część 7
– Ech, Maliński, ja to ciebie jednak zawsze lubiłem – powiedział ocierając łzy, które napłynęły mu do oczu.
– Mnie? – wybełkotał zdumiony Romek.
– Poczekajcie, poczęstuję was moją ulubioną zieloną herbatą – powiedział nauczyciel i wyszedł do kuchni.
– Zieloną?! – wypalił Romek, jakby pozostali przez niego jeszcze mało się wstydu najedli.
Po chwili Kwiatkowski wrócił z imbrykiem i czterema prawdziwymi, porcelanowymi filiżankami. Było to dosyć nietypowe w kraju, gdzie herbatę piło się przede wszystkim ze szklanek, w tym sławetnych musztardówek. Żaden z chłopaków nigdy wcześniej nie miał okazji pić z filiżanki. Szczerze mówiąc, nikogo też nigdy do filiżanek nie ciągnęło. W ich kręgach powszechne było mniemanie, że tylko badylarze, jak określano wtedy przedstawicieli tak zwanej prywatnej inicjatywy, przywiązują wagę do rzeczy typu porcelana w domu. Kultura w takim wydaniu zawsze była poniżej ich godności. Tutaj jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób poczuli się nobilitowani. Po chwili filiżanki pełne były płynu o zielonkawym odcieniu. Romek zaczął rozglądać się po stole, jakby szukał czegoś, co zawsze przecież tam powinno być.
– Gdzie cukier? – spytał z głupia frant.
Gdyby wzrok mógł spalić, chłopak płonąłby żywym ogniem pod nienawistnymi spojrzeniami kolegów. Mieli ochotę udusić go gołymi rękoma.
– No, co się tak na mnie gapicie? – obruszył się. – Przecież to chyba normalne, że herbatę pije się z cukrem. Nie?
– Zieloną herbatę pije się raczej bez cukru, żeby prawdziwie docenić jej smak– powiedział łagodnie pan Kwiatkowski.
– No, właśnie – stwierdził Rysiek ze znawstwem, choć nie miał zielonego pojęcia, że tak akurat się to robi.
– Tak jest – odezwał się Adam, by nie wyjść na ignoranta.
Pan profesor przyglądał im się z rozbawieniem. Romek podniósł filiżankę, zbliżył do twarzy i powąchał ją uważnie. Ryśkowi ręce opadły, a Adam miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu, lecz profesor Kwiatkowski ze stoickim spokojem i ciepłym uśmiechem na twarzy przyglądał się poczynaniom Romka. Widać było, że bawi się znakomicie.
– Ja wszystko wącham, zanim zjem albo wypiję. Bo, wie pan, jak coś śmierdzi to znaczy, że jest niedobre – wytłumaczył się Romek, zupełnie nie zwracając uwagi na kolegów.
– Nie przejmuj się, Maliński. Wcale mi to nie przeszkadza – odpowiedział profesor. – A wam, chłopaki?
– Nie, nie, ależ skąd! – zapewniali jeden przez drugiego.
Herbata była osobliwa w smaku, ale faktycznie dobra. Pili przez chwilę w milczeniu i tylko Rysiek modlił się, by Romek, swoim zwyczajem, nie zaczął siorbać. Na szczęście kolega oszczędził im tych atrakcji.
– Psze pana, a jak pan Majechę załatwił? To było super! – zagadnął Adam.
– Kogo załatwiłem? – nie zrozumiał nauczyciel.
– No, tego drania Majechę i jego kumpli. Na przystanku – tłumaczył Adam.
– Ach, masz na myśli tego młodego człowieka
i jego kolegów, którzy niepokoili tę młodą damę, tak?
– O, no, no. – Adam ucieszył się, że profesor załapał wreszcie, o co chodzi.
– Nic nadzwyczajnego. Wszędzie znajdziesz ludzi, których czasami trzeba nauczyć dobrych manier.
– No, ale gdzie się pan tak wyuczył? – nie dawał za wygraną Adam.
Mając szczególny talent do bitki, Adam fascynował się wszelkimi rodzajami sztuk walki. Coś tam nawet ćwiczył, ale nikt pod tym względem nie traktował go poważnie, choć nawet największe oprychy
w szkole wolały schodzić mu z drogi. Co jak co, ale bić się potrafił. Miał do tego wrodzone zdolności, tak jak niektórzy rodzą się z talentem muzycznym. Wielu było przekonanych, że Adam w końcu wyląduje w pudle, odsiadując wyrok za pobicie.
– Na wojnach, chłopcze – odpowiedział krótko polonista.
– Jak to na wojnach? Przecież była tylko jedna wojna. Z Niemcami. W czterdziestym piątym! – widać było wyraźnie, że Romek sięga szczytów swej historycznej wiedzy, usilnie grzebiąc w pamięci.
– Była jeszcze wojna w Korei i w Wietnamie – po- wiedział profesor głosem, w którym wyraźnie wyczuwało się jakiś nieodgadniony smutek.
Wydarzenia, o których wspomniał Kwiatkowski, były im zupełnie obce, co było raczej oczywiste. Ówczesne podręczniki historii starannie omijały fakty niewygodne dla komunistycznego rządu Polski. Gdy chłopcy stali się bardziej dociekliwi, Kwiatkowski zręcznie zwekslował temat na doniosłe wczorajsze wydarzenie.
– Papież jak papież – skomentował krótko Romek. – Mięsa od tego w sklepach nie przybędzie.
Co do tego, to Rysiek musiał się z Romkiem uczciwie zgodzić.
– Sytuacja w kraju w ogóle się nie zmieni, bo niby dlaczego miałaby się zmienić? Papież będzie sobie mieszkał w Rzymie, robił swoje w Kościele i tyle. Co ludziom tak naprawdę do tego? Żeby ktoś Gierka pogonił, o, to by było coś. Teraz człowiek musi stać godzinami w mięsnym po jakiś ochłap, chyba że ma się znajomości na wsi.
Rysiek wiedział, co to znaczy, bo właśnie następnego dnia czekała go ta wątpliwa przyjemność – trzeba zająć kolejkę do czasu, aż matka wróci z pracy, i wtedy może uda jej się coś kupić.
– Nie macie racji, chłopaki – stanowczo stwierdził nauczyciel. – Wierzcie mi, to jest początek końca komuny w naszym kraju, a może i w Europie.
Chłopcy wybuchli śmiechem, pełnym politowania dla tak bezgranicznej naiwności, jaką właśnie zademonstrował polonista, choć nie było to zbyt grzeczne z ich strony. „Niby kształcony człowiek, bywały w świecie, a takie farmazony plecie. Na sklerozę za młody, może go praca w szkole tak wykańcza, że śni na jawie?”, pomyślał Rysiek.
– Proszę pana, z całym szacunkiem, ale teraz to pan załadował! – wykrzyknął rozbawiony. – Co, papież ruskiego pogoni? Proszę pana, my może się na polityce za bardzo nie znamy, ale mamy oczy i widzimy, co się dzieje. Żeby komuna upadła, musiałaby być jakaś wojna, a nie zanosi się.
– No właśnie – zawtórował mu Romek, podnosząc palec wskazujący dla podkreślenia wagi swojej wypowiedzi.
Tylko Adam się nie odzywał. Polityka nigdy go nie interesowała, a komuna płaciła mu rentę po rodzicach. Ojca stracił jeszcze w dzieciństwie, a matka umarła dwa lata później. Miał ważniejsze problemy na głowie. Mieszkał z bratem – pijakiem, który najchętniej zamieniłby ich mieszkanie w pijacką melinę, a bratowa była warta męża. Adam opiekował się dwójką ich małych dzieci i gdyby nie on, to marny byłby ich los.
cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'