----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

24 lipca 2013

Udostępnij znajomym:

'

„Mógłby to być mój syn, powiedziałem po zabójstwie Trayvona Martina. Innymi słowy, mógłbym to być ja, 35 lat temu”, oświadczył prezydent Obama w ubiegły piątek dziennikarzom w Białym Domu, komentując uniewinnienie George’a Zimmermana.

„To mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę prywatne wykształcenie i karierę na skróty”, podważa prezydencką pretensję Cal Thomas. „Ofiarą mógłby być każdy z nas”, wtóruje mu John Kass w ubiegłotygodniowej edycji Chicago Tribune. Dziennikarz wskazuje, że proces nie udowodnił motywów rasowych. Nie wykazało ich również FBI śledząc Zimmermana, który jest przecież Latynosem.

To prezydent Stanów Zjednoczonych gra kartą rasową, wespół z innymi aktorami tej politycznej i medialnej rozgrywki, piętnuje Kass. „To cyniczny biznes, w których chodzi o pieniądze i władzę, o utrzymywanie podziałów pomiędzy amerykańskimi plemionami”, komentuje dziennikarz sugerując, że w kontekście procesu zostały uaktywnione najbardziej prymitywne atawizmy i antagonizmy. „Czarne plemiona postrzegają Martina w kontekście starej walki o prawa obywatelskie i wpływy, a dla społeczności białych służy on wywołaniu winy rasowej, dywaguje Kass.

Przywoływany przez prezydenta Obamę antagonizm plemienny nie ma nic wspólnego z tym co wydarzyło się w dzień zabójstwa, konstatuje Kass. To prezydent Obama przypisał zabójstwu Zimmermana motywy rasowe, jakkolwiek kwestie rasowe nigdy nie stanowiły przedmiotu dyskusji na sali sądowej.

Pomimo stwierdzenia prezydenta, że to on mógłby być Martinem, ława przysięgłych nie doszła do przekonania, że nastolatek został zastrzelony z racji koloru swej skóry. Oświadczając, że to on mógłby znajdować się w sytuacji Martina, prezydent Obama ominął przedstawione w procesie dowody, umacniając amerykański antagonizm rasowy i ustanowił korzystną dla siebie interpretację wydarzeń. „Myślę, że byłoby ważne byśmy wszyscy spojrzeli sobie w dusze”, poradził Obama. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że prezydent zastosuje tę poradę również do siebie.

Tymczasem nic na to nie wskazuje. Co więcej, prezydent potęguje rasowe antagonizmy przywołując swoje własne poczucie prześladowania. „Niewielu Afroamerykanów w tym kraju nie doświadczyło śledzenia podczas robienia zakupów, ze mną włącznie”, stwierdził Obama, celowo grając na rasowych uprzedzeniach i napięciach społecznych. W przekonywający sposób wspomina jak na jego widok kierowcy zatrzaskiwali drzwi aut, a kobiety na widok czarnoskórego mężczyzny mocniej przyciskały torebki. Przyznam, że była to zniewalająca wypowiedź prezydenta, który zwykle unika dyskusji na tematy rasowe, podobnie jak i dyskusji na temat tysięcy młodych Afro-amerykanów zabijanych w wyniku coraz bardziej rozprzestrzeniającej się przestępczości gangów.

Na reakcję mediów nie trzeba było długo czekać. Wszystkie większe kanały medialne relacjonowały dyskryminujące komentarze prezydenta, co jedynie zasiliło amerykańskie podziały. Prawdopodobnie w najbardziej ewidentny sposób naruszyła prawo sieć NBC News, cynicznie edytując treść telefonicznego zgłoszenia wykonanego przez Zimmermana w czasie ataku w taki sposób, że pobrzmiewały w nim nuty rasistowskie.

Dla wielu mediów zabójstwo Zimmermana stworzyło okazję do osadzenia go w kontekście rasowym, w którym był on prezentowany jako biały rasista atakujący czarnoskórego nastolatka. Medialne opisy tego tragicznego w skutkach zdarzenia przypominały rozgorączkowaną, oportunistyczną kampanię przedstawiającą zabójstwo Martina jako rasowe okrucieństwo, a nie rzeczowy i obiektywny opis wydarzeń. Kiedy okazało się, że matka Zimmermana była Peruwianką, media zaczęły określać go jako „białego Latynosa”, co jest nie tylko wyrażeniem rzadkim, ale logicznie sprzecznym. W celu wykazania się anty-rasistowską dobrą wolą, komentatorzy zniżyli się do wyzwisk typu aspirujący policjant, samozwańczy strażnik, prześladowca, i tym podobnych. Jego podłe motywy, nieważne, że w większej części wyimaginowane, były powszechnie potępiane. A Trayvon Martin był przedstawiany przez dziennikarzy jako symbol każdego czarnoskórego mężczyzny zamordowanego przez biały tłum. Tymczasem impulsywne działania Martina wydają się mieć tyle samo wspólnego z jego zabójstwem jak zapalczywość Zimmermana.

Rasistowskie motywacje niewątpliwie pobrzmiewają także w 20-minutowym przemówieniu Obamy, wygłoszonym w ubiegłym tygodniu w następstwie uniewinnienia Zimmermana. Obama stwierdził, że Afroamerykanie są świadomi „historii rasowej niewspółmierności w aplikacji naszego prawa kryminalnego” i zapowiedział, że rząd powinien poddać rewizji ustawodawstwo stanowe i samorządowe, jak na przykład obowiązujące na Florydzie prawo do samoobrony, znane pod nazwą Stand Your Ground, które, jego zdaniem, w większym stopniu promuje niż zniechęca do przestępczych konfrontacji. Kontynuując swe wystąpienie prezydent wyjaśnił, że Afroamerykanie nie są naiwni co do nieproporcjonalnych proporcji w jakich czarnoskórzy są zarówno sprawcami jak i ofiarami przestępstw. Ta wypowiedź, pierwsza od przedwyborczych komentarzy Jeremiaha Wright w listopadzie 2008 roku na tematy rasowe, wywołuje w najlepszym razie podniesienie brwi ze zdziwienia.

Przede wszystkim jednak podgrzewa napięcie rasowe w kraju, w którym przestępczość już dawno wymknęła się spod kontroli, a rasa przekształciła się w narzędzie walki o wpływy. Decyzja prezydenta by wypowiedzieć się na temat rasy jest niewątpliwie zapalnym i ryzykownym krokiem w i tak już spolaryzowanym pejzażu rasowym kraju. Bardziej problematyczna wydaje się jednak treść prezydenckiego przemówienia, w którym niedwuznacznie wskazuje na Zimmermana jako winnego zabójstwa, pomimo praworządnego wyroku sądu, zgromadzonego materiału dowodowego, i wyłącznie na podstawie swego silnie umotywowanego rasowo widzimisię. Co gorsza, dowodzi ono, że Obama nie jest wolny od rasizmu. W przypadku prezydenta to niewybaczalne. Wskazuje bowiem, że owszem granie kartą rasową może być koniunkturalnie skuteczne dla prezydenta, ale kraj na tym nie skorzysta. Ryzykuje bowiem skostnienie w swych atawistycznie plemiennych pozycjach, opartych na ignorancji, nienawiści, czy strachu.

Hołubiony w tym miejscu niejednokrotnie John Kass sugeruje, że przemówienie Obamy, w którym ogłosił, że zabójstwo Martina było umotywowane rasowo, jest mistrzowskie. Nie używając konkretnych oskarżeń, prezydent umieścił zabójstwo w kontekście rasowym. Nienazwane z imienia oskarżenie przybrało formę jedwabnej retoryki i zgrabnej metafory, zgrabnie ożywiającej na potrzeby publiczki zabitego Martina.

Podobnie rasowo nacechowany jest prezydencki komentarz na temat potrzeby podjęcia narodowej dyskusji o rasie. Obama nie mylił się stwierdzając: “Kiedy politycy próbują organizować dialog, to kończy się to ich nienaturalnością i upolitycznieniem”. Jest jednak jasne, że pozornie unikając dyskusji rasowej, poprzez wygłaszanie tego typu oświadczeń właśnie ją wszczyna. Co gorsza, z jak najgorszych pobudek. Zamiast spokoju i refleksji w następstwie ogłoszenia werdyktu ławy przysięgłych, do czego nawołuje w pisemnym oświadczeniu, Obama jawnie antagonizuje i tak już skonfliktowane grupy rasowe.

W rzeczywistości zabójstwo Martina w większym stopniu wydaje się być tragiczną kolizją skonfundowanych, przestraszonych i obcych sobie ludzi niż tragedią wystawiającą do walki dobro przeciwko złu. Nie ulega wątpliwości, że do zabójstwa doszło z powodu złych wyborów, głupoty i gniewu zarówno zabójcy jak i ofiary. Zarówno Zimmerman jak i Martin mogli w pewnym momencie wydarzenia odejść, ale żaden z nich tego nie zrobił. Nie jest to jednak powód do wystąpienia prezydenta, który, rozeźlony wyrokiem praworządnego sądu, wypowiada swe własne, pożal się Boże rasistowskie i zupełnie nie mające odniesienia do wypadku przekonania. Jedna z sędziów przysięgłych, identyfikowana jako B37, oświadczyła w wywiadzie udzielonym po wydaniu wyroku, że Martin ponosi pewną odpowiedzialność za swoją śmierć, ponieważ „kiedy George stanął przed nim, mógł odejść”. Jest również prawdą, że „George” mógł uniknąć całego incydentu pozostając w samochodzie. Trudno teraz dowiedzieć się co naprawdę się wydarzyło. Nie wiemy czy nastolatek wszczął walkę czy rzucił kamieniem, kto kogo przestraszył i kto musiał uciekać w obronie życia. Oczywiste pozostaje także pytanie jak to się stało, że ważący 200 funtów mężczyzna pokaźnego wzrostu 5-7, zdołał dogonić znacznie wyższego sportowca ze szkoły średniej. Najbardziej oczywistą odpowiedzią może być, że prawdopodobnie w jakimś momencie konfrontacji Trayvon Martin stał się agresorem.

Oczywiste jest, że w ocenie i interpretacji wydarzeń, które doprowadziły do zabójstwa Martina, zasadniczą rolę odgrywa polityka rasy, zauważa Cal Thomas. „Kiedy czarnoskórzy zabijają siebie nawzajem albo mordują białych, prezydent zwykle nie odczuwa potrzeby wygłaszania komentarza, Al. Sharpton nie maszeruje, Jesse Jackson nie wzywa do bojkotu, czy określa Florydę mianem „stanu segregacji rasowej”, jak uczynił to w rezultacie werdyktu Zimmermana. Czyżby czarnoskórzy byli warci wspomnienia tylko wtedy kiedy są zabijani przez nie-czarnoskórych?”, zapytuje Cal Thomas.

„Nie jest żadną nowością, że ubóstwo społeczności Afro-Amerykańskiej wywodzi się z rozbitych albo nieistniejących rodzin; i że zbyt wielu czarnoskórych mężczyzn opuszcza czarne kobiety, które samotnie wychowują dzieci; że tego typu kultura gangsterska portretowana przez media nie stwarza wizerunku zachęcającego dla białych pracodawców; że publiczne szkoły w okolicach zamieszkałych przez mniejszości rasowe nie gwarantują fundamentów koniecznych do szczęśliwego życia; czy że aborcja u czarnoskórych kobiet jest ponad czterokrotnie wyższa niż u białych w grupie 15-19-latków, według Instytutu Guttmachera. Aborcja, z której ograniczeniem prezydent nie zrobił nic, także dewaluuje życie Afro-amerykanów”, argumentuje Thomas.

„Rozumiemy, że jakaś część przestępczości, jaka ma miejsce w ubogich dzielnicach zamieszkałych przez czarnych, rodzi się z gangsterskiej przeszłości na terenie naszego kraju, i że bieda i dysfunkcja jaką obserwujemy w tych społecznościach mogą być powiązane z ich bardzo pokrętną historią. Ale co z ubogimi ludźmi w tych samych okolicach, którzy nie są częścią przestępczości? Jakich wartości są im wpajane? Czyż nie mają tej samej historii, ale podejmują inne decyzje?”, zapytuje retorycznie dziennikarz.

Tak jesteśmy zaprogramowani przez naszą historię rasową, że reakcja na uniewinnienie George’a Zimmermana zależy w dużej mierze od przynależności rasowej. Podziały rasowe potęgują ponadto nasze skłonności do etykietowania i kategoryzowania. „Pewne zachowania i język są tolerowane, a inne nie. Niektórym używanie dyskryminującego języka może wyjść na sucho, a innym nie. Niektóre przekonania religijne mogą być oczerniane, a inne są chronione przed krytycyzmem. Potrzeba jednolitego standardu. Jednej narodowej tożsamości. Jednej Ameryki. Ciągle jej nie ma”, konkluduje Cal Thomas.

Tymczasem prezydent Obama nie traci czasu. Zaledwie kilka tygodni temu zaaranżował konferencję medialną z okazji nominacji swych kandydatów na trzy wolne miejsca w federalnym sądzie apelacyjnym. To druga, co do potęgi oddziaływania, instancja sądownicza w kraju, z uwagi na częstotliwość odwoływań. Odgrywa zwłaszcza duża rolę w zatwierdzeniu lub ograniczeniu przepisów federalnych, ratyfikacji albo eliminacji decyzji dotyczących bezpieczeństwa i konstytucyjności dyskutowanych kwestii. „Trudno racjonalnie uzasadnić nominowanie trzech sędziów od razu, do jednego sądu, chyba że celem jest poparcie pewnego programu politycznego”, oświadczył Charles. E. Grassley z Iowa, z senackiej komisji sądowniczej. „Trudno wyobrazić sobie inny powód dla trzech nowych sędziów, bez względu na to kto ich mianuje”, stwierdził Grassley ujawniając choć trochę kulisy toczonej w kuluarach sądu wojny ideologicznej.

Na podst. Chicago Tribune, Fox News, Hattiesburg American, NPR, Roll Call, Associated Press, oprac. Ela Zaworski



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor