Najpierw pojawiła się informacja, iż Bruce Rauner, republikański kandydat na stanowisko gubernatora Illinois, wspomógł własne konto wyborcze sumą pół miliona dolarów. Natychmiast rozległy się płacze, że to nieuczciwe by bogaty facet kupował sobie wybory, co akurat rzeczywiście jeszcze bardziej osłabia nadwyrężone ostatnio zaufanie do władzy. Potem ktoś sobie przypomniał, że wśród wybranych wcześniej na wysokie stanowiska polityków większość ma sporo pieniędzy, nawet jeśli nie miała ich w dniu wyborów to szybko nadrobiła zaległości.
Pomyślałem, że warto sprawdzić, o jakie sumy chodzi. Nie jest to trudne. Kilka organizacji czuwa i ogłasza ich stan posiadania do czwartego miejsca po przecinku. Dokładności mógłby się od nich uczyć Forbes publikujący doroczną listę najbogatszych świata. Nie będziemy mówić o Illinois i od razu przeskoczymy do Waszyngtonu. Wyższe pozycje, wyższe dochody. Tak, ale nie zawsze.
Przede wszystkim większość najzamożniejszych Kongresmenów wchodzi do polityki z pieniędzmi. Tak, jak Bruce Rauner w Illinois. Wiele osób zajmując odpowiedzialne stanowiska jest w stanie w dalszym ciągu pomnażać swój majątek. Są jednak nieliczne wyjątki. Są również tacy, czego akurat mało kto się spodziewał, którzy wchodzą do polityki bez grosza, urzędują nie posiadając pieniędzy i kończą licząc jedynie na publiczną emeryturę. Takich jest niewielu. Nie jestem w stanie opisać stanu posiadania kilkuset członków Kongresu, więc nieco statystyk.
Więcej pieniędzy wśród polityków posiadają republikanie, co nie dziwi chyba nikogo. Różnice nie są jednak aż tak wielkie. Na liście 50 najbogatszych OBECNIE Kongresmenów znajduje się 29 republikanów i 21 demokratów.
Najwięcej posiada republikański reprezentant z Kalifornii, Darrel Issa, którego wycenia się na ok. 450 mln. dolarów. Fortuny dorobił się produkując alarmy samochodowe bezpośrednio dla producentów oraz inwestując w różne firmy elektroniczne w odpowiednim czasie.
Drugi na liście i posiadający znacznie mniej jest reprezentant Michael McCaul z Teksasu. Mówi się, że ma nieco ponad 100 milionów, ale tak naprawdę pieniądze należą do żony, spadkobierczyni potęgi medialnej, jaką jest sieć Clear Channel Communications. McCaul również jest republikaninem.
Już na trzecim miejscu mamy demokratę. To senator Mark Warner z Virginii, były gubernator tego stanu i założyciel firmy Nextel. Ocenia się go na ok. 90 milionów.
Jak widać, najbogatszy obecnie kongresmen republikański może kupić co najmniej czterech najbogatszych demokratów. Ale to akurat nie ma żadnego znaczenia, bo pieniądze nie dyskryminują i w kolejnej odsłonie władzy sytuacja może wyglądać inaczej. Wśród bogatych demokratów jest jeszcze Joe Kennedy posiadający mały fragmencik rodzinnej fortuny – 15 milionów. Więcej od niego ma Nancy Pelosi, bo podobno 25 milionów. Mówi się, ale to przecież tylko plotki, że pieniądze tak naprawdę zarabia jej mąż obracający nieruchomościami. Podobno ona mu tylko jakoś pomaga. Mówi się również, że ma udziały w firmie Visa i czasami nie może się zdecydować na czyją korzyść działać. Tak było podobno podczas wprowadzania reformy kart kredytowych. Niektórzy mówią, ale zaznaczam, że to plotki (!), że nieprzypadkowo karty debetowe, które zastąpiły znaczki żywnościowe mają logo Visa...
W sumie w obecnym parlamencie mamy 37 milionerów pochodzących z 435 osobowej Izby Reprezentantów oraz zaledwie 13 równie bogatych senatorów. Reszta na listę się nie załapała, bo do magicznej granicy zabrakło im kilku tysięcy. Jeśli ktoś posiada około pół miliona to uznawany jest za biedaka.
Są też w Kongresie naprawdę ubodzy politycy. Co ciekawe, często zajmujący czołowe miejsca w wiadomościach i na konwencjach partyjnych. Z niewiadomych przyczyn cieszą się oni największym zaufaniem społecznym. Na przykład taki Marco Rubio, republikanin z Florydy, zadłużony jest na 190 tysięcy dolarów. Co ciekawe, uznawany jest za jednego z liczących się kandydatów na urząd prezydenta w kolejnych wyborach.
Jak widzimy pieniądze pomagają w karierze politycznej, a kariera polityczna często pomaga w zarabianiu pieniędzy, choć zdarzają się tajemnicze wyjątki. Tak jest na każdym szczeblu władzy.
Kandydat na gubernatora Illinois, Bruce Rauner, wkłada mnóstwo pieniędzy w promocję swojej osoby i utrwalenie nazwiska w głowach wyborców. Czy mu się to do czegoś przyda, trudno powiedzieć. Gdyby to był normalny stan można by zaryzykować i powiedzieć, że ma szanse. Ale przecież mieszkamy w Illinois...
Na koniec jeszcze jedno. Sporo mówi się ostatnio o konieczności zreformowania finansów Illinois, o zmniejszeniu deficytu programów emerytalnych, o zbyt wysokich podatkach, etc. Zaczyna to trochę nudzić. Dowiedzieliśmy się właśnie, że być może w grudniu zbiorą się nasi politycy i będą po raz tysięczny radzić na ten temat. Znów obiecują rozwiązania.
Chyba mają nas za idiotów. Rozmowy na ten temat, a właściwie obietnice rozpoczęcia rozmów toczą się od czasów, kiedy nie podejrzewający podsłuchów FBI Blagojevich urzędował spokojnie w Springfield. Przez cały czas rządzą tam ci sami ludzie. Może z wyjątkiem Blagojevicha. Wiedzą, że brak działania nie niesie za sobą jakichkolwiek konsekwencji. Wiedzą, że groźniejsi od wyborców są lobbyści i przedstawiciele związków zawodowych. Wiedzą również, że nie są w stanie rozwiązać problemu, bo przekracza on ich możliwości i umiejętności. Niech więc nie wmawiają nam, że na dwa tygodnie przed świętami i końcem roku oraz kilka miesięcy przed prawyborami nagle podejmą decyzje zagrażające ich stanowiskom, zarobkom i świadczeniom. Jeśli to zrobią, to publicznie wszystko odszczekam. Na razie jednak śpię spokojnie.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com