----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

08 maja 2013

Udostępnij znajomym:

'

Jakiś czas temu publikowany w Wielkiej Brytanii periodyk satyryczny zamieścił na swych łamach listę pytań, które chcielibyśmy zadać politykom i gwiazdom ekranu, ale nie wypada lub jest to z różnych powodów wręcz niebezpieczne.

Na przykład sekretarz generalny ONZ miałby powiedzieć, co stało się z pieniędzmi zebranymi przez tę organizację na pomoc ofiarom trzęsienia ziemi na Haiti? Czy to prawda, że wiceprezydent Joe Biden regularnie otrzymuje środki uspokajające, które trzymają go z daleka od kłopotów? Kim jest krawcowa przygotowująca niekształtne ubrania kanclerz Niemiec, Angeli Merkel? Czy Sarah Palin zdaje sobie sprawę, że była ozdobą wyborów prezydenckich, a nie poważnym kandydatem? Czy prezydent Chin, Hu Jintao rzeczywiście zgromadził miliard dolarów na tajnych kontach od początku  sprawowania władzy? Czy Nicolas Sarkozy ożenił się z Carlą Bruni dla pieniędzy? Kiedy ostatni raz Silvio Berlusconi zorganizował imprezę dla kolegów z mafii? Czy premierowi Kanady, Stephenowi Harperowi, przeszkadza, że na większych spotkaniach międzynarodowych nikt nie wie kim jest i jaki kraj reprezentuje?

Pytań było znacznie więcej, zabrakło chyba tylko jednego, skierowanego do większości polityków: Jak wam się śpi po nocach?

Nie jest to pytanie nowe, pojawiało się w przeszłości wielokrotnie. Nie spodziewam się też żadnej odpowiedzi. Możemy się tylko wspólnie zastanawiać jak to jest, że po meczących ich nocami koszmarach związanych z odpowiedzialnością, trudnymi decyzjami i konsekwencjami każdego czynu są tak wypoczęci, tryskający energią i gotowi są do dalszego działania?

Może sypiają spokojnie? Nie, to niemożliwe. Gdybym był na ich miejscu nie byłaby mi potrzebna żadna dieta, bo w ciągu tygodnia spaliłbym wszystkie zbędne kalorie. Stres widoczny byłby na mojej twarzy, w zachowaniu i sposobie mówienia. Nawet najlepiej skrojony garnitur i makijaż nie byłyby w stanie ukryć psychicznych i fizycznych przypadłości związanych ze sprawowaniem tak odpowiedzialnego urzędu, zwłaszcza w tak trudnych czasach.

Wydaje się, że nasi politycy – każdego szczebla – bardzo szybko nabierają odporności. Pomaga im w tym fakt, że nie muszą martwić się za co jutro zrobią zakupy spożywcze, czy stać ich będzie za rok na opłacenie szkoły dla dzieci, skąd wziąć pieniądze na spłatę pożyczki, czy przypadkiem nie wezwie ich ktoś na dywanik i nie wręczy wypowiedzenia oraz to, że z żadnej decyzji nigdy nie muszą się nikomu tłumaczyć. Oczywiście teoretycznie powinni osobom, które na nich głosowały, ale jak jest wszyscy wiemy. Raz zdobyty urząd trudno jest stracić. Wydaje się, że jedynym sposobem może być nagłośniona przez media tzw. afera rozporkowa, jak to wielokrotnie bywało w przeszłości. Bez echa natomiast pozostają nieograniczone niemal wpływy lobbystów, głosowanie w sprawie kolejnego konfliktu zbrojnego, wstrzymanie dyskusji nad świadczeniami dla bezrobotnych na dwa dni przed ich wygaśnięciem, czy podwyżka własnej pensji, gdy cały kraj stacza się w przepaść. Tak było na przykład w 2008 r. gdy kolejne sesje Kongresu kończyły się zerwaniem rozmów w sprawie pakietów socjalnych, pomocy zagrożonym firmom i przeciwdziałaniu bezrobociu. Naszym politykom udało się właśnie wtedy przegłosować podwyżkę własnych pensji. Warto wiedzieć, że jeszcze w 1990 r. jej podstawa wynosiła $98,000. W 2010 r. już ponad 190,000. To oznacza 80% podwyżkę w ciągu 20 lat. Nie znam prywatnej firmy, w której byłoby to możliwe. Może z wyjątkiem obrotnych szefów niewielkich biznesów i dyrektorów oraz zarządu wielkich korporacji, którzy dzielą się wypracowanym zyskiem.

W przypadku Kongresu zysku nie ma i długi są coraz większe. Więc nie rozumiem dlaczego tak wysoko oceniają swoje sukcesy przyznając sobie dodatkowe pieniądze. Oczywiście kilkadziesiąt tysięcy dolarów dla każdego senatora czy członka Izby Reprezentantów nie stanowią dla budżetu oraz podatników wielkiej różnicy. Chodzi jednak o moment, w którym to robią.

W ciągu ostatnich lat wydatki Kongresu rosły trzykrotnie szybciej, niż inflacja. Liczba pracowników i doradców naszych polityków była 10 lat temu podobna. Wykonywali oni te same funkcje. Jednak koszt utrzymania tych stanowisk wzrósł w ciągu zaledwie ośmiu lat w Senacie o 75%, a w Izbie o 60%. Pensje szeregowych urzędników w Kongresie wzrosły od 2001 r. o 39%. Wydatki wszystkich biur podwoiły się.

Oczywiście sporo pochłonęło bezpieczeństwo senatorów i rządu po 11 września 2001 r. ale te akurat wydatki nie są wliczane do tej puli. Dobrze, bo złapalibyśmy się za głowę, gdyby nas o tym oficjalnie i na bieżąco informowano. Koszt utrzymania sił policyjnych i służb specjalnych tylko w Waszyngtonie podniósł się po 2001 r. aż o 860%.

Wiemy od dawna, że politycy nie martwią się drobiazgami. Nie wiem, co musiałoby się stać, by choć jeden z nich zająknął się w czasie konferencji prasowej, wstał niewyspany lub miał podkrążone oczy. Nic, co w tej chwili dzieje się wokół nas nie jest dla nich powodem do zmartwienia. Nie musimy zresztą zaglądać aż do Waszyngtonu. U nas też jest podobnie i to na znacznie większą skalę. W porównaniu do legislatury Illinois Kongres pracuje efektywnie i skutecznie.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor