Gdy w nocy z 30 września na 1 października 1950 r. oddziały Douglasa MacArthura przekraczały 38 równoleżnik i wkraczały do Korei Północnej, wydawało się, że wojna szybko się zakończy. Amerykanie nie spodziewali się jednak kolejnego zwrotu akcji...
W czerwcu 1950 r. oddziały Kim Ir Sena zaatakowały Koreę Południową. Rozpoczęta w ten sposób wojna koreańska przebiegała szybko i pomyślnie dla komunistów – oddziały z Północy szybko zajęły prawie całe Południe, niemalże przypierając Amerykanów do morza. Jednak już we wrześniu marines skutecznie kontratakowali, desantując się z morza na tyłach wojsk północnokoreańskich, okrążając je i wyzwalając Seul. Udało się wówczas spełnić cel, jaki postawiły przed USA Narody Zjednoczone – wyprzeć napastników z Korei Południowej. Z inicjatywy amerykańskiego głównodowodzącego wojna była jednak kontynuowana – oddziały ONZ wkroczyły do Korei Północnej. W ciągu niecałego miesiąca zajęto prawie całą komunistyczną Północ. Przygotowywano się do ogłoszenia siłowego zjednoczenia Korei przez siły demokracji. MacArthur triumfował, widząc być może w swoim sukcesie drogę do dalszej kariery politycznej.
I wtedy nastąpiło zaskoczenie. 25 listopada 1950 r. z rozkazu Mao Tse Tunga granicę z Koreą Północną zaczęli przekraczać „chińscy ochotnicy”, którzy mieli rzekomo „nieść pomoc” swoim braciom w walce z amerykańskim imperializmem. Pod tą eufemistyczną nazwą kryło się łącznie kilkaset tysięcy żołnierzy, w większości dobrze wyszkolonych i uzbrojonych w ciężki sprzęt radziecki. Decyzja przywódcy Chińskiej Republiki Ludowej, podjęta prawdopodobnie za zgodą Stalina, była jasna – należy pomóc Kim Ir Senowi w odparciu Amerykanów, bo ci zachwiali równowagą w regionie i zagrozili Państwu Środka. Od tego momentu chiński starszy brat będzie podstawowym gwarantem bezpieczeństwa Korei Północnej.
Dla Mac Arthura był to szok. Pewny zwycięstwa, nie przewidział pojawienia się na froncie nowej, wielotysięcznej armii. Azjatyccy żołnierze byli w swoim żywiole, a kilka lat wcześniej zwyciężyli we własnej wojnie domowej. Ich specjalnością była walka partyzancka i nagłe ataki z wykorzystaniem przewagi liczebnej (bez względu na poniesione straty). Na efekty nie trzeba był długo czekać – Amerykanie zaczęli się cofać, a część ich sił ledwo wyplątała się z okrążenia. Klęska US Army był prawie kompletna. W styczniu 1951 r. Chińczycy i Koreańczycy z Północy ponownie wkroczyli do Seulu. Na szczęście dowództwo nad cofającymi się żołnierzami objął gen. Matthew Ridgway, który nie tylko ustabilizował front, ale także odzyskał stolicę Korei Południowej, częściowo przekroczył 38 równoleżnik i utworzył linię obrony znaną jako „Kansas-Wyoming”.
Wtedy po raz ostatni w czasie tej wojny własny plan zgłosił Mac Arthur. Amerykański generał proponował zbombardowanie miast chińskich bronią atomową oraz przeniesienie wojny na teren Chin przy użyciu armii chińskiej Czang Kaj-Szeka, byłego przywódcy Państwa Środka, który po klęsce w wojnie domowej z komunistami schronił się na Tajwanie. Propozycja to prowadziła nie tylko do rozszerzenia wojny na nowe fronty, ale także do czegoś więcej – rozpoczęcia konfliktu atomowego, który szybko spotkałby się z odwetem ze strony Związku Radzieckiego (obawiano się ataku nuklearnego na Wielką Brytanię). Świat stanął na skraju trzeciej wojny światowej. Prezydent Truman wiedział, że nie może na to pozwolić zwłaszcza, że Mac Arthur zaczął być zbyt samodzielny, publicznie ogłaszając ultimatum wobec Chin i grożąc atakiem nuklearnym. W kwietniu 1951 r. prezydent zdymisjonował legendarnego generała z pełnionych funkcji.
Do końca wojny jeszcze tylko raz oddziały chińsko-koreańskie podjęły zdecydowaną próbę ataku w kierunku południowym, gen. Ridgway powstrzymał jednak tę ofensywę, ponownie stabilizując obronę na linii „Kansas-Wyoming”. Konflikt wkrótce przerodził się w męczącą wojnę pozycyjną, zużywającą siły obydwu stron i nie prowadzącą do żadnego rozstrzygnięcia.
W styczniu 1953 r. prezydentem USA został gen. Dwight Eisenhower, w czasie II wojny dowódca wojsk alianckich na froncie zachodnim, współtwórca lądowania w Normandii. Dwa miesiące później zmarł Józef Stalin. Zimna wojna powoli zaczęła wygasać, a obydwa mocarstwa, zmęczone międzynarodowym napięciem, dążyły do polepszenia stosunków. Pierwszą sprawą do załatwienia była Korea. 27 lipca 1953 r. obie strony konfliktu podpisały rozejm, który przerywał działania zbrojne, a na linii „Kansas-Wyoming” tworzył linię demarkacyjną, rozgraniczającą obydwa wrogie sobie państwa koreańskie. Wojna nie została zakończona, a jedynie „zawieszona”. Sytuacja ta trwa do dziś.
Ofiarą konfliktu padli przede wszystkim sami Koreańczycy. Ich kraj został totalnie zniszczony przez działania wojskowe i ucieczki ludności cywilnej. Obydwa państwa przy pomocy swoich potężnych sojuszników zaczęły się odbudowywać. Większym sukcesem mogła pochwalić się tu Korea Południowa, która w ciągu kilkudziesięciu lat stała się „azjatyckim tygrysem gospodarczym” i jednym z najbogatszych państw w regionie. Komunistyczna Korea Północna z czasem popadała w coraz większą biedę, związaną z nią izolację od świata i postępujący totalitaryzm.
Niedokończona wojna w Korei pokazała, że nawet takie supermocarstwo jak USA nie może samo wygrać wojny, zwłaszcza, gdy przeciwstawią się mu Chiny. Pat w Korei jest w interesie wszystkich stron konfliktu co prowadzi do wniosku, że rozpoczęta w 1950 r. wojna nigdy się nie skończy...
Tomasz Leszkowicz
'