----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

07 listopada 2013

Udostępnij znajomym:

Posłuchaj wersji audio:

00:00
00:00
Download

Nie będę operował konkretnymi liczbami, bo nie ma takiej potrzeby. Choć jeśli ktoś się jednak będzie domagał to ze znalezieniem danych nie będzie najmniejszego problemu. Więc... wszyscy wiemy, że posiadacze telefonów komórkowych prawie zawsze mają je w zasięgu ręki. Nawet podczas snu. Zdecydowana większość reaguje na najmniejszy dźwięk i nieustannie coś za ich pomocą sprawdza. Może to być jedno lub pięć kont pocztowych, Twitter, Facebook, tradycyjny sms, etc.

Znaleźć osobę bez telefonu komórkowego nie jest łatwo, przynajmniej ja takiej nie znam. Znaleźć osobę bez internetu w telefonie jest łatwiej, ale to gatunek zagrożony. Zewsząd docierają do nas informacje o użytkownikach, które traktujemy tak samo poważnie, jak doniesienia ekonomiczne, polityczne, międzynarodowe, czy kryminalne. Na przykład o dziewczynie, która musiała rozstać się z narzeczonym, gdyż nie podobało mu się rozmawianie z ukochaną za pomocą sms-ów. Z sąsiedniego pokoju. Albo o mężczyźnie, który wyrzucił przez okno telefon żony co 3 minuty oznajmiający nadejście jakiejś bardzo ważnej wiadomości. Nic by się nie stało, gdyby nie uderzył on w przechodnia. Małżeństwo mieszkało na 7 piętrze. Coraz częściej po przyjeździe w jakieś egzotyczne miejsce pierwszą rzeczą, jaką się robi jest poinformowanie o tym znajomych. Jestem tu. Oto zdjęcie. Jak pięknie. Idę coś zjeść. Idę na plażę. Jest piasek. Idę spać. Do jutra.

Medycyna zaczyna rozpoznawać przypadki nowego, cywilizacyjnego zaburzenia, które możemy nazwać pisaniem podczas snu. To stukanie w klawiaturę w środku nocy, zwykle nieświadome, o czym nie pamiętamy następnego dnia, a zwłaszcza co pisaliśmy i do kogo. Podobnych przykładów jest coraz więcej i są one coraz mniej śmieszne.  U jednych budzą grozę, u innych współczucie, pozostali w pełni rozumieją sytuację.

Dlatego jak grzyby po deszczu powstają ośrodki odwykowe. Zasada jest niemal taka sama jak w przypadku innych uzależnień. Też jest to zwykle jakiś budynek lub farma na pustkowiu, gdzie pacjenci obserwują przyrodę, rozmawiają o swych problemach i mają kategoryczny zakaz sięgania po używki. Różnica jest taka, że trwa to znacznie krócej, kosztuje znacznie więcej i jest absolutnie niepotrzebne, bo jeśli ktoś ma problem z odłożeniem na chwilę telefonu lub wyłączeniem się z sieci to odpowiednie miejsca już istnieją, zwykle w centrum miast, otoczone murem, z obsługa w białych fartuchach i ze strażnikiem przy wejściu.

Tak modne ostatnio i przynoszące spory dochód „odwyki cyfrowe” są formą terapii grupowej. Przykładem niech będzie ranczo w Kalifornii, gdzie weekendowy pobyt w zwykłym pokoju kosztuje 600 dolarów, a jeśli poza internetem nie chcemy odwyknąć od wygód, to za wyższy poziom płacimy 1,400 dolarów. Kuracjusze spożywają wegańskie dania, słuchają muzyki New Age, ćwiczą jogę, spacerują i piszą pamiętnik. Tak jest. Opisują swe zmagania z życiem bez telefonu, internetu i jakiejkolwiek techniki. Zapis trzydniowego pobytu w przyszłości posłuży do napisania serii scenariuszy filmów grozy. Mało tego, osobom nie potrafiącym już kaligrafować udostępnia się tradycyjną maszynę do pisania (komputerów nie ma), by lżej im było przelewać swe smutki na papier. Zjeżdża się tam lud z całego kraju – Chicago, Nowego Jorku, czy Seattle. czy „leczenie” przynosi jakikolwiek skutek trudno powiedzieć. Ośmielam się powiedzieć nie, bo po powrocie większość uzależnionych natychmiast dzieli się swymi doświadczeniami na Facebooku. Piszę to nie uśmiechając się.

W latach 90. bardzo popularne było koncertowanie i nagrywanie płyt “unplugged”, po naszemu “bez prądu”. Nowe brzmienia, ciekawe aranżacje, inne instrumenty. Obecnie określenie „unplugged” odnosi się do osoby będącej na cyfrowym odwyku. Może to być godzina, dzień, weekend. Nikomu nie udało się dłużej. Moda zatacza coraz szersze kręgi i pewnie niedługo trafi pod strzechy naszych własnych domów, tak jak kiedyś koszule non iron, trwała ondulacja i sok z marchwi. Proszę, by każdy teraz szczerze sobie odpowiedział na kilka pytań:

Sprawdzasz email w łazience? Wychodząc, by wyrzucić śmieci zabierasz telefon ze sobą? Na każdą wiadomość odpowiadasz natychmiast? Śpisz z telefonem pod ręką? Kłócisz się sms-owo i na odległość? Podobno to zachowania absolutnie normalne w obecnych czasach. Nie ma się czym martwić, nie ma powodu do odwyku. Niepokój powinien jednak pozostać.

Nikt nie namawia do odrzucenia techniki i cofnięcia się w czasie. Odpowiednio wykorzystywana pomaga ona w pracy, nauce i życiu prywatnym. Nie można być jaskiniowcem. Jednak jeśli zastanowimy się głęboko, to zwykły telefon, brak natychmiastowego dostępu do sieci, czy dzielenie się swoimi myślami z dużym opóźnieniem miało pozytywne strony. Przede wszystkim wiadomości docierały do nas już przefiltrowane. Wbrew pozorom nie wszystko dookoła nas zasługuje na uwagę. Brak telefonu był niezłą wymówką. Niemożność natychmiastowego odpisania lub podzielenia się doświadczeniem, myślą, zdarzeniem pozwalała zebrać myśli i stworzyć jakieś logiczne zdanie. Tak bardzo brakuje nam tego ostatnio...

Nie będę oszukiwał, sam jestem uzależniony, choć na pewno w minimalnym stopniu w porównaniu do przedstawicieli młodszego pokolenia. To oznacza, że podobnie jak starsze pokolenie obecnie, tak ja za jakiś czas nie będę nadążał za nowinkami i pytał siedmiolatka o obsługę podstawowych urządzeń elektronicznych. Trudno powiedzieć, co jest lepsze. Wydaje mi się jednak, że powiedzenie „Wszystko w umiarze i umiar we wszystkim” ma tu zastosowanie.

Miłego weekendu.

Rafał Jurak
rafal@infolinia.com



----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor