----- Reklama -----

Rafal Wietoszko Insurance Agency

04 lutego 2014

Udostępnij znajomym:

'

Kochamy zaglądać innym do talerza, a jeśli już nie tam, to z całą pewnością do sypialni i to niekoniecznie przez dziurkę od klucza. Nie jest zresztą jasne, dlaczego to powiedzenie jest tak trwałe, bo przecież uderza swoista nieprzystawalność współczesnych, „bezdziurkowych” drzwi do całego konceptu podglądania.

Tak czy owak lubimy to robić, często nawet nieświadomie, na przykład idąc ulicą i lustrując wnętrza mieszkań pozbawionych żaluzji czy zasłon. Coś musi nam w tym sprawiać przyjemność, a stąd już tylko krok do „przyjemnościowej” koncepcji czytania, która w żaden sposób nie jest teorią oficjalną, nawet wręcz przeciwnie, jest bardzo nieoficjalna, bo wymyślona przez tych uzależnionych od czytania, którzy twierdzą, że nie ma nic bardziej wspaniałego od chwili, gdy wygodnie usadzeni, zagłębiamy się w lekturę – wtedy doświadczamy swoistej epifanii luksusu istnienia.

Czytanie pozwala nam zaglądać nie tylko we wnętrza mieszkań, ale także w życie wewnętrzne bohaterów. Idealnym gatunkiem do tego typu freudowskich zachowań jest oczywiście biografia we wszystkich swoich odmianach i mutacjach, bo jeśli spojrzymy wstecz i na chwilę przewertujemy w pamięci ważniejsze tytuły, które ukazały się w ubiegłym roku, to z łatwością zauważymy, że dominują wśród nich biografie w różnych wersjach, opcjach i kombinacjach. Od wspomnień, przez pamiętniki, biografie zbeletryzowane, autobiografie, korespondencje, rozmowy, wywiady, zapiski i blogi – a wszystko to po to, żeby pozwolić nam trochę pozaglądać w życie innych.

Naturalnie wszyscy lubimy podglądać, różnimy się jak zawsze jedynie skalą tego procederu, w jakiej go uprawiamy. Podglądanie ma nacechowanie pejoratywne w przeciwieństwie do oglądania. Podglądamy nie tylko z poczuciem winy i wyrzutami sumienia, ale podglądamy przede wszystkim w obawie, żeby inni tego nie zauważyli – oczywiście ma to w sobie coś z perwersji – ale jak napisała Agata Bielik-Robson w artykule „Podglądanie, czyli głód rzeczywistości” zamieszczonym w Tygodniku Powszechnym nie musimy do końca poczuwać się z tego powodu do winy:

Z jednej strony jest prawdą, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła; z drugiej jednak łamanie tej reguły od zawsze było motorem wszystkich istotnych odkryć natury egzystencjalnej. Bez ciekawości, bez zdziwienia, szoku, a więc i podglądania, człowiek nie może sam stać się tym, czym był od zawsze, istotą pasjonującą i niezwykłą: ciekawym zwierzęciem, animal fascinans.

Chciałabym postawić dwie tezy, z pozoru ze sobą sprzeczne. Pierwsza będzie w typie mądrości konserwatywnej, rodem z Księgi Koheleta. Podglądactwo? Nic nowego pod słońcem: od kiedy istnieje ludzkość, ten wyjątkowo wścibski gatunek, obserwowanie bliźnich, zwłaszcza wtedy, kiedy oddają się czynnościom intymnym, nieprzewidzianym dla sfery publicznej, to jedna z jej najsilniejszych namiętności. Podglądanie innych w sytuacjach, które filozofia określa jako graniczne – narodziny, miłość i śmierć – okazuje się potrzebą nieodpartą, zdradzaną już przez osobniki najmłodsze, co nieomylnie wskazuje na jej niezmienny, uparcie naturalny charakter.

To w końcu nie przypadek, że Zygmunt Freud właśnie z doświadczenia podglądactwa uczynił przeżycie centralne, wokół którego organizuje się psychika małego człowieka. Dziecko, wiedzione nieprzepartą ciekawością, prędzej czy później staje się świadkiem sceny miłości fizycznej między rodzicami, tak zwanej “sceny pierwotnej”: przygląda się jej zachłannie, chłonie wszystkimi zmysłami, ale jej nie rozumie. Scena ta pozostawia w nim wyraźny ślad, ale jest to ślad czysty zmysłowy: sens tego, co się wydarzyło, jego zrozumienie, przyjdzie znacznie później – niekiedy zbyt późno, by naprawić szkodę, jaką doświadczenie to, przerażające i dziwne, wywołało już w młodej duszy. […]

