Dzień po niedawnym, tragicznym wypadku na lotnisku w San Francisco, okładka jednego z naszych lokalnych dzienników przedstawiała zdjęcie spalonego Boeinga 777 oraz napis “Fright 214”, co było grą słów flight (lot) i fright (strach, przerażenie). Liczba 214 oznaczała w tym przypadku numer feralnego lotu.
Pomysł na okładkę był niezły, ale przysporzył redakcji wielu problemów. Już kilka godzin po wydaniu odezwały się telefony od części oburzonych czytelników i przedstawicieli różnych organizacji. Skrzynka pocztowa została zasypana oskarżeniami o brak wyczucia i celowe wykorzystywanie etnicznych i rasowych stereotypów.
Osobiście zwróciłem na to uwagę dopiero po przeczytaniu listy oskarżeń w internecie, bo wcześniej nic takiego po lekturze porannej gazety nie przyszło mi do głowy. Podobnie jak tysiącom innych czytelników.
Okazało się, że słowo “fright” można również odebrać jako naśmiewanie się z akcentu Azjatów, którzy podobno często spotykaną w angielskim i trudną dla siebie głoskę “L” wypowiadają jako “R”.
Dobra, zrozumiałem o co chodzi, zwłaszcza w odniesieniu do samolotu lecącego z Chin z przystankiem w Południowej Korei. Niefortunny, przypadkowy przejaw rasizmu w wydaniu chicagowskiej gazety. Rozumiem oburzenie azjatyckich imigrantów i reprezentujących ich organizacji. Wiem, że gdyby coś podobnego miało miejsce w odniesieniu do naszej społeczności, też byśmy reagowali gniewem i domagali się przeprosin. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście byłaby to pomyłka, czy działanie celowe. Lokalny dziennik przeprosił więc wszystkich urażonych i życie potoczyło się dalej.
Mnie jednak od razu przypomniały się inne historie dotyczące języka, choć w nieco innym wymiarze.
Na początek jednak definicja:
“Seksizm językowy lub seksizm lingwistyczny – to dyskryminacyjna odmiana seksizmu, polegająca na deprecjonowaniu za pomocą języka osób należących do jednej z płci, przy czym niemal zawsze deprecjonowane są kobiety, bo [...] we wszystkich językach mężczyzna, tak samo jak płeć męska jest nadrzędna i doskonalsza. Przeciwdziałanie seksizmowi w języku obejmuje m.in. używanie żeńskich form nazw stanowisk wobec kobiet lub używanie form neutralnych płciowo dla ogólnego określenia nazw stanowisk”.
Trudno nie zgodzić się, że w każdym języku świata rzeczywiście ma to miejsce. Zwłaszcza w angielskim, gdzie ponad połowa zawodów ma w swojej nazwie słowo “man”. Jednak podejmowane próby mające zmienić język jakim posługujemy się na co dzień przynoszą czasem zabawne rezultaty.
Kolejny stan, tym razem Washington, wprowadził zmiany w swoich ustawach. Illinois dokonało tego już jakiś czas temu, więc jesteśmy na bieżąco. We wszystkich zapisach prawnych – włączając w to Konstytucję stanową – wymieniono słowa i określenia mogące sugerować płeć. Zastąpiono je płciowo neutralnymi sformułowaniami, które oficjalnie zaczęły tam obowiązywać. Przygotowania do przepisania tego wszystkiego trwały sześć lat i sporo kosztowały podatników.
Efekt?
W stanie Washington nie ma już zawodu “fisherman”. Jest teraz “fisher”, czyli osoba zajmująca się łowieniem ryb. Dotychczasowy “rybak” okazał się zbyt kontrowersyjny.
Nie ma już okreslenia “freshman” przez lata oznaczającego studenta rozpoczynającą pierwszy rok nauki. Jest teraz... tak... słusznie się domyślacie…"osoba na pierwszym roku”.
Przepisywanie dokumentów w całym kraju trwa. Dotyczy słów powstałych w czasach, gdy panie nie pracowały na kutrach rybackich i w departamentach policji.
Określenie “clergyman”, czyli “duchowny”, zostało zastąpione słowem “clergy”. To dalej oznacza duchownego, ale już nie sugeruje, że jest nim mężczyzna.
W nowych zapisach uczyniono kilka wyjątków. Na przykład pozostawiono określenie `seaman” i “Airman”, bo stanowczo sprzeciwił się wymianie tych określeń Departament Obrony USA. Pozostałe wyrazy, nie mające tak potężnego wsparcia wylądowały w koszu. Niektórym nie znaleziono logicznego odpowiednika. Pozostało więc określenie “manhole”, czyli studzienka kanalizacyjna, bo legislatorom zabrakło wyobraźni, a organizacje kobiece nie naciskały zbyt mocno w tym przypadku.
Stan Waszyngton jest czwartym w USA przepisującym język ustaw na płciowo neutralny. Wcześniej zrobiły to Floryda, Północna Karolina i nasze Illinois. Kilkanaście innych nakazało, by nowopowstające ustawy pozbawione były wyrazów i określeń sugerujących płeć. Dziewięć zbiera pieniądze i siły, by pójść śladami pierwszych czterech.
Zastanawiam się, jak bardzo nieaktualne są teraz słowniki polsko-angielskie. Trzeba szybko stworzyć wiele nowych wyrazów i określeń, by w pełni oddać wprowadzane zmiany.
Z naszym językiem będzie chyba w ogóle większy problem. Nie posiadamy bowiem końcówki podobnej do tutejszego “man” i nie możemy po prostu czegoś obciąć, by stało się płciowo neutralne. Tzn. można, ale nie w języku.
Polska będzie musiała prędzej, czy później dostosować się do zaleceń Rady Europy, która już w 1990 r. zaleciła eliminację seksizmu z języka i nakazała stosowanie języka neutralnego płciowo.
Żeby więc nie popełnić błędu naszych przodków nie możemy po prostu stworzyć wersji żeńskich każdego zawodu. Nie możemy mieć piłkarza i piłkarki. Musimy mieć “osobę kopiącą piłkę”. Już słyszę przyszłe komentarze sportowe ze spotkań reprezentacji – Kowalski podał do Nowaka! Gooool! Cóż za wspaniałe dwie osoby kopiące piłkę!!
W przyszłości do każdego zawodu będziemy dokładać “osobę”, a następnie określać wykonywana przez nią czynność. Nie będzie już piekarzy, policjantów, hydraulików, hutników. Nawet złodziej się nie ostanie. Będzie “osoba zajmująca się złodziejskim rzemiosłem”.
Podobno w ten sposób dostosowujemy się do współczesnego, szybko zmieniającego się świata. Podobno w ten sposób otwieramy nasze serca i umysły – tak przynajmniej twierdza pomysłodawcy zmian w Waszyngtonie.
Według mnie wszystko, nie tylko w języku, zaczyna być takie... nijakie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com