W Waszyngtonie setki dzieci nie może grać w piłkę nożną, pracownicy stołówek, sprzątaczki i sekretarki nie dostają zapłaty, pociągi i autobusy miejskie jeżdżą puste, czyścibut siedzi bezczynnie, a drużyny skautów są zmuszone do odwołania dorocznych obozów, wylicza republikańskie zaniedbania amerykańska prasa liberalna. W myśl klasycznej techniki manipulacji, kryzys administracyjny nie może pójść na marne. W stylu sowieckich karykatur zachodnich przywódców, New York Daily News przedstawia karykaturę Boehnera, obranego na celowniku liberałów, jak mocarstwowo spoczywa na tronie, tyle że z umaczanymi we krwi palcami. Znamienny jest nie tylko tytuł: „Izba głupków”, co nieprzebierający w słowach komentarz, sugerujący, że republikanie trzymają kraj w roli zakładników, pobierając wynagrodzenia w czasie, kiedy cierpi cały kraj. Jesteśmy oto świadkami kampanii propagandowej prowadzonej przez progresywną prasę amerykańską, która eksploatuje impas rządowy do oskarżenia republikanów o wszystkie grzechy politycznej niepoprawności, z antyaborcyjnymi i antygejowskimi pozycjami włącznie. Do złudzenia przypomina ona komunistyczną manipulację obliczoną na pozyskanie powszechnej sympatii z powodu rzekomo zawinionego przez republikanów kryzysu budżetowego.
Biały Dom aktywnie zabiega o skargi na temat uciążliwości, w jakich impas rządowy wpływa na społeczeństwo. Pracownikom federalnym polecono zdawanie sprawozdań o niewygodach związanych z zawieszeniem działań administracji. Zeznania tego typu posłużą propagandzie rządu, któremu dzięki nim będzie łatwiej agitować.
Znakomitym przykładem wykorzystywania kryzysu do celów propagandowych jest zablokowanie waszyngtońskiej wystawy obrazującej drugą wojnę światowej, która została otoczona drutem i zabarykadowana, tak by odwiedzający ją weterani nie mogli ją zwiedzić, dowodzi Paul Kengor, w artykule pod tytułem „Obama’s Shutdown Campaign”, na łamach The American Spectator. Spektakl z udziałem przykutych do wózków inwalidzkich staruszków, którzy przebywają setek tysięcy mil w celu uhonorowania swych towarzyszy broni, tylko po to by zostać zatrzymanymi przez nieprzejednanych republikanów, jest zbyt smacznym kąskiem by demokraci mogli go przegapić. Zamknięcie wystawy wydaje się być świetnym argumentem zaogniającym rozbuchane emocje i liberalną ideologię, peroruje Kengor.
Zaledwie dziewięć dni przed upływem terminu podwyższenia pułapu zadłużenia, prezydent Obama chwycił się retoryki konfrontacyjnej. „Okup”, „wymuszenie”, „próżniactwo”, „branie zakładników”, „wysadzić wszystko w powietrze”, „niepoczytalny”, to tylko niektóre ze słów i fraz, których prezydent Obama użył podczas wtorkowej konferencji prasowej na określenie i wyśmianie tego, co uważa za strategiczne podejście republikanów do impasu rządowego i podwyższenia pułapu zadłużenia. Sugeruje to, że Obama nie ma planów wykręcenia się z poprzednich zapowiedzi, że nie będzie negocjował wznowienia prac rządu, ani spłacania krajowego zadłużenia. Prezydent dał temu wyraz często i dość jasno w czasie konferencji prasowej. „Nie będziemy płacić okupu za Amerykę spłacając rachunki”, stwierdził w pewnym momencie. „Nie możemy uczynić z wymuszenia rutyny naszej demokracji”, powiedział kiedy indziej. Odrzucił również pomysł, że jeśli republikanie wytrzymają wystarczająco długo i termin podwyższenia pułapu zadłużenia przybliży się, to będzie zmuszony podjąć negocjacje na warunkach republikanów. „Nie ugnę się jeśli w grę wchodzi zaufanie i kredyt Stanów Zjednoczonych”, zadeklarował Obama.
Prezydent mówił wprawdzie o kraju, ale jego zamierzoną publicznością była pojedyncza osoba – John Boehner. Używając tej retoryki konfrontacyjnej Obama chciał pokazać przewodniczącemu Izby, że dla republikanów ma łatwego wyjścia z patu. Że nie będzie koncesji w ostatniej chwili. Że nie będzie negocjacji nad możliwością negocjowania.
O ile Obama uczynił swą pozycję zupełnie jasną podczas konferencji prasowej, która trwała ponad godzinę, to trudno jest ustalić czy jego nieprzejednana retoryka będzie miała jakikolwiek wpływ na pozycję Boehnera i republikanów z Izby. Jak można się było spodziewać, większość republikanów wyszła z konferencji prasowej poirytowana z racji sposobu, w jaki Obama uzasadnił swe argumenty. Słowa o „przyjęciu układu” zostaną z pewnością odczytane przez wielu Amerykanów jako prowokowanie Boehnera przez Obamę.
Bez względu na to, czy są poirytowani czy nie, republikanie muszą teraz stawić czoła nowej rzeczywistości: Obama nie może wycofać się z tego, co powiedział na wtorkowej konferencji prasowej. Oznaczałoby to polityczne samobójstwo. Wypowiadanie tak ostrych oświadczeń publicznych oznacza, że Obama nie przystaje na negocjacje.
Wkrótce po konferencji prasowej Boehner poprowadził znacznie krótszą na Kapitolu, w której odrzucił prezydenckie rozwiązanie tymczasowe. „Prezydent powiedział dzisiaj, że jeśli republikanie zdecydują się na bezwarunkową kapitulację, to usiądzie i porozmawia z nami. To nie jest sposób, w jaki funkcjonuje rząd”, stwierdził bezkompromisowo.
W środę rano The Washington Post opublikował oświadczenie Erica Cantora, republikanina z Virginii, który jest przewodniczącym większości z Izbie. W ostrych słowach oskarżył on Obamę o doprowadzenie do zaburzenia funkcjonowania Waszyngtonu przez stałe dławienie woli Kongresu i lekceważenie jego roli w republice konstytucyjnej. „To musi się zakończyć”, zagroził.
Prezydent nie tylko odmówił negocjacji w kwestiach zadłużenia i wydatków, ale ośmieszył pomysł włączenia Kongresu do rozmów, komentuje Cantor. Prezydent Obama kilkakrotnie dał do zrozumienia, że urzędowi prezydenckiemu nie przystoi współpraca z obiema izbami parlamentu, peroruje republikanin pod znamiennym tytułem „Podzielony rząd wymaga dwustronnych negocjacji”. Wyjaśnia w nim, że Konstytucja daje Kongresowi zdolność wstrzymania funduszy i zdolność do zaciągania pożyczek. Prezydent posiada moc zawetowania ustaw, w tym związanych z wydatkami i pożyczkami. Te oddzielne uprawnienia są mechanizmami gwarantującymi zachowanie równowagi politycznej, ale także zmuszają wykonawcze i ustawodawcze organy administracji do współpracy, dywaguje Cantor. Cytując Jamesa Madisona, podkreśla konieczność zachowania równowagi organów administracji federalnej, z których żaden nie powinien posiadać bezpośredniej lub pośredniej dominacji wobec innych. Cantor zauważa, że w 224 latach historii państwa, jedna partia kontrolowała Izbę, Senat i Biały Dom przez 130 lat. Prezydent Obama doświadczył dwóch z tych lat, kontynuuje Cantor, więc nie dziwi, że chciałby by te czasy wróciły. Jakkolwiek 28 z 44 prezydentów Stanów Zjednoczonych znajdowało sposób na kierowanie podzielonym rządem, obecny prezydent niestety nie, konkluduje.
Cantor cytuje wypowiedź Obamy z czasów jego działalności senackiej, kiedy w roku 2006 stwierdził: „Waszyngton przesuwa ciężar obecnych złych wyborów na barki naszych dzieci i wnuków. Ameryka ma problem z zadłużeniem i brakiem przywództwa. Amerykanie zasługują na coś lepszego. Dlatego zamierzam przeciwstawić się wysiłkom podwyższenia amerykańskiego zadłużenia”, oświadczał Obama kilka lat temu.
Po siedmiu latach, w których amerykańskie zadłużenie podwoiło się, prezydent Obama odmawia nawet podjęcia negocjacji przy stole z republikanami by rozwiązać problem zadłużenia, który właściwie zidentyfikował jako senator. To znacznie większy błąd przywództwa, podsumowuje Cantor.
Przywódca większości w Izbie konkluduje, że począwszy od roku 2011 prezydent wybierał jednostronne obchodzenie prawa wykorzystując swe uprawnienia wykonawcze. Sądy orzekły, że prezydent Obama pogwałcił Konstytucję dokonując nominacji w czasie przerw w obradach, ignorując wymaganą zgodę Kongresu. Nadużywał swych uprawnień wykonawczych, dokonując decyzji autorytarnych aniżeli we współpracy z Kongresem. Zignorował wymogi prawa w odniesieniu do wolności religijnych i wymogów zatrudnienia dla odbiorców zasiłków socjalnych. Prezydent wykorzystał swe uprawnienia wykonawcze by jednostronnie zmienić amerykańskie prawo imigracyjne. Jego administracja zastosowała odstępstwa od ustaw by zmienić takie prawa jak „No Child Left Behind”, by zmusić stany do przyjęcia nowych przepisów, kontynuuje wyliczenie Cantor.
Współpraca z podzielonym rządem nie jest niczym nowym, przypomina Cantor, przywołując sytuację z roku 1995, kiedy prezydent Clinton pracował z przewodniczącym Izby, Newtem Gingrichem by osiągnąć dwustronne porozumienie w kwestii pułapu zadłużenia i zakończenia impasu rządowego. Ani Clinton ani republikanie nie otrzymali wszystkiego co chcieli w wyniku tych negocjacji. Byli jednak w stanie wypracować consensus, który posunął kraj do przodu; udało im się osiągnąć równowagę budżetową, ponieważ współpracowali ze sobą, sugeruje Cantor.
Zaledwie dwa lata temu prezydent Obama i republikanie z Izby również wypracowali porozumienie w celu podwyższenia pułapu zadłużenia i wprowadzili tak potrzebne redukcje w wydatkach, wspomina Cantor niedawną przeszłość. Nie było to doskonałe porozumienie, ale także posunęło kraj do przodu. Po czym Amerykanie ponownie wybrali podzielony politycznie rząd. Oczekują od nas współpracy, podobnie jak miało to miejsce w latach 2011, 1996 i 1995 i wcześniej, i nie zaakceptują odmowy negocjacji przez jedną ze stron konfliktu, poucza Cantor. „Panie prezydencie, siądźmy i porozmawiajmy. Osiągnijmy porozumienie i zrezygnujmy z postawy Albo po mojemu albo nic, raz i na zawsze, proponuje Cantor.
Takiego samego zdania jest również gubernator Luizjany Bobby Jindal, który skrytykował Obamę za sposób radzenia sobie z obecnym kryzysem ekonomicznym i impasem administracyjnym oskarżając go o upór i niechęć do współpracy. „Prezydent nie pełni roli przywódczej. W grę wchodzi albo to co on proponuje albo nic. To nie jest przewodzenie”, wyznał gubernator w wywiadzie z Fox News. Pełniąc funkcję przewodniczącego w Stowarzyszeniu Republikańskich Gubernatorów, Jindal był gościem kilkunastu programów telewizyjnych, w których wypowiadał się krytycznie o prezydencie. „Gdzie jest jego plan? Nie przedstawił budżetu, który obejmowałby liczbę pieniędzy, która przychodzi, nie w roku bieżącym, nie w przyszłym, nie za dziesięć lat. On nawet nie udaje, że balansuje budżet”. Jindal wskazuje na źródło frustracji związanej z Białym Domem, którą określa jako brak przywództwa i potrzebę zmian strukturalnych. „Problem nie polega tylko na tym kto znajduje się w Kongresie. Bez zbalansowanych wymogów będą kontynuować kopanie puszki w dół ulicy”, skomentował skuteczność działań Białego Domu w wywiadzie w CNN.
W momencie oddawania bieżącego wydania do druku, obie strony konfliktu wydawały się bardziej oddalone od siebie niż kiedykolwiek. W czwartek Izba i Senat zaoferowały konkurencyjne propozycje mające na celu rozwiązanie waszyngtońskiego kryzysu dotyczącego zadłużenia i wstrzymania pracy rządu.
Republikanie w Senacie zaproponowali plan tymczasowego podniesienia pułapu zadłużenia przez trzy miesiące. Przewodniczący Boehner zapowiedział, że ustawa przeszłaby, gdyby prezydent Obama zgodził się na negocjacje. Członkowie 20-osobowej delegacji republikanów Izby powracając ze spotkania z Obamą podsumowali je jako dobry pierwszy krok. Przewodniczący większości Izby, Eric Cantor, uznał spotkanie za bardzo potrzebne i dał do zrozumienia, że rozmowy będą kontynuowane. Pozwoliło na wyjaśnienie, w jakim punkcie się znajdujemy, dodał Cantor.
Biały Dom zaprzeczył doniesieniom, jakoby Obama odrzucił propozycję republikanów, wyjaśniając, że nie podjęto „żadnych postanowień”. W oficjalnym oświadczeniu wydanym przez Biały Dom podkreśla się, że prezydent oczekuje stałego postępu rozmów z obiema partiami. Wcześniej John Boehner stwierdził, że celem propozycji jest umożliwienie prezydentowi tymczasowego podniesienia pułapu zadłużenia. Boehner określił je jako będącą aktem dobrem woli próbą sprostania w połowie żądaniom Obamy. Przewodniczący Izby zastrzegł, że republikanie nie zgadzają się na prezydenckie żądanie by przegłosować ustawę finansującą pracę rządu bez zastrzeżeń partyjnych. Tymczasem Kongres wydaje się przygotowywać na kilkanaście kolejnych dni impasu, bez widocznych oznak jakiegokolwiek postępu w negocjacjach.
Na podst. The Washington Post, The New York Times, The American Spectator,
oprac. Ela Zaworski