W Kijowie od kilku dni leje się krew. Po kilkumiesięcznych protestach opozycji i głębokim kryzysie politycznym, prezydent Wiktor Janukowycz podjął prawdopodobnie najgorszą z możliwych decyzji – postanowił rozgonić Majdan siłą.
W drugiej dekadzie XXI wieku my, ludzie Zachodu,w swoim bliskim sąsiedztwie mamy nowego krwawego dyktatora. Do niedawna można było traktować go jeszcze jako postać tragiczną, uwikłaną (pewnie z własnej winy) w sieć oligarchii, zależności od Rosji i ogromny podział społeczeństwa. Dziś, gdy sytuacja wymyka się mu spod kontroli, jedyne na co go stać to kąsanie własnych przeciwników.
Od początku lat 90., gdy w Europie zniknął komunizm, świat demokracji i wolnego rynku zaczął powoli zatapiać się w wygodnej utopii. Najlepszym jej wyrazicielem był Francis Fukuyama, amerykański politolog, autor słynnego eseju pt. „Koniec historii?”. Zakładał on, że skoro upadł ZSRR i promowany przez niego realny socjalizm, a na świecie triumfuje liberalizm, proces dziejowy z jego burzami, napięciami i wybuchami dobiega końcowi. Wyrażał tym samym pogląd stereotypowego Amerykanina: u nas w Stanach jest najfajniej, uczcie się od nas, a będzie Wam dobrze i nie będziecie mieć żadnych kłopotów. Kiedyś można było bać się jeszcze „złych komunistów”, ale skoro oni przegrali, to dlaczego Ameryka Północna i Europa nie miały powiedzieć sobie, że żyją w najlepszym ze światów, który nie ma żadnych wad?
Przez chwilę szokiem wydawał się konflikt w byłej Jugosławii – na pozór spokojne państwo, zamieszkiwane przez Serbów, Bośniaków, Chorwatów, Słoweńców i Albańczyków, stało się w czasie kilku wojen (ostatnia w Kosowie) areną krwawej jatki na tle etnicznym. I to całkiem niedaleko serca Europy – Rzymu, Wiednia, Budapesztu czy Aten. Potem jednak wszystko wróciło do normy.
Oczywiście, wciąż na świecie wybuchały wojny. Bliski Wschód od ponad 60 lat jest wielkim ogniskiem, które roznieca się regularnie, pogrążając w wojnie różne państwa. Afrykę już dawno skazano na straty, uważając, że mieszkańcy tamtych państw „tak po prostu mają”. Azji od końca wojny w Wietnamie nikt nie chciał ruszać. Ameryka Południowa i Środkowa? Dopóki udawało się robić dobre interesy, wszystko było w porządku. Kaukaz? Kraina dzikich ludzi, którzy muszą do siebie strzelać.
Na wojnę domową i przewroty uodporniła świat Zachodu zimna wojna. W czasach globalnej rywalizacji ze Związkiem Radzieckim obydwie strony stosowały różne chwyty, by zdobyć wpływy na każdym z kontynentów i jak najbardziej nabruździć przeciwnikowi. Solidaryzowano się z „Solidarnością” rozgonioną przez gen. Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 r. Zapominano już jednak, że w różnych punktach świata całkiem podobne rządy generalskie przeprowadzały podobne zamachy stanu przeciw częściowo słusznym postulatom społeczeństwa. Dlaczego zapominano? Bo były one na rękę Stanom Zjednoczonym. Dość przypomnieć gen. Pinocheta, który w 1973 r. pod pozorem obrony Chile przed komunizmem obalił legalnego prezydenta Allende. Mało tego: organizując terror wobec lewicy, zastosował metody, których nie powstydziliby się niektórzy komuniści.
Terror, krwawa rozprawa z opozycją, więzienia – to wszystko zaczęło pasować do naszej wizji „dzikiego świata”, który znajduje się gdzieś daleko, za morzem, w dżungli. „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna...” napisał sto lat temu Stanisław Wyspiański. Polska dziś dołączyła już do klubu państw, którym względnie dobrze się powodzi. Polacy myśląc o swojej historii lubią przypominać, że zawsze byli zdradzani przez Zachód: bo pozwolił na rozbiory, bo nie pomógł powstaniom narodowym, bo zostawił samą we Wrześniu 1939 r., bo nie wspomógł powstańców warszawskim, bo wydał Polskę na pożarcie Stalinowi.
Można powiedzieć: trzeba interweniować! Niestety, historia uczy nas, że to rzadko kiedy pomaga. Dzieje USA bardzo dobrze pokazują, że nie wystarczy machanie szabelką i karabinem maszynowym by rozwiązać problemy społeczeństw innych państw. Zwłaszcza, gdy nie zna się kultury, tożsamości i bolączek tamtych ludzi. Świat stał się globalną wioską, ale nie sprawia to, że ludzie na całym świecie będą mieli te same problemy co my, mieszkający w Chicago, Paryżu czy Warszawie.
Chrześcijaństwo od wieków wypracowało naukę, w której sprzeciwiało się wojnie i przemocy. Od ponad dwustu lat, od czasów rewolucji francuskiej, istnieje też kategoria praw człowieka – przyrodzonych i niezbywalnych, które należą się każdemu z nas. Obrona takich wartości jak pokój jest bardzo ważna, bo to co dzisiaj spotyka ludzi gdzieś na świecie, wkrótce może spotkać też nas, żyjących w „bezpiecznej” i „wspaniałej” cywilizacji Zachodu.
Takie dni jak teraz, gdy w dużym państwie europejskim w ulicznych walkach giną ludzie, a kraj stoi na progu wojny domowej, powinny uczyć nas, jak ważna jest solidarność...
Tomasz Leszkowicz
'