Kanadyjczycy są wściekli na gubernatora New Jersey. Źle dobierając sobie współpracowników i dopuszczając do afery wokół mostu Waszyngtona sprawił, że amerykańskie media przestały interesować się burmistrzem Toronto.
A tak im dobrze szło.
W ciągu zaledwie kilku tygodni Kanada częściej pojawiała się w światowych serwisach informacyjnych, na okładkach gazet i w dyskusjach politycznych, niż w okresie ostatnich 50 lat. Oczywiście nikt w dalszym ciągu nie pamięta nazwiska premiera tego kraju i nie za bardzo orientuje się, czym właściwie zajmują się na co dzień mieszkańcy Kanady, ale przecież nie o to chodzi.
Afera wokół kilkudniowej blokady ruchu okazała się ważniejsza, niż trudna do wytłumaczenia popularność Roberta Forda. Mieszkający w Kanadzie znajomy wyjaśnił mi, że cokolwiek nie zrobi burmistrz Toronto, to nie zaszkodzi sobie w wyborach. Mało tego, wydaje się, że w okresach wstrzemięźliwości alkoholowo-narkotykowej jego popularność wśród wyborców znacząco spada. Dlatego nasi północni sąsiedzi sugerują, by gubernator New Jersey nawiązał kontakt z Fordem i poprosił go przysługę. Może to być kradzież samochodu, kupno kilograma kokainy od podstawionego policjanta, cokolwiek. W ten sposób Kanada powróci na medialną mapę świata, wszyscy zapomną o aferze z mostem, a gubernator Christie w dalszym ciągu będzie liczącym się kandydatem w zbliżających się wyborach prezydenckich.
Mieszkańcy Chicago zazdroszczą wszystkim. Kanadyjczykom fajnego burmistrza, mieszkańcom New Jersey fajnej, ogólnokrajowej afery, południowym stanom odpowiedzialności fiskalnej i pogody. My mamy to, na co sobie zasłużyliśmy. Radnych Chicago i legislatorów w Springfield. Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby do ratusza i Capitolu w tych miastach wpuścić ożywionych zmarłych, czyli popularne ostatnio w Hollywood zombie, ale tylko odmianę żywiącą się tkanką mózgową, to kreatury te szybko umarłyby z głodu.
W czasach kryzysu ekonomiczno-politycznego znacznie większą popularnością cieszą się występy satyryków. Tak było zawsze, jest i będzie. Wysoko postawieni urzędnicy i politycy nie śmieszą, gdy dobrze wypełniają swe obowiązki. Kiedy im nie idzie stają się łatwym celem.
Zadziwiające więc, że zdecydowana większość kawałów, występów i programów humorystycznych w tym kraju poświęcona jest obecnie partii republikańskiej i politykom konserwatywnym, którzy przecież teoretycznie krajem nie rządzą. Satyrycy o demokratycznych i liberalnych poglądach zdominowali telewizję. Próbował im się przeciwstawić Fox tworząc własną wersję politycznego programu humorystycznego, ale okazał się on wielką klapą. Konserwatyści wciąż dominują na falach radiowych, choć nie wykorzystują ich należycie. Zamiast pożartować, traktują wszystko strasznie poważnie. Wyborcy to też ludzie i nie mogą żyć w wiecznym strachu. Zamiast roztaczać czarne wizje lepiej się wspólnie pośmiać. Lubimy ludzi z poczuciem humoru.
Politycy będący celem ataków osób zawodowo zajmujących się prześmiewaniem powinni skorzystać ze wskazówek poradnika stworzonego specjalnie na taką okoliczność.
Po pierwsze powinni koniecznie otaczać się ludźmi bez poczucia humoru. Podwładny, którego nie śmieszą żarty z szefa zwykle jest bardziej lojalny, a to z kolei pozwala uniknąć sytuacji podobnych do afery z New Jersey.
Po drugie należy tworzyć koalicje z mniej wyśmiewanymi. W ten sposób satyrykom trudniej będzie mówić na ich temat bez narażania na szwank dobrego imienia swoich ulubieńców.
Warto też przygarnąć jakiegoś czworonoga. Politycy posiadający na przykład psa, wydają się bardziej swojscy, przez co nie wypada się z nich naśmiewać. Weźmy za przykład obecnego prezydenta, który na wszelki wypadek ma aż dwa psy.
Kolejnym elementem może być zmiana imienia i nazwiska. Mieliśmy w historii wyborów kilka osób starających się o wysokie urzędy w tym kraju. Wśród nich Jay Lawless na sędziego, Krystal Ball do Kongresu, Shotwell na szeryfa. Gdyby tylko pomyśleli oni nad totalną zmianą wizerunku przed wyborami... a tak musieli wybrać inną ścieżkę kariery i zostać satyrykami. Wyobraźmy sobie na przykład jak Krystal Ball prowadzi w telewizji program, gdzie z kryształowej kuli wyczytuje komentarze na temat kongresmanów.
Znam osoby, które uważają wyśmiewanie się z polityków za przejaw złego smaku. To osoby głęboko wierzące, że rządzący są nadludźmi o wielkiej sile, władzy i mądrości. Uważają, że wszystko co politycy robią ma sens, bo inaczej ich własne życie by go straciło. Nie, sami mają normalne, nie związane z polityką zawody i zajmują się uczciwą pracą.
Trochę jak mieszkańcy Australii, którzy wprawdzie maja kilka programów satyrycznych, ale generalnie traktują wybory bardzo poważnie. U nas na przykład nie wyobrażam sobie przetrwania okresu wyborczego bez satyrycznych programów tworzonych przez zwolenników obydwu opcji politycznych. Byłoby to nie do zniesienia.
W Australii tamtejszy parlament zabronił wręcz odpowiednią ustawą wykorzystywania urywków obrad parlamentu w programach satyrycznych uznając, że podważa to autorytet rządzących. Jeśli senator zachowuje się jak burmistrz Toronto, to można o tym poważnie porozmawiać w wiadomościach, nie wolno tego pokazywać w programach komediowych. Wiemy, że śmiech to zdrowie. Musimy teraz zacząć akceptować fakt, że satyra też porusza poważne tematy i często jest bardziej opiniotwórcza od pustych dyskusji.
Po śmierci legendarnego dziennikarza Waltera Cronkite`a magazyn Times przeprowadził w 2009 r. sondaż wśród Amerykanów. Zapytano, który z prowadzących programy telewizyjne jest w USA najbardziej godny zaufania. Uzyskując aż 44% głosów zwyciężył Jon Stewart z The Daily Show, którego programy emitowane są przez kanał Comedy Central.
W noc po ogłoszeniu wyników Barbara Walters wypłakała wszystkie łzy, a następnego poranka rozpoczęła swój program od opowiedzenia kawału.
Miłego weekendu
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'