----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

07 stycznia 2014

Udostępnij znajomym:

'

część 6

Mistrzu to była ciekawa osobistość. Starszy od chłopaków o dwa lata, niejako wychował całą hałastrę blokowego podwórka w zastępstwie ich rodziców, którzy nie zawsze mogli poświęcić dzieciom wystarczającą ilość czasu. Większość życia osiedlowa młodzież spędzała poza domem, na ulicy. Tylko Mistrzowi, jego charyzmie i umiejętnemu podejściu zawdzięczali to, że powoli zaczynali wychodzić na ludzi. Co prawda z włosami do ramion, wąchając butapren i z głęboką pogardą dla każdego rodzaju muzyki niezaliczającej się do gatunku heavy metal lub rocka symfonicznego, oraz dla ludzi takowej słuchających – ale jednak. Gdy byli jeszcze gówniarzami, organizował im Mistrzu życie podwórkowe, przygotowując rozgrywki piłkarskie na modłę Mundialu, quizy edukacyjne z zakresu wiedzy ogólnej czy też filmu. To dzięki niemu miano skończonych bałwanów, nadane chłopcom przez nauczycieli jeszcze w podstawówce, nie przylgnęło do nich na zawsze. Dochodziło nawet do tego, że dla Mistrza czytali książki! Oczywiście nie mogły one mieć nic wspólnego ze szkołą, dlatego jakiekolwiek lektury nie wchodziły w grę, ponieważ napawały urwisów tak głębokim obrzydzeniem, że nawet Mistrzu nie byłby w stanie skłonić ich do przeczytania czegoś równie odrażającego. Ale za to Mirek wprowadził ich w świat fantastyki najwyższej próby, a to za sprawą Izaaka Asimova i Stanisława Lema; w świat przygód Alfreda Szklarskiego i w literaturę faktu, opisującą nie tylko wydarzenia z drugiej wojny światowej, ale i choćby problemy rodzącego się wtedy międzynarodowego terroryzmu. Jako syn taksówkarza nigdy nie dał im odczuć, że należy do innego świata – a należał. Taksówkarz to był ktoś, nawet w tak małej mieścinie jak Żary. Mistrzu świetnie zdawał sobie sprawę z jakiej klasy społecznej pochodzi, ale był człowiekiem na tyle inteligentnym i wiedzącym, czego chce, że kariera taksówkarska była dla niego czymś obcym, czego, nawiasem mówiąc, jego ojciec nijak nie mógł przeboleć. Ku jego rozpaczy Mistrzu uparł się, by w przyszłości iść na studia. Co gorsza, denerwował czasem rodziców, przebąkując o teologii, lecz tego akurat nikt wtedy nie traktował zbyt poważnie. Wśród kumpli uznawany był za lekkiego dziwaka, ale cieszył się powszechnym poważaniem, szczególnie że i w mordę potrafił przywalić naprawdę przyzwoicie, ale tylko wtedy, gdy się uczciwie należało.

A rękę miał ciężką. Nawet Adam, który mimo swojej raczej nienadzwyczajenej postury, niejednemu osiłkowi sprawił tęgie lanie, musiał to przyznać. Miał wrodzony talent do bitki, ale na Mistrzu już kilka lat wcześniej połamał sobie zęby.

Kumple nie potrafili pojąć, że Mirek, syn taksówkarza, mając taką przyszłość, chciał sobie zmarnować życie jakimiś studiami teologicznymi.

– Jak was zaprosił, to idźcie. Sam bym z wami poszedł, ale teraz co innego mam na głowie. Trzeba by jakoś Waldka od wojska uratować.

Mistrzu porywał się, niestety, z motyką na słońce. Jemu ojciec załatwił wyreklamowanie z armii. Miał swoje wejścia, dał w łapę komu trzeba, wyświadczył jakąś tajemniczą przysługę i syn otrzymał kategorię D, czyli niezdolny do służby wojskowej. Z Waldkiem sprawa była nieporównywalnie cięższa. Chłop zdrowy, duży, może trochę nie w pełni lotny na umyśle, ale kogo to w wojsku obchodzi? Osobiście Rysiek był pewien, że wszelkie wysiłki Mistrza nie zdadzą się na nic. Już niedługo Waldek miał się o tym przekonać na własnej skórze.

 

Blok przy ulicy Wieniawskiego 30 nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym, jednak wtajemniczeni unikali go jak ognia – tu mieszkał nauczyciel języka polskiego ze Szkoły Podstawowej nr 4.

– Kto puka? – zapytał niepewnie Romek, gdy stanęli przed drzwiami mieszkania profesora Kwiatkowskiego.

– Rychu – powiedział szybko Adam. Obaj spojrzeli wyczekująco na kolegę. – Ty zawsze byłeś najlepszy z polskiego.

Argument był mocny.

Stojąc pod drzwiami znienawidzonego, a w czasach podstawówki budzącego powszechną trwogę profesora, mimo swoich z górą osiemnastu lat, czuli się jak drobne złodziejaszki, którym ktoś bacznie patrzy na ręce. Nauczyciel polskiego budził respekt nawet wtedy, gdy nie byli już w jego władzy. Rysiek podniósł dłoń i miał już zastukać, gdy drzwi otworzyły się prawie bezgłośnie.

Kwiatkowski spojrzał na nich z zaciekawieniem, a jednocześnie surowo, jakby chciał im dać do zrozumienia, że doskonale zna ich niecne myśli i żeby sobie za wiele nie wyobrażali. Mimo woli skulili się, choć powodów do takiej reakcji w istocie nie mieli żadnych. Romek tradycyjnie skurczył się do rozmiarów Adasia, co jak zwykle wzbudziło u Ryśka podziw dla jego umiejętności ekwilibrystycznych. On sam czuł się nieco lepiej niż koledzy, gdyż faktycznie miał zazwyczaj najlepsze stosunki z polonistą.

– Chodźcie, chłopaki – Kwiatkowski w okamgnieniu zmienił się nie do poznania. Z jego twarzy biło ciepło i szczera życzliwość.

Otworzył szeroko drzwi.

Mieszkanie profesora było, ku ich wielkiemu zaskoczeniu, zupełnie normalne. Segment na ścianie, nieduży stół na środku pokoju z całkowicie normalnymi krzesłami, normalny dywan na podłodze, najwidoczniej kupiony po znajomości w lokalnej fabryce dywanów, gdzie pracowali rodzice Ryśka (u niego w domu był identyczny, więc źródło musiało być to samo). Jedynym elementem wyróżniającym to niewielkie lokum spośród innych osiedlowych mieszkań były ogromne regały z mnóstwem książek. Mistrzu na pewno by się zachwycił, ale akurat go nie było, więc nie było też komu wpadać w zachwyt. Na żadnym z gości (z wyjątkiem może Ryśka Kamińskiego) ten imponujący księgozbiór nie zrobił większego wrażenia.

Właściwie sami nie wiedzieli, czego się po mieszkaniu Kwiatkowskiego spodziewać, ale w głowie im się nie mieściło, że tak ekscentryczny człowiek mógł mieszkać w tak zwyczajnym lokalu. Co dziwniejsze, nie było nawet bałaganu, tak charakterystycznego u mężczyzn żyjących samotnie.

Pan profesor Kwiatkowski nigdy nie przestawał ich zaskakiwać.

– No, toście w końcu odwiedzili swojego starego, ulubionego belfra – powiedział łagodnie i wskazał im szeroką kanapę, by usiedli.

– Jak to ulubionego?! – wyrwało się niechcący Romkowi.

Adam potężnym kułakiem próbował zapobiec nieszczęściu, lecz było już za późno. Fatalne słowa zostały wypowiedziane. Chłopcy skulili się w sobie, w myślach żegnając się już z życiem, lecz do egzekucji nie doszło. Kwiatkowski nie rzucił się na nich w słusznym gniewie. Co gorsza, nawet ich nie zwymyślał, jak to zwykł był czynić w starych, dobrych czasach podstawówki. Nie padł żaden epitet, celnie definiujący ich władze umysłowe i wszelkiego rodzaju talenty lub raczej ich kompletny brak. Niezręczna cisza wywołana niefortunnym pytaniem trwała nie dłużej niż kilka sekund, lecz dla nich wydawała się wiecznością. Kwiatkowski roześmiał się serdecznie, jakby właśnie usłyszał szampański dowcip. Nieszczęsne ofiary własnej głupoty wybałuszyły na niego zdumione oczy. Profesor zaśmiewał się jeszcze przez jakiś czas, a oni nie mogli się nadziwić, że ten człowiek zdolny jest do czegoś takiego jak zwykły, ludzki śmiech.

cdn.

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor