Dla wielu uczniów wyższych klas szkół średnich, i ich rodziców, ubiegły tydzień upłynął na wyczekiwaniu wyników testów z zaawansowanych przedmiotów akademickich, tak zwanych Advanced Placement, które w założeniu mają wspomagać przyjęcie na studia. Ponieważ nikt nie wie, jakie kryteria gwarantują zdobycie indeksu, kandydaci do wyższych uczelni stosują każdą możliwą strategię, zasypując komisję rekrutacyjną czym się da, wieloma kursami akademickimi, absurdalną ilością zajęć pozaszkolnych i zajęć charytatywnych, które mogłyby były przyprawić o zawrót głowy samą Matkę Teresę. Z doświadczeń własnych dzieci wiem, że w tym wyścigu szczurów trudno nie uczestniczyć. Więc chcąc lub nie chcąc, zamiast leżeć brzuchem do góry, ubiegły weekend spędziłam towarzysząc im w oczekiwaniu na rezultaty testów. Które nie nadeszły.
Wcześnie ogłaszane wyniki miały pojawić się na portalu internetowym College Board o piątej nad ranem w niedzielę. O siódmej ciągle ich nie było. W poniedziałek rano, kiedy powinny być powszechnie dostępne, zadzwoniłam do obsługi portalu. W godzinę i 43 minut później wiedziałam, że mam do czynienia z nieetycznym monopolistą, dla którego zagubione testy moich córek stanowią jedynie problem statystyczny, do rozwiązania za sześć lub osiem dni roboczych. Problem, jak wyjaśnił po ponad godzinie jeden z niższych rangą „agentów”, polegał na niewyraźnie napisanej literce „v” w adresie zamieszkania i zmienionym kilka lat temu adresie internetowym. Okazuje się, że dla komputerowo sprawdzanych testów są to wyzwania nie do rozwiązania. Jednak skoro nawet uaktualniony profil użytkownika nie zabezpiecza przed takimi technologicznymi przeszkodami, to jaką mamy gwarancję, że w podobnie niechlujny, bo sprawdzany cyfrowo sposób, nie ocenia się esejów, opisów badań laboratoryjnych, czy wypowiedzi z zakresu literatury?
To jednak nie samo zagubienie wyników dowodzi nieprawidłowości monopolisty posiadającego wyłączność na przeprowadzanie testów. Wystarczy rozmowa z odbierającymi telefony „agentami”, „mentorami”, i „rzecznikami klientów”, by przekonać się, że mamy do czynienia z systemem, w interesie którego zupełnie nie leży rzetelność przeprowadzania i rejestracji testów, a który pomyłki i ewidentne zaniedbania traktuje jako nieodłączny element przypadkowego i standardowego procesu oceny. W tak przygodny i ryzykowny sposób można wprawdzie oceniać proste zadania arytmetyczne, ale nie zaawansowane eseje literackie i wolne odpowiedzi z zakresu nauk ścisłych.
Tymczasem zarówno moje nastolatki, jak i milion młodych Amerykanów, którzy zdają testy z przedmiotów akademickich nie są klientami z wyboru, a są niemal niezmiennie zobligowani, przez instytucję akademicką czy pracodawców, do zdania specyficznego egzaminu w ETS (Educational Testing Service), College Board czy ACT, Inc. Mając zagwarantowaną tę bazę klientów z przymusu, trzej monopoliści cieszą się nieprzerwaną wyłącznością usług w wielu obszarach testów. Ponadto zarówno ETS, jak i College Board, a także ACT, Inc. są zasadniczo wspieranymi przez rząd monopolistami z racji charytatywnego statusu, przyznanego przez IRS każdemu z nich. Skutecznie chroni ich to przed atakami w ramach prawa antytrustowego, a dodatkowo oferuje im ogromną przewagę nad walczącymi w zgodzie z prawami rynku zyskownymi konkurentami.
Program Advanced Placement, w ramach College Board, oferuje uczniom szkół średnich bezpłatne kursy na poziomie akademickim, które, w założeniu, mają rozszerzać ich horyzonty intelektualne i przygotowywać do podjęcia nauki na uczelniach wyższych. Odgrywa również dużą rolę w procesie przyjęć do koledżu wykazując intelektualne możliwości studenta i jego zainteresowania. Stwarza także szansę zaliczenia godzin kredytowych za pomyślne zdanie egzaminu, jakkolwiek to ostatnie zawsze pozostaje w gestii uniwersytetu. Krytycy programu podkreślają, że koncentruje się on bardziej na zakresie nauki, zamiast na dogłębnym poznaniu materiału.
College Board, podobnie jak ETS i ACT, Inc. w pełni korzystają ze swych wyjątkowych przywilejów czerpiąc ogromne zyski ze studentów siłą rzeczy korzystających z wymaganych i administrowanych przez szkoły średnie testów. Dochód jaki osiąga College Board jest szacowany na $623 milionów, a marża zysku wynosi 8.6%, 317% więcej niż średnia krajowa utrzymująca się na poziomie zaledwie 2.7%, według Americans for Educational Testing Reform, organizacji, która monitoruje kwestie równości i poprawności przeprowadzania testów, na podstawie rozliczenia podatkowego za rok 2009. Dochód tej wielkości byłby wprawdzie akceptowalny w przypadku korporacji nastawionej na zysk. Kiedy osiąga go organizacja pożytku publicznego, coś jest nie w porządku, zauważają krytycy.
Przywileje i preferencyjne traktowanie przez administrację rządową kosztują. Jak ujawnia Americans for Educational Testing Reform (AETR), College Board wydał $750,000 w roku 2009 i $1,300,000 w 2008 na bezpośredni lobbing polityczny. To więcej niż wydatki lobbystyczne ETS i ACT razem wzięte. Większość wydatków lobbystycznych jest przeznaczona na umocnienie istniejącej monopolistycznej pozycji na rynku, to znaczy na wdrożenie, a nawet wymaganie przeprowadzenia testów przez College Board dla różnorodnych celów edukacyjnych i profesjonalnych. Bezpośrednia działalność lobbystyczna stanowi najbardziej bezprawną cechę amerykańskiej administracji rządowej. W przypadku College Board sytuację komplikuje fakt, że organizacja jest w praktyce popieranym przez rząd monopolem, którego klienci są zmuszeni przez uniwersytety czy kuratoria do kupna ich produktu. Biorąc pod uwagę preferencyjną pozycję College Board na rynku, organizacja nie musi oddziaływać na ustawodawców wykorzystując swe monopolistyczne zyski, dowodzi Americans for Educational Testing Reform. Wraz z ETS i ACT, Inc. College Board jest zaangażowana w szczególnie nieetyczny rodzaj politycznej manipulacji, i to kosztem milionów dolarów, pochodzących z kieszeni mimowolnych klientów, argumentuje AETR. Status charytatywny jest przyznawany organizacji nie po to by potajemnie manipulowała ustawodawców w celu ugruntowania swej monopolistycznej pozycji.
Wygórowane wynagrodzenia wypłacane prezydentowi i członkom zarządu są kolejnym nadużyciem College Board. Stanowiąc zrzeszenie ponad 5,000 krajowych szkół, uniwersytetów i koledżów, organizacja jeszcze rok temu płaciła horrendalnie wygórowane wynagrodzenie swemu CEO, Gastonowi Capertonowi, który pobiera niebagatelne $872,061 rocznie. To suma ponad podwójnie wyższa niż pensja prezydenta wynosząca $400,000. Pozostali 23 dyrektorzy zarządu otrzymują średnio pensję $355,271 rocznie. Te zarobki po prostu nie przystają organizacji z założenia niedochodowej.
Ale to właśnie dochód, jak się wydaje, stanowił podstawowy cel przywództwa Capertona, który objął kierownictwo zarządu w roku 1999, kiedy College Board przeżywał problemy finansowe. To Capertonowi przypisuje się przekształcenie organizacji pożytku publicznego w przedsiębiorstwo rządzące się prawami rynku, Za jego kierownictwa College Board podwoił zyski poprzez podwyższenie opłat za testy, rozszerzenie programu Advanced Placement i sprzedaż nazwisk przystępujących do egzaminów studentów uczelniom wyższym, dowodzi westernconnections.com. Dodatkowy dochód przyniosło zwłaszcza rozbudowanie produktów, jak Student Search Service, który sprzedaje nazwiska studentów, i to za jedynie 33 centy. W roku fiskalnym 2010 College Board zyskał na tej usłudze $63 miliony, co stanowi 10% ogólnego dochodu. Jako były gubernator Zachodniej Virginii, Caperton zdołał przekonać jedenaście stanów by pokryły koszty opłat za wstępnie przeprowadzany test SAT w dziesiątej klasie. „College Board jest bardziej zainteresowany marketingiem i sprzedażą rzeczy niż główną odpowiedzialnością, promowaniem sprawiedliwego dostępu i równych możliwości edukacji”, oświadczył Ted O’Neill, były dziekan akademicki w University of Chicago, który uczestniczył w pracach komisji College Board.
Podobnie nieetyczne jest w przypadku tej organizacji edukacyjnej, zajmującej się przecież przeprowadzaniem egzaminów, sprzedawanie materiałów przygotowawczych, ponieważ jest ona moralnie i prawnie zobowiązana traktować wszystkich swych kandydatów w sprawiedliwy sposób. Sprzedaż materiałów przygotowawczych oferuje natomiast przewagę zamożniejszym studentom. Wydaje się oczywiste, że College Board powinien pozostawić sprzedaż materiałów przygotowujących do testów innym niezwiązanym z organizacją kompaniom dochodowym, grzmią krytycy.
Ale to nie nieetyczna sprzedaż materiałów przygotowawczych, nieakceptowalna polityczna manipulacja, ogromne wynagrodzenia zyski dyrektorów, czy horrendalne zyski, stanowią najistotniejszy problem. Jest nim nieadekwatny i nieweryfikowalny system dokonywania ocen. Pomimo nasilonej krytyki przez wiele lat, College Board utrzymuje reputację organizacji winnej zaniedbań w zasadniczym dla jej przesłania obszarze działania – ocenie testów. Kiedy w październiku 2005 roku ujawniono, że College Board dopuścił się błędów w ewaluacji tysięcy testów, przez kilka miesięcy, do marca 2006 roku, zwlekał z podjęciem działań, jakkolwiek rada nadzorcza była świadoma zaniedbań. Znamienne jest to, że nawet w przypadku ujawnienia, że College Board popełnił pomyłkę w ocenie testu, studenci nie otrzymują zwrotu opłaty, wynoszącej $50 za ponowną ewaluację.
Wszystko wskazuje więc na to, że College Board nieźle zarabia na powszechnej gonitwie do wiedzy, a raczej do uniwersyteckiego dyplomu. Statystyki mówią same za siebie. W skali kraju, w roku akademickim 2011, ponad 1.6 milionów studentów przystąpiło do testu SAT, o ponad 30% więcej niż dziesięć lat temu. Opłata za test wynosi $49; przesłanie wyniku do czterech uczelni wyższych jest bezpłatne, ale za każdą następną student płaci po $10.50. Przyspieszone przesłanie wyników kosztuje $30 za każdą szkołę. Za testy z przedmiotów, tak zwane AP, płaci się $89, a w roku akademickim 2009-2010 studenci zdali ponad 3.1 miliona tych testów.
Pomimo tak poważnych zaniedbań systemowych, w zatrważającym tempie mnożą się kursy, podręczniki i inne materiały przygotowujące do podjęcia testów SAT, ACT, czy AP. Zakładając, że egzaminy nie są w stanie oszacować umiejętności lub przewidzieć zdolności przyswajania wiedzy przez studenta, cech, których rzekomo nie można się nauczyć, wydaje się, że dowodzi to albo ujawnienia tajemnic producentów testów albo ogromnego oszustwa popełnianego na studentach. Odpowiedź pozostawiam Państwu.
College Board ilustruje zasadniczy trend charakteryzujący przyjęcia do amerykańskich uczelni wyższych. Oto zamiast otwartej rekrutacji skierowanej na końcowy produkt edukacyjny po czterech latach studiów, współczesne uczelnie koncentrują się raczej na kwalifikacjach w momencie rozpoczynania nauki.
Najpoważniejszym zarzutem przeciwko standardowym testom kandydatów na studia jest to, że są one zbyt łatwym narzędziem oceny studenta przez komisje przyjęć. Decyzja o przyjęciu powinna być tak przemyślanym i gruntownym doświadczeniem, jak dobrze przeprowadzony egzamin. Obejmowałby rozmowy kwalifikacyjne, dyskusje z byłymi nauczycielami lub pracodawcami, jak również wgląd w poprzednie prace studenta. Z przykrością stwierdzam, że te metody nie poddają się maszynowej ocenie produkującej niewiele więcej jak tylko bezwzględną liczbę punktów.
Na podst. The Baltimore Sun, Americans for Educational Testing Reform; The Atlantic, oprac. Ela Zaworski
'