Większość z nas pamięta swoją pierwszą pracę. Być może było to w szkole średniej lub w czasie studiów, gdy przez dwa tygodnie staraliśmy się zarobić na resztę wakacji. Może później, kiedy po latach nauki teoretycznie przygotowani do wykonywania jakiegoś zawodu stawialiśmy się na rozmowie kwalifikacyjnej. Może było to w innych okolicznościach.
We wszystkich niemal przypadkach padało pytanie o nasze doświadczenie i umiejętności. Po chwili namysłu dochodziliśmy do wniosku, że na pewno potrafimy czytać i pisać, a na głos zapewnialiśmy, że bardzo szybko się uczymy. Przyjmowano nas za najniższą stawkę, bo obowiązują one w takich przypadkach. Gdybyśmy kosztowali więcej, to potencjalny pracodawca wolałby zatrudnić kogoś starszego, kto może do tego konkretnie zajęcia nie nadawałby się bardziej, ale przynajmniej przychodziłby na czas do pracy i nie rezygnował z niej po uzbieraniu absolutnego minimum na nasze aktualne potrzeby. Tak więc ktoś podejmował wobec nas skalkulowane ryzyko, dzięki czemu mogliśmy zdobywać niezbędne doświadczenie i umiejętności, a pracodawca ponosił dzięki temu nieco niższe koszty.
Stan Illinois wyznaczył poziom płacy minimalnej znacznie wyżej, niż rząd federalny. Mimo to część polityków przymierza się do kolejnego głosowania w tej sprawie i prawdopodobnie im się to uda. W innych stanach dzieje się podobnie. W jednych stawka rośnie, w innych opozycja wobec podwyżek na to nie pozwala. Jedni twierdzą, że chodzi o podniesienie ludziom stopy życia, inni wskazują na efekt domina, jaki taka podwyżka przyniesie. Jednym chodzi o uzyskanie głosów najmniej zarabiających, innym o zachowanie zdrowego rynku pracy i warunków do prowadzenia biznesu.
Minimalna stawka godzinowa była dotąd poziomem, z którego zaczynało się życie zawodowe. Od czegoś zawsze trzeba zacząć. Problem w tym, że zaskakująco wiele osób w miarę upływu czasu w dalszym ciągu nie potrafi wiele zrobić. Niektórzy politycy utrzymują, że osoby zarabiające ustawowe minimum żyją na granicy ubóstwa i jest to niedopuszczalne. Należy więc minimum godzinowe podnieść, by stać ich było na utrzymanie siebie i rodzin. Trudno się nie zgodzić z takimi argumentami, bo nikt drugiej osobie nie życzy przecież takiego losu. Problem w tym, że minimalna stawka nigdy nie gwarantowała dostatniego życia. Była jedynie jakimś określonym poziomem, z którego startujemy. To trochę jak z emeryturą social security. Płacimy przez całe życie, ale nie spodziewamy się milionów. W zamyśle twórców systemu miał to być sposób na przeżycie w sytuacji, gdy zawiodą inne metody oszczędzania lub inwestowania przez nas samych lub dodatek do wypracowanych przez nas w inny sposób pieniędzy.
Tak więc stawka godzinowa określa, ile minimum musi nam na początek zapłacić pracodawca, by nie popaść w konflikt z prawem. Nie jest ona natomiast gwarantem określonego poziomu życia. Każdy ma inne potrzeby i ambicje. Jednym wystarczy mniej, inni chcą więcej. Co jednak wtedy, gdy nie chcemy, nie mamy ambicji i nie potrafimy zarobić więcej? Czy obowiązkiem pozostałych jest podnoszenie naszego dochodu, byśmy podobnie jak pozostali lepsze nowe samochody, płaskie telewizory, smartfony i jeździli na wakacje w egzotyczne miejsca?
Przeciwnicy podnoszenia minimalnej stawki godzinowej wskazują na kilka rzeczy. Przede wszystkim wspomniany efekt domina, który podniesie koszty życia dla wszystkich. Wyższa stawka dla zaczynających prace oznacza wyższe, obowiązkowe ubezpieczenie pracownika w miejscu pracy oraz na wypadek jej utraty. To obowiązkowe dla każdego pracodawcy opłaty. Następnie pojawia się problem zatrudnionych wcześniej i już posiadających doświadczenie i umiejętności. Jeśli początkujący dostaje więcej, to oni też powinni, bo różnica jednego lub dwóch dolarów to za mało. Ktoś musi pracować, wszyscy nie mogą się dopiero uczyć, więc pracodawca wyraża zgodę. W górę idą obydwie obowiązkowe opłaty ubezpieczeniowe, które obliczane są na podstawie zarobków. By na to wszystko zarobić firma musi podnieść cenę produktu. Koszt przenosi się więc na klientów. Za ten sam produkt płacimy już więcej.
Wiele osób wskazuje poza tym, że z płaconych każdego roku podatków utrzymywane są już programy socjalne. Jeśli dochód na osobę lub rodzinę jest zbyt niski, teoretycznie można otrzymać pomoc w inny sposób. Teoretycznie, bo w praktyce różnie to bywa, ale to już osobny temat. Jednak stawka minimalna według wielu ekonomistów nie jest programem socjalnym i nie powinna być w ten sposób regulowana.
Illinois jest ciekawym stanem. Należymy do nielicznej grupy stanów, gdzie minimum godzinowe jest wyższe od wymogu federalnego. Jednocześnie bezrobocie jest też wyższe u nas, niż średnia krajowa. W ten sposób upada argument, że wzrost stawki godzinowej przyczyni się do zwiększenia liczby miejsc pracy. Wygląda na to, że rację mają zrzeszenia biznesów i część republikańskich polityków uważających, iż zaproponowana podwyżka minimalnej stawki doprowadzi do jeszcze większego spowolnienia gospodarki w naszym stanie, i co się z tym wiąże, ograniczenia liczby nowych miejsc pracy.
Gubernator Illinois Pat Quinn chce, by obecna stawka godzinowa wynosząca $8.25 podniesiona została w okresie najbliższych 4 lat do poziomu $10. Oczywiście nie jest to zawrotna suma i trudno wyobrazić sobie, by można było za takie pieniądze żyć dostatnio. Problem w tym, że politykom tak naprawdę nie chodzi chyba o podniesienie poziomu życia obywateli. 50 centów na godzinę niewiele zmieni w obecnych czasach. Zwłaszcza jeśli nie jesteśmy w stanie znaleźć zajęcia na pełen etat. Chodzi o głosy i to kupowane za czyjeś pieniądze. Ocenia się, że w Illinois za minimum godzinowe pracuje obecnie ok. 300 tysięcy osób. W czasie ostatnich wyborów Quinn wygrał różnicą zaledwie 20 tysięcy głosów. Kolejne wybory w przyszłym roku.
Miłego weekendu
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'