46 lat temu wyjątkowo uzdolniony i osiągający doskonałe wyniki w szkole piętnastolatek z Teksasu zastrzelił swego ojca, matkę i 17-letnią siostrę. Dziś jest profesorem psychologii wykładającym na jednej z prywatnych uczelni w Illinois.
Potrójnego morderstwa dokonał w nocy, gdy rodzina pogrążona była we śnie. Narzędziem zbrodni była strzelba należąca do ojca. James Wolcott przyznał się do winy i stanął przed sądem, który jednak uznał argumenty reprezentujących go prawników i zgodził się, że w momencie popełnienia czynu był niepoczytalny. Po Uniewinniono go i skierowano do zamkniętego zakładu dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Po sześciu latach lekarze wystawili mu czyste świadectwo zdrowia i pozwolili powrócić do społeczeństwa.
O motywach popełnionej zbrodni wiadomo tylko, że chłopak nienawidził swej rodziny. Więcej na ten temat dowiedzieć się można z późniejszych rozmów z lekarzami. Podobno na pięć dni przed morderstwem James doszedł do wniosku, że musi coś zrobić z matką, ojcem i siostrą, bo doprowadzą go do szaleństwa. Mówił, że matka „jadła za głośno”, ojciec nie pozwolił mu na udział w manifestacji pokojowej, a siostra „miała zły akcent”. Do popełnienia przestępstwa przyczyniła się stwierdzona przez psychiatrów schizofrenia paranoidalna oraz fakt, że 15-latek systematycznie narkotyzował się wąchając klej.
Po opuszczeniu zamkniętego zakładu dorosły juz mężczyzna zmienił nazwisko na James St. James. Ponieważ uznano go niewinnym, miał prawo do przejęcia majątku swej rodziny i rozpoczęcia nowego, wygodnego życia. Rozpoczął naukę i wkrótce otrzymał stopień naukowy. Niedługo potem rozpoczął pracę na Millikin University, prywatnej uczelni położonej na południu Illinois.
Przez 46 lat udało mu się zataić przed władzami uczelni swą przeszłość, zresztą nikt się tym zbytnio nie interesował. Dopiero dziennikarz z Georgetown w Teksasie, a więc miasteczka, gdzie James Walcott dokonał przed laty zbrodni, postanowił prześledzić jego losy. W ubiegłym tygodniu ukazał się w lokalnej prasie artykuł informujący o miejscu zamieszkania i pełnionej funkcji Jamesa St. Jamesa.
Władze uczelni nie kryły zdziwienia, jednak bardzo szybko stanęły w obronie profesora. Administratorzy uczelni oświadczyli, że „Millikin University dopiero niedawno został poinformowany o przeszłości jednego ze swych wykładowców. Jednak ze względu na tragiczne wydarzenia z dzieciństwa, wysiłek włożony w odbudowę swego życia, uzyskane tytuły oraz owocna praca zawodowa jest wielkim osiągnięciem”.
Mimo nalegań wielu rodziców, członków rady nadzorczej i mieszkańców miasteczka, w którym zlokalizowana jest uczelnia, postanowiono kontynuować współpracę z profesorem.
„Mamy nadzieję, że będzie on dalej wykładał” – napisano kilka dni po publikacji artykułu o przeszłości Jamesa St. Jamesa.
Ponieważ we współczesnej dobie internetu artykuł ukazał się niemal na całym świecie, zewsząd zaczęły napływać opinie czytelników na ten temat. Od określeń w rodzaju „morderca” i nawoływań o „odpowiednią karę”, po wyrazy współczucia i przekonywanie, że odpowiedział już za swoje czyny. Dyskusja wciąż trwa i przyszłość profesora psychologii nie jest pewna. Być może pod naporem opinii publicznej będzie on musiał zrezygnować z pracy na uczelni, być może uniwersytet będzie zmuszony do zmiany swej decyzji.
Profesor James jest poważany w środowisku akademickim. Przez lata pomógł wielu osobom i nigdy nie popadł w kolejny konflikt z prawem. Większość studentów wyraża się o nim pozytywnie, nawet po zapoznaniu się z jego przeszłością. Zdecydowanie popierają dalsze wykonywanie przez niego zawodu nauczyciela i nie zamierzają rezygnować z jego wykładów.
Z drugiej strony spora grupa przekonana jest, iż w całej sprawie zawiódł system, który pozwolił na to, by morderca własnej rodziny uzyskał pracę z młodzieżą w cieszącej się uznaniem wyższej uczelni. Teoretycznie wszystko odbyło się zgodnie z prawem – James został uniewinniony i proces z młodości nie powinien mieć wpływu na jego dalsze życie i karierę. Jednak większość zwolenników jego odejścia przekonana jest, że gdyby informacje na temat jego przeszłości znane były przed laty władzom uczelni, nigdy nie zostałby profesorem i nie uzyskałby obecnej pozycji.
Tocząca się dyskusja porusza więc poważny problem.
Czy rzeczywiście zawiódł system, czy też okazał się bardzo skuteczny?
Zwolennicy pozostawienia profesora w spokoju przekonują, że jego życie to dowód na to, by nie wymierzać zbyt surowych kar młodocianym przestępcom. Każdy człowiek ma wtedy większą szansę na odkupienie swych win i zmazanie przeszłości.
RJ
'