Nazwisko Freuda pojawia się tu celowo: sfery sacrum i profanum nie są u niego wyraźnie oddzielone, dlatego też coś z pozoru równie nieprzyjemnego jak właśnie podglądactwo może ukazać się w jego teorii w innym świetle, wolnym od z góry przyjętych, nieprzychylnych wartościowań. Więcej jeszcze, u Freuda sfery sacrum i profanum nie tylko nie są rozdzielone, ale wręcz przenikają się nawzajem i warunkują: gdyby bowiem nie z pozoru najbardziej niska i paskudna z ludzkich przypadłości, jaką jest ciekawość podglądacza, nie otworzyłby się przed dojrzewającą psychiką świat taki, jaki naprawdę jest – groźny, niepojęty, transcendentny. Podglądactwo nie tylko zatem nie zasługuje na zupełne potępienie, ale wręcz domaga się, by uznać je za medium, dzięki któremu do człowieka dociera fragment bytu osobliwego i nieoswojonego: tego, który, jak mówi Freud, “wywiera wielkie wrażenie” i który dopiero zmusza nas do wysiłku poznania”.

Możemy zatem czuć się prawie zupełnie rozgrzeszeni, a nawet mieć swoiste poczucie misji jaką wypełniamy podglądając. Misji, która pozwala nam dotrzeć lepiej i pełniej do tajemnicy istnienia. Biografie fantastycznie w tym zadaniu pomagają i znacząco je ułatwiają. Nie musimy mieć wyrzutów sumienia, że wchodzimy w czyjeś życie, często przecież bardzo intymne, z butami – możemy w zamian czuć się naznaczeni wyjątkowością w procesie poznawania i odkrywania tego, co do tej pory pozostawało dla nas i dla innych zakryte.

Biografie w swej różnorodności zachwycają mnogością opcji. Możemy zaglądać w życiorysy innych bezpośrednio (autobiografie, dzienniki, pamiętniki itd.),  pośrednio (biografie autorskie, fabularyzowane, rekonstruowane, itd.). Możemy przede wszystkim jednak odkrywać siebie poprzez poznawanie doświadczeń innych. Nie jest to nic nowego i koncept „projekcji – identyfikacji” od dawna służy nie tylko teorii literatury, ale też z powodzeniem daje się nakładać na koncepty filmoznawcze. Istnieje w nas głęboka potrzeba utożsamiania się z innymi – a co może być bardziej odpowiedniego dla tego działania jak ucieczka, czy podróż w głąb czyjejś biografii.

Ogromne spectrum tychże daje nam niebywałą możliwość wyboru. Mamy do czynienia z literacka formą zapisu życia polityków, żołnierzy, pisarzy, poetów, artystów wszelkiego typu i rodzaju, książąt, hrabiąt i wszelkich innych dobrze pokoligaconych, służby, w tym szczególnie, nie wiadomo dlaczego, kamerdynerów – szpiegów, agentów wywiadu, prezydentów i prezydentowych wszelkiej maści, kleru, papieży, śpiewaków operowych, popowych i innych, podróżników, tych którzy się wspinają w górę i tych, którzy schodzą w dół – jednym słowem tych wszystkich którzy albo sami, albo pośrednio przez kogoś doświadczyli takich spraw i rzeczy o jakich innym co najwyżej mogło się śnić. Ten właśnie aspekt pozwala nam czuć przyjemność w momencie czytelniczego podglądania, które z kolei daje nam możliwość dotarcia do tego, co zwykle niedostępne (bo jest dajmy na to za wysoko), albo niemożliwe (nie każdy jednak, mimo demokracji, może zostać prezydentem). Dzięki biografiom, jak pisze w cytowanym już tutaj artykule Agata Bielik-Robson:

„Nie powinniśmy się zanadto zżymać na podglądactwo. Podglądanie samo w sobie nie jest chorobą, choć może stać się patologiczne, jeśli nie towarzyszy mu kulturowe uzasadnienie, które powołuje się na ową wyższą rację, jaką jest nieodparta ciekawość tej odmiennej, głębszej rzeczywistości, niedostępnej innymi środkami. Z jednej strony bowiem to oczywiście prawda, że ciekawość, zwłaszcza niezdrowa, to pierwszy stopień do piekła – z drugiej jednak “dziecięce nieposłuszeństwo”, łamiące tę regułę, od zawsze było motorem wszystkich istotnych odkryć natury egzystencjalnej”.

Zbyszek Kruczalak



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor