Kiedy w polityce występują tylko dwie partie, do sytuacji, jaka ma obecnie miejsce w Waszyngtonie od czasu do czasu dochodzi. Im dłużej partie te są jedynymi, dominującymi na scenie politycznej, tym głębiej okopują się na zajmowanym przez siebie terenie. W ubiegłym roku demokraci z Illinois dokonali przesunięcia granic dystryktów wyborczych, dzięki czemu reprezentujący je politycy tej partii otrzymali dodatkowe głosy, pozbawiając ich ewentualnych kontrkandydatów w przyszłych wyborach. Tym samym zapewnili sobie w tych rejonach zwycięstwa niemal do końca świata.
Podobna sytuacja ma miejsce w rejonach zdominowanych przez republikanów. W tzw. stanach czerwonych również dokonuje się przesunięć linii dystryktów po to, by demokraci nie mieli szans na ich przejęcie. Ponieważ nie ma trzeciej partii, nikt im w tym nie przeszkadza, a przeciwnik nie może wejść z nikim w koalicję. Sytuacja ta ma miejsce od wielu lat. W związku z tym w rejonach uznawanych za republikańskie lub demokratyczne nic się nie zmienia, choć niekoniecznie decydują o tym wyborcy. Mamy więc, mniej więcej, równy podział. Tylko od czasu do czasu w okręgach uznawanych za decydujące, a jest ich w kraju zaledwie kilkanaście, dochodzi od zmiany na stanowisku, co z kolei owocuje przesunięciem władzy. Pozostali nawet zbytnio nie interesują się wyborami, bo wiedzą, że wygrana mają w kieszeni. Dlatego od 20 lat zmieniło się może 10do 15 procent składu w Izbie i Senacie. Podobnie sytuacja wygląda na poziomie stanowym, czy miejskim, choć tu władza polityków jest nieco mniejsza, więc ich decyzje – lub brak – mniej szkodliwe. Jak w wyniku bezwładu i braku porozumienia legislatury zbankrutuje Illinois, nic się wielkiego nie stanie. To tylko niewielka część kraju.
Kiedy niezależnie od własnych umiejętności i wiedzy wygraną ma się w kieszeni, nietrudno jest o zachowania skrajne. Wiedząc, że i tak wygramy, możemy robić i mówić, co chcemy. Nasze czyny i słowa nie mają żadnego wpływu na wynik wyborów. Tak powstają wojujące odłamy wewnątrz partii, które powoli doprowadzają do upadku całego systemu. Tak wygląda kryzys demokracji, który obserwujemy w USA. Smutne jest to, że nikt nie widzi rozsądnego wyjścia z tej sytuacji, a ci, którzy widzą nie mają absolutnie żadnej władzy. Biorąc to wszystko pod uwagę warto uświadomić sobie, że jako państwo Stany Zjednoczone to zaledwie maleńki, maluteńki okres w historii. Dominacja USA w świecie trwa jeszcze krócej. Wśród wszystkich mocarstw świata pod względem okresu ich dominacji kraj ten zajmuje miejsce poza pierwszą pięćdziesiątką. Decydujące teraz o losach świata banki amerykańskie nie mają jeszcze nawet stu lat. Nie znaczy to, że nie będą dyktowały warunków przez następny tysiąc, znaczy to jedynie, że sytuacja może się zmienić choćby jutro. Wystarczy jedno globalne wydarzenie.
Nie ma partii idealnej, ale nie potrafimy pozostać obiektywni, dlatego większość z nas wyznając jakieś sympatie po cichu lub z krzykiem kibicuje „swoim” politykom. Czasami wychodzą z tego śmieszne sytuacje, zwłaszcza gdy nie zaangażowani w politykę dla zabawy zaczynają sobie stroić żarty.
Tak było po wybuchu podczas maratonu w Bostonie. Najpierw w internecie, później w niektórych mediach pojawiła się informacja, że Sarah Palin pomyliła Czeczenię, z której pochodzili zamachowcy, z kompletnie niewinnymi Czechami i nawoływała do zbrojnego najazdu na ten kraj. To nie wszystko, chciała, by dać nauczkę wszystkim krajom Arabskim, nie tylko Czechom. Wiadomość tę natychmiast podchwyciły sprzyjające demokratom media i blogi internetowe. Mimo że źródłem tej informacji był portal satyryczny Daily Currant, który wymyślając tę historię doskonale wykorzystał problemy geograficzne byłej kandydatki na urząd wiceprezydenta, było już za późno. Nie pomogły tłumaczenia i wyjaśnienia. Wiadomość poszła w świat, a Palin zapamiętana zostanie jako ta, która chciała zbombardować Czechy.
Podobna sytuacja miała miejsce niedawno, z tym że ofiarą żartu był prezydent USA. Dwukrotnie. Najpierw prezenterka Fox News zapowiedziała szokujący temat: W czasie impasu budżetowego i w obliczu zamknięcia federalnych urzędów, Obama postanowił z własnej kieszeni zapłacić za utrzymanie otwartym Muzeum Kultury Muzułmańskiej. Potem okazało się, że to wiadomość wyssana z palca, rzucona w otchłanie internetu, gdzie znalazł ją jeden pracowników telewizji. Zanim wiadomość sprawdzono, podzielono się nią z widzami. Potem było duuużo przepraszania, ale w późnych godzinach nocnych.
Podobnie było z przemówieniem Obamy, w którym ogłosił on listopad Miesiącem Uznania dla Muzułmanów. Ta z kolei wiadomość pojawiła się w satyrycznym portalu National Report, który umieścił ją obok inwazji krasnoludków z kosmosu. Na obydwu stronach jak wół napisane jest, że wszystkie teksty są fikcyjne i służą jedynie rozrywce. Co z tego, skoro w umysłach niektórych ludzi muszą być prawdziwe, bo niejako pokrywają się z wyrobiona wcześniej na jakiś temat opinią. jeśli ktoś do dziś uważa, że prezydent Obama nie urodził się na Hawajach, jest muzułmaninem i szpiegiem w przebraniu, to taka wiadomość jest jak dar z nieba. Musi być prawdziwa. Niektórym po prostu nie jesteś w stanie pewnych rzeczy wytłumaczyć.
O podobnych przypadkach można by pisać długo, bo było ich wiele. Większość miała swój początek w internecie, rozkwitała w czasie podgrzewanych emocjami dyskusji i umierała po cichu otoczona wstydem naiwnych. Mimo wszystko są tacy, którzy nawet wymyśloną informację potrafią zasłonić własnym ciałem. Dla nich nie ma już ratunku.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com