnym stopniu łamią 4 poprawkę, ale jakoś nikogo to nie niepokoi. Wbrew pozorom CISPA nie dotyczy hakerów mogących zagrozić atakami na serwery rządów i banków, a także nasze prywatne komputery. Chodzi o prawdziwych terrorystów, którzy w ramach przygotowań do zamachów wykorzystują internet. Na przykład do komunikowania się między sobą, dokonywania niezbędnych zakupów, itd.
CISPA nakazuje firmom internetowym przekazywanie informacji na nasz temat odpowiednim komórkom rządu. E-maile, lista zakupów, odwiedzane strony. Wprawdzie w dokumencie zaznaczono, że muszą być podstawy do takiego donosicielstwa, to wiemy jak to w życiu bywa – dmuchamy na zimne. Na pewno też nikt nie będzie ukarany za przekazanie niepotrzebnych informacji.
Podobnie jak w przypadku Patriot Act, do realizacji założeń przewidzianych w CISPA nie będzie potrzebny żaden nakaz sądowy, a agencje będą mogły dzielić się do woli informacjami na nasz temat. Być może proponowane prawo pozwoli uniknąć jakiegoś niebezpieczeństwa, ale obawiam się, że stworzy tysiąc innych, o których w tej chwili jeszcze nie myślimy.
Jakiś czas temu słuchałem arcyciekawego wywiadu z ekspertem od elektronicznej inwigilacji. Przypomniał on, że w internecie nic nie ginie. Znany jest każdy nasz krok i użycie karty kredytowej również w zwykłym sklepie, choć fragmenty naszego życia znajdują się jeszcze w różnych miejscach. CISPA sprawia, że trafią one do jednego komputera, który wszystko zbada i wyciągnie wnioski.
Dlatego kupując magazyn Discovery i Forbesa używajmy karty, ale wódkę i papierosy już tylko za gotówkę. Bo chcemy przecież, żeby nasza teczka wyglądała dobrze, prawda?
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'