Dziwnym trafem prawie wszystkie recenzje dotyczące mega bestselerów są najdelikatniej mówiąc mało entuzjastyczne. Krytykuje się super hity głównie za miałkość tematyczną, marnie skonstruowane postaci, sztampowe fabuły, byle jak poskładaną dramaturgię fabuły i wiele innych bardziej lub mniej istotnych spraw. W zasadzie jedynym tytułem, który odebrał w miarę pozytywne opinie to cykl J.K. Rowling o Harrym Potterze, jakkolwiek spadły na niego gromy poza literackiej natury włącznie z zarzutem o szerzenie pogaństwa.
Najbardziej dostało się tetralogii Stephenie Meyer „Zmierzch”. Zarzucono tej serii wszystko co najgorsze i wszystko co powinno tę serię zdyskwalifikować w oczach czytelników. Oto niewielka próbka tego typu tekstów:
„Podobno łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Stephenie Meyer musiała widocznie ogłuszyć tę kobyłę tabletką gwałtu lub innym równie mocnym specyfikiem, bo sukces jej książki wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Trzeba było nie lada braku chęci i talentu, aby spłodzić coś tak ostentacyjnie nudnego i pozbawione polotu. Ale zacznijmy od początku.
Pierwszą rzeczą, która razi w Zmierzchu jest uładzony obraz amerykańskiej młodzieży. Albo autorka śni tu swoją utopijną wizję albo pisała w cieniu cenzorskich nożyczek. Nastolatkowie, którzy zaludniają szkołę, do której uczęszcza Isabela to postacie rażąco bezbarwne. Gdyby chociaż tonęli po uszy w nałogach, łamali nagminnie prawo i prowadzili życie seksualne godne francuskich libertynów - byłoby to przyciąganie tanią sensacją, ale gdzieś przynajmniej zagubiłoby się ziewanie, które towarzyszy lekturze. Aż trudno uwierzyć, że młodzieży nie stać na więcej fantazji. Autorka przechodzi jednak samą siebie, kiedy dochodzi do opisu romansu głównej bohaterki z wampirem Edwardem. Już w książkach Lucy Maud Montgomery znalazłoby się więcej pikanterii i ognia. Miłosne deklaracje, które wychodzą z ust zakochanych przywodzą na myśl Modę na sukces sponiewieraną przez Kodeks Haysa. Sztuczność i egzaltacja”. (Piotr Mirski, w: Gildia.pl)
Recenzja raczej nie obwijająca w bawełnę i nie posługująca się omówieniami ani eufemizmami nijak, tak zresztą jak wiele innych pozostałych, nie wpłynęła na wybory czytelników. „Zmierzch” wielkim hitem został i krytycy, czy tego chcą czy nie będą z tym jakoś musieli żyć. Fenomenu niesamowitej popularności tej tetralogii można chyba upatrywać w skrywanych, podświadomych tęsknotach ludzi do tajemnicy wiecznego istnienia, strachu, cierpienia, potrzeby miłości, skazania na istnienie przez pomyłkę i tego wszystkiego, co składa się na archetyp wampira, głównie utożsamianego w tradycji literatury europejskiej ale i światowej z mityczną i magiczną postacią Drakuli stworzoną przez Brama Stockera. Opisana, sfilmowana, malowana, i powielana, ugadżetowiona na dziesiątki sposobów i w milionach różnych wersji stała się popkulturową ikoną oswajającą dramat istnienia istoty skazanej na inność. Istotnym elementem popularności powieści czy opowieści o wampirach (Anne Rice, Sapkowski, Pilipiuk) jest oswajanie strachu, przerażenia, bólu, cierpienia – wampiry przecież żyją dlatego, że piją ludzką krew. Z tym piciem jest u Meyer trochę inaczej, wampiry też są młode, ładne i atrakcyjne, więc nic dziwnego, że „oswajanie” drakulicznych mroczności zrobiło się w tej wersji łatwe, lekkie i przyjemne. Wampiry to przecież wytwory słowiańskiej wyobraźni ludowej, żyjące między innymi dlatego wśród ludzi, że nie zostali odpowiednio pochowani (spaleni) po śmierci i w związku z tym są skazani na (prawie) wieczne istnienie. W „Zmierzchu nie ma mowy o takich komplikacjach i głębi zwyczajów, w Zmierzchu z wampirami jest przyjemnie.
Znacznie mniej przyjemnie jest natomiast z bohaterami kolejnego super hitu, tym razem trylogii „Igrzyska śmierci”, którzy muszą przejść swoiście ekstremalne testy, by przetrwać:
„Na ruinach dawnej Ameryki Północnej rozciąga się państwo Panem, z imponującym Kapitolem otoczonym przez dwanaście dystryktów. Okrutne władze stolicy zmuszają podległe sobie rejony do składania upiornej daniny. Raz w roku każdy dystrykt musi dostarczyć chłopca i dziewczynę między dwunastym a osiemnastym rokiem życia, by wzięli udział w Głodowych Igrzyskach, turnieju na śmierć i życie, transmitowanym na żywo przez telewizję.
Bohaterką, a jednocześnie narratorką książki jest szesnastoletnia Katniss Everdeen, która mieszka z matką i młodszą siostrą w jednym z najbiedniejszych dystryktów nowego państwa. Katniss po śmierci ojca jest głową rodziny - musi troszczyć się o młodszą siostrę i chorą matkę.”
Absolutnie nic nowego przynajmniej od czasów walk gladiatorów. Walka na śmierć i życie, bezwzględne reguły przetrwania, miłość która w tym pomaga, ścieranie się dobra ze złem, totalitarne państwo i utopijne jego założenia, manipulowanie społeczeństwem za pomocą elektroniki i umiejętnego prania mózgów, socjotechniczne zabiegi i niewinne uczucie młodych ludzi – czyli popłuczyny po Roku 1984 Orwella, Kafce, Tolkienie i wielu innych autorach, którzy dają swym bohaterom narzędzia, które z kolei mogą pomóc im przetrwać, jakkolwiek niekoniecznie tak się musi stać. Jak napisał Wiktor Marczyk w Polityce:
„Sama historia przedstawionego świata jest naprawdę mocno naciągana - czasami można odnieść wrażenie, że w jej zawiłości gubiła się sama autorka, broniąc się przed kompromitacją karkołomnymi rozwiązaniami – poruszając wątek dzieci z rodzin notabli wymyśliła skomplikowany i bezsensowny system, który sprawiał, że przedstawiciele biedoty mieli większą szansę na wylosowanie(…) Igrzyska Śmierci ani nie są książką nowatorską, ani nie zaliczają się do grona literatury wybitnej. Są po prostu świetne w swojej kategorii. Jeśli ktoś przymknie oko na wydumany obraz świata, przewidywalność i czasami absurdalne zwroty akcji, które zamiast zaskakiwać raczej bawią, szybko poczuje się niesamowicie zainteresowany”.
Recenzja dość obcesowo punktuje słabe strony powieści, które można by z łatwością przypisać każdemu innemu mega hitowi, co nie zmienia faktu, że Igrzyska pobiła wszelkie rekordy popularności i młodzi czytelnicy, bo to oni głównie są adresatami tej historii nie tylko czytali ale też z pasją oglądali filmowe wersje ekstremalnych sytuacji, w których znaleźli się bohaterowie wyimaginowanego państwa totalitarnego.
Trudno powiedzieć, co w tym cyklu jest przyczyną jego niesamowitej popularności wśród młodych ludzi, bo z całą pewnością nie orwellowska otoczka, ani socrealistyczna architektura miasta – młodych ludzi to albo nie obchodzi, albo nie mają o takich powinowactwach pojęcia. Wydaje się jakkolwiek, że tolkienowskie wpływy i podświadome nakładanie ukrytych pragnień zwycięstwa, odwzajemnionej miłości, brawury i odwagi są istotne w postrzeganiu tego fenomenu współczesnej pop literatury.
Zbyszek Kruczalak
'