----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

18 września 2013

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Trzeba wykorzystać ostatnie dni lata wybierając się na wycieczkę. Mamy różne ich odmiany. Są na przykład wycieczki krajoznawcze. Podróżujemy wtedy zwykle w niewielkim gronie, najczęściej z dziećmi w wieku maksymalnie 3 lat. Mimo wielu kłopotów i obowiązków mamy wówczas chwilę dla siebie, na przykład gdy śpią na tylnym siedzeniu samochodu. Starsze zwykle nie potrafią docenić piękna przyrody, widoków, kanionów i oferty żywieniowej przydrożnych restauracji, co kilka mil chcą wracać do domu, tęsknią za Playstation i dostępem do internetu. Opuszczenie pojazdu w jakimkolwiek celu jest dla nich niezrozumiałe. O pieszych wycieczkach czytali w szkole na lekcji historii, gdy przerabiano dział „Jak odkryto Amerykę”. Oferta pól namiotowych w ogóle młodzieży nie interesuje.

Namiot?? Dziękuję, nie...

Dlatego rodzina taka zwykle trzyma się głównych szlaków, jakimi są autostrady krajowe łączące północ z południem oraz zachód ze wschodem, na poboczach których przyczaiły się motele różnych sieci, najlepiej z krytym basenem i Wi-Fi.

Czasami niektóre drogi biegną wzdłuż jakiejś rzeki. Jeśli jest to na przykład Mississippi to przez chwilę możemy wyobrazić sobie postaci ze znanych książek Marka Twaina na jej brzegu. Z bliska miejsca tego ani jakiegokolwiek muzeum mu poświęconego nie obejrzymy, bo musielibyśmy dzieciom tłumaczyć, kim on był i o czym pisał. Zaczęlibyśmy od słów „Tak, drogie dziecko, wygląda książka..”

Zwiedzanie parków narodowych też już wygląda inaczej. Samochodem dojeżdżamy do samej krawędzi Wielkiego Kanionu. Wysiadamy, przez 3 minuty obserwujemy okolicę, po czym rozczarowani brakiem jakiejkolwiek akcji ruszamy dalej. Czasami kręcimy z niedowierzaniem głową na widok pary z plecakami i robimy im zdjęcie, by po powrocie pokazać znajomym spotkanych po drodze wariatów.

Bardziej odważni decydują się na wycieczki grupowe, w planach również krajoznawcze. Zwykle wygląda to tak, że co pół godziny następuje przerwa w podróży. Każdy ma inne potrzeby, które objawiają się w innym czasie. Dlatego non stop dolewamy benzyny do zbiornika jednego z pojazdów, pijemy z kimś kawę, załatwiamy potrzeby i opowiadamy sobie o zapomnianych, niezbędnych przedmiotach pozostawionych w domu.

Na miejsce przybywamy zwykle nocą, więc położonego w odległości 3 mil cudu przyrody nie zobaczymy. Rano musimy ruszać dalej, więc obiecujemy sobie powrócić tu za kilka lat. Samotnie...

Zdarza się, że dojedziemy na czas. Wtedy wyciągamy aparat, ustawiamy wszystkich w odpowiednim miejscu i pstrykamy. Zwykle telefonem, bo tradycyjne aparaty jakoś wyszły z mody. Przez kolejne dwa lata, do zmiany aparatu lub operatora, nosimy te fotki w pamięci telefonu i czasami chwalimy się odwiedzonym miejscem pokazując je na ekranie o wymiarach 8X5 cm. Dzięki funkcji przybliżania obrazu jesteśmy w stanie licznym niedowiarkom udowodnić, że to MY, a to w tle to Głowy Prezydentów w Dakocie, chociaż trochę zamazane.

Na zdjęciach zwykle się kończy, bo trzeba podjąć decyzję o posiłku. Każdy ma w takim momencie ochotę na coś innego – najlepsze byłoby miejsce serwujące pizzę, sałatki, steki z bizona, zimne piwo i margaritę. Kończymy więc w McDonaldzie, bo tak zadecydowali najmłodsi uczestnicy wycieczki.

Zdarza się jeszcze, że zabieramy ze sobą w podróż kamerę lub korzystamy z funkcji filmowania w naszych telefonach. Najczęściej robimy to z przedniego siedzenia samochodu poruszającego się po jakimś ciekawym terenie. Na twardym dysku utrwalamy więc to, co ma nam do zaoferowania okolica. Zwykle są to miliony pomarańczowych stożków, które ekipy remontowe rozstawiają każdego roku w różnych zakątkach kraju. Jeśli zdążymy, możemy też uchwycić tablicę informującą o jakimś historycznym miejscu. Obowiązkowo zatrzymujemy się przed nazwą stanu i robimy serię fotek do rodzinnego albumu. Czy się później w nim zatrzymamy to już inna sprawa.

Im dalej na zachód, tym więcej spotykamy na swej drodze brązowych tabliczek informujących o przemarszu wojsk lub bohaterskiej śmierci generała. Dzięki nowoczesnej technice od razu możemy sprawdzić kim on był i jakie to były wojska. 10 lat temu musielibyśmy czekać na tę wiedzę do powrotu do domu.

W czasie podróży zwykle kupujemy pamiątki. Na przykład w Dakocie znaleźć możemy niespotykane u nas ornamenty do ogrodu, a w Arizonie świeczki o nietypowych zapachach. Zbieranie muszelek jest niemodne i chyba w niektórych rejonach zagrożone mandatem, a na stoiskach wyroby lokalnej społeczności zwykle posiadają napis Made in China lub Hecho en Mexico. Na granicy pewnego parku narodowego na północy kraju znajduje się wielkie targowisko prowadzone przez Indian lokalnego szczepu. Większość sprzedawanych tam pamiątek, czyli kocy, wisiorków i kamieni pochodzi z Gwatemali, gdzie jak wiemy przeniosła się przed laty na emeryturę starszyzna wielu rodów. Dlatego już w drodze do domu kupujemy na stacji benzynowej magnes na lodówkę i w ten sposób uspokajamy sumienie.

Podobno podróże kształcą i mam nadzieję, że dla większości z nas powiedzenie to jest wciąż prawdziwe. Z niepokojem jednak obserwujemy zachodzące w nas zmiany. O wiele ciekawszy wydaje się nam film o Yellowstone Park, niż ujrzenie go na żywo. Świadectwem pobytu w górach jest zakupiony przed wyjazdem sprzęt, a nie kolekcja filmów i fotografii. Zapach ogniska czujemy, gdy sąsiad jesienią pali na działce opadłe liście, a do wody coraz częściej wchodzimy, gdy jej temperatura wynosi minimum 70 stopni F i znajduje się w wyłożonym niebieskimi płytkami basenie.

Powyższe opowieści to zasłyszane fragmenty wspomnień z podróży i podpatrzone w czasie wyjazdów obrazki. Mam nadzieję, że nikt nie rozpoznał w nich siebie.

Miłego weekendu

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor