Rozdział zamykający „Miłość w Powstaniu Warszawskim” otwiera drogę do dyskusji nad tym, co wydarzyło się w Warszawie w 1944 roku. Sławomir Koper kończy swą książkę sceną zupełnie współczesną, gdy młody człowiek salutuje przed uczestniczką Powstania, gdy ta prosi go o udzielenie informacji o biletach obowiązujących w metrze warszawskim.
Scena wzruszająca i jednocześnie prowokująca, bo jeśli nikt nie ma wątpliwości, co do konieczności „salutowania” przed powstańcami to już samo Powstanie jako efekt działań i decyzji politycznych jest przedmiotem nieustających i nadzwyczajnie emocjonalnych sporów. Nic w tym dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę tak różne aspekty tego wydarzenia jak: nieudolność i wyjątkowa indolencja oraz nadzwyczajny brak wyobraźni dowództwa:
„Sztab Armii krajowej chciał zwrócić uwagę na sprawę polską i do poruszenia światową opinią publiczną potrzebna mu była tragedia (w zwycięstwo nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył). […] W sztabie powstania nie było Leonidasa, który chciałby zginąć na barykadzie wraz z konającym miastem, Wszyscy grzecznie poszli do niewoli, gdzie nie spadł im włos z głowy”. (s.307)
– przy jednoczesnym, zupełnie niebywałym poświęceniu i bohaterstwie powstańców i ludności cywilnej. Mamy tu do czynienia ze skomplikowanym i wieloznacznym wydarzeniem historycznym, które widziane z perspektywy czasu prowokuje elementarne pytania między innymi o istotę patriotyzmu, bo jeśli za patriotyzm uznamy umieranie w imię arogancji i hipokryzji polityków, to jeszcze tragiczniejszego wymiaru Powstanie nabiera.
Miłość w Powstaniu Warszawskim, mimo że tytułowa, nie jest tematem numer jeden w tej książce. Postrzegana, rzecz jasna, w kontekście biografii tych bardzo słynnych (Jan Nowak Jeziorański, Krzysztof Kamil Baczyński) jak i tych mniej znanych Powstańców jest uwikłana w sieć politycznych, wojskowych, partyjnych, konspiracyjnych, patriotycznych, historycznych i nie wiadomo jeszcze jakich innych zależności i wpływów. W istocie jest czymś głęboko traumatycznym, nacechowanym oczekiwaniem śmierci i pozornie tylko radosnym. Musi być i istnieć, bo jest zawsze i jest wszędzie, ale jest upośledzona wojną, często pijana i zwierzęca.
Miłość w Powstaniu Warszawskim jest raczej pretekstem do napisania książki o „miłosnym” umieraniu ludzi i miasta w warunkach niebywałych. Te graniczne doświadczenia opisuje Koper bardzo sugestywnie, bo bardzo indywidualnie, bardzo intymnie i prywatnie, co nie znaczy, że w pozbawiony sarkazmu i ironii sposób:
„W jednym z pamiętników odnalazłem zapis rozmowy powstańców, którzy w połowie sierpnia stacjonowali na Starówce. Była noc, palili papierosy. Nieco wcześniej jeden z nich dowiedział się, że jego narzeczona została zamordowana na Ochocie przez ukraińskie oddziały specjalne. Chłopak mówi do kolegów: „No cóż, pewnie przerobili moją Jolkę na mydło. Ładna była to może zrobili z niej mydło toaletowe”. I współtowarzysze wybuchnęli śmiechem. To przykład, w jaki sposób ludzie radzili sobie z traumą, jak ich psychika broniła się przed faktami. Dzięki takiemu podejściu nie odchodzili od zmysłów. Wiedzieli, że są w sytuacji beznadziejnej, ale nie mogli się załamywać”.
Organizowanie ceremonii ślubnej w okresie Powstania było samo w sobie bohaterstwem i wymagało odwagi oraz uporu, a nade wszystko sporej ilości wyobraźni. Autor przytacza przecież wspomnienia i opisy ślubów, którym towarzyszyły pogrzeby i takich, które kończyły się pogrzebami, przeżyli tylko bardzo nieliczni:
„po stronie niemieckiej zginęło tysiąc pięciuset siedemdziesięciu żołnierzy i oficerów, a siedem i pół tysiąca zostało rannych. Bilans strat wynosi jeden do stu. To była rzeź, a nie wojna. […] Każdy naród musi mieć własne legendy, ale tym razem cena była zbyt wysoka. Ci ludzie poświęcili swoje życie na darmo, ich ofiara okazała się zbędna. Polska straciła niepodległość, stając się częścią sowieckiego imperium”. (s.65)
Miłość w Powstaniu Warszawskim, Sławomir Koper, wyd. Czerwone i Czarne, s.336.
Zbyszek Kruczalak