Aż cztery złote medale zdobyli Polacy na igrzyskach zimowych w Soczi. Pierwsze złoto pojawiło się 9 lutego za sprawą Kamila Stocha, który otrzymał złoty medal w skokach narciarskich na normalnej skoczni. Kilka dni później, 13 lutego pojawiło się kolejne zwycięstwo. Justyna Kowalczyk zdobyła złoty medal za biegi narciarskie kobiet stylem klasycznym na 10 kilometrów. Najbardziej szczęśliwym okazał się 15 lutego, kiedy przypadły nam w udziale aż dwa medale. Pierwszy za sprawą Zbigniewa Bródki za bieg na 1500 metrów. Drugi zdobył Kamil Stoch za skoki narciarskie na skoczni dużej. Nigdy wcześniej w historii sporu Polacy nie wywalczyli tylu złotych medali. Nigdy też żaden polskie sportowiec nie zdobył w zimowych igrzyskach aż dwóch złotych krążków.
Tegoroczne igrzyska przejdą do historii polskiego sportu jako jedne z najbardziej zwycięskich. Do annałów polskiej misji olimpijskiej wpisze się również występ Kamila Stoch, który pobił osiągnięcia polskiej legendy Adama Małysza. Zdobywając pierwsze złoto w Soczi, w drugim dniu rywalizacji, pokonał Petera Prevc ze Słowenii o 13 punktów. Nic dziwnego, że warszawskie radio Eska pod adresem polskiej ekipy olimpijskiej grało w ubiegły weekend szlagier „We Are the Champions”.
O ile zwycięstwa Kowalczyk i Stocha można się było spodziewać, o tyle złoto Bródki było wielką niespodzianką. Oto sportowiec z Polski, gdzie nie ma nawet żadnego toru dla łyżwiarzy szybkich, daleko w tyle zostawił gwiazdy tego sportu, w tym Shani Davisa i doprowadził do łez Holendra Koena Verweija.
Zwycięstwo Kowalczyk pozostaje osiągnięciem samym w sobie. Justyna Kowalczyk wygrała bowiem nie tylko z rywalkami, ale z własną słabością. Pomimo złamania kości stopy w ubiegłym miesiącu, 31-letnia biegaczka pokonała 10-kilometrową trasę, którą zakończyła w 28 minut i 17.8 sekund, o 18.4 sekund przed zdobywcą srebrnego medalu Charlotte Kalla ze Szwecji. Jej wielka rywalka, Marlt Bjoergen miała ponad pół minuty gorszy czas. To drugi medal dla Kowalczyk, który zdobyła złoto w wyścigu na 30 kilometrów stylem klasycznym podczas igrzysk w Vancouver w roku 2010.
„Czułam ból w stopie, ale wytrzymałam”, Kowalczyk powiedziała reporterom. „Wiedziałam po co tu jesteśmy. Miałam pecha, że stało się to mnie. Wszystko źle szło, ale nie należę do osób, które się poddają”, kontynuowała. Poinformowała reporterów, że wzięła pigułkę przeciwbólową by uśmierzyć ból przed biegiem. Na pozór pewna siebie, dała upust emocjom po przekroczeniu mety. Padła długo nie mogąc się podnieść, po czym rozpłakała się ze szczęścia.
Warto przypomnieć, że pierwszy bieg Kowalczyk na zimowych igrzyskach olimpijskich, w którym zajęła szóstą pozycję, początkowo został przyjęty z ogromnym krytycyzmem. Po jej występie prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner, stwierdził, że biegaczka biegała ociężale. To właśnie jego komentarz skłonił Kowalczyk do opublikowania przez nią zdjęcia rentgenowskiego na Facebooku, które pokazuje, że Polka ma wielowarstwowe złamanie stopy.
„Chciałam czarno na białym pokazać, że z różnymi ocenami eksperckimi ludzi, którzy znają się tak na biegach narciarskich jak ja na astronomii można było poczekać”, powiedziała Kowalczyk w rozmowie z dziennikarzem z TVP. „Przed biegiem na 10 km stylem klasycznym będę miała podane środki przeciwbólowe, podczas biegu nie odczuwam żadnego bólu. Podejmuję walkę i mam to gdzieś, kto co będzie mówił, zakończyła uderzając w prezesa Tajnera.
Od frustracji i rozczarowania media i publiczność szybko i niepostrzeżenie przeszły do uwielbienia. Oto sukces skoczka narciarskiego, Kamila Stocha, który w Soczi zdobył dwa złote medale, wywołuje powszechną euforię. Do tego stopnia, że niektórzy mówią nawet o stochomanii, która w Polsce ma zastąpić małyszomanię. Sukces sprzedaje się bowiem świetnie, a wszyscy nad Wisłą znają się i dyskutują o skokach narciarskich. Publicznie dostępne i łatwe do zrozumienia transmisje skoków narciarskich w podgrzewanym przez media szumie stają się własnością społeczną, bo jak łatwo zauważyć, w wypowiedziach na ten temat przeważa liczba mnoga. Oto cały naród zwyciężył i wygrał złoty medal. Trzeba tylko uważać, by, jak miało to miejsce wcześniej, podziw nie przekształcił się w niewybaczalne rozczarowanie.
Podłączanie się pod sukces może mieć zgubne skutki, mogąc prowadzić nawet do dyskwalifikacji, czego obawiał się Kamil Stoch, dając temu wyraz w rozmowie z Newsweekiem. Dwukrotny mistrz olimpijski wyraził obawę, że informacje o prezentach i ofertach, które miał rzekomo otrzymać, mogą przynieść sportowcowi duże nieprzyjemności, a nawet doprowadzić do utraty medalu, zwłaszcza, kiedy są podejmowane w czasie trwania tak zwanej ciszy olimpijskiej. Za działania reklamowe i marketingowe grozi dyskwalifikacja. Tymczasem po zdobyciu dwóch złotych medali na igrzyskach olimpijskich w Soczi Kamil Stoch stał się jednym z najbardziej popularnych ludzi w Polsce i przedmiotem zainteresowania agencji reklamowych, co jemu samemu nie bardzo się jednak podoba. Na początku igrzysk w mediach pojawiła się informacja o niebezpieczeństwie dyskwalifikacji norweskiej biegaczki za to, że w czasie trwania imprezy została wyemitowana reklama z jej wizerunkiem.
Tymczasem nic nie wskazuje na to, by dwa medale zdobyte w Soczi przewróciły skoczkowi w głowie. Nie traktujcie mnie jak nie wiadomo kogo, skomentował w rozmowie z reporterem po powrocie do Polski. Dalej jestem tym samym facetem. Staram się wykonywać swoją pracę dobrze, cieszę się, że mogę w ten sposób sprawić komuś radość, podkreślił w wywiadzie z reporterem TVP.
Sobota, 15 lutego był dla polskiego sportu wyjątkowo szczęśliwy. Najpierw po złoto w łyżwiarstwie szybkim w biegu na 1500 metrów sięgnął Zbigniew Bródka. Tego dnia polski panczenista przyćmił gwiazdę łyżwiarstwa szybkiego Amerykanina Shanim Davisa. O zwycięstwie w biegu z Holendrem Koenem Verweijem zdecydowały zaledwie 0,003 sekundy, czyli 4 centymetry.
Z porażką nie może pogodzić się zarówno Koen Verweij, ale i holenderska prasa, która nie odpuszcza Polakowi. „Bródka przegrał złoto o 0,001 sekundy”, dowodzą holenderscy eksperci. Analiza olimpijskich sędziów przesądziła o triumfie Bródki, który dotarł na linię mety z czasem nieco ponad 1 minutę i 45 sekund, na pozór takim samym jak Veweij.
Zdaniem Bródki, kluczem polskich łyżwiarzy szybkich do zdobycia medalu w piątkowym biegu drużynowym ćwierćfinału są jak najdokładniejsze zmiany, równa jazda i zgranie kroków. W piątkowym ćwierćfinale Polacy spotkają się z Norwegią, a później ewentualnie jeszcze półfinał.
Tego samego dnia, kiedy polski panczenista zdobył medal w łyżwiarstwie szybkim, Kamil Stoch wygrał walkę z weteranem skoczni, Noriakim Kasaim, który ma na swym koncie rekordową (490) liczbę indywidualnych i drużynowych skoków olimpijskich. Japończyk, który stał na podium 20 lat temu w Lillehammer, skakał bardzo dobrze, ale złoto zdobył Stoch.
Do najlepszych w historii należał także występ polskich skoczków w konkursie drużynowym w Soczi. Chociaż Polacy uplasowali się poza podium zajmując czwarte miejsce, za zwycięskimi Niemcami, przed Austrią i Japonią, to jest to najlepsza pozycja Polaków w historii ich olimpijskich występów drużynowych. Do tej pory najwyższym osiągnięciem było piąte miejsce zajęte przez Polaków w Turynie w roku 2006. Jeden lepszy skok mógł jednak dać polskiej drużynie medal.
W poniedziałek w Soczi najlepiej skakał Kamil Stoch (130,5 i 135 metrów), bardzo dobre wyniki osiągał Jan Ziobro (130,5 i 133 metry), dobre – Maciej Kot (131,5 i 129 metrów). Piotr Żyła w pierwszym skoku wzbił się tylko na wysokość 121 metrów, w drugim zrehabilitował się (132 metry). Nawet Stoch nie pokazał najlepszej formy za pierwszym razem, podobnie jak Kot. Do podium zabrakło drużynie trenera Łukasza Kruczka 13,1 punktu. O uplasowaniu się poza podium zdecydował jeden zepsuty skok.
Wyolbrzymione ambicje polskich ekspertów sprawiły, że polscy skoczkowie wracają do kraju w atmosferze rozczarowania i zawiedzionych nadziei. Jak ujawnia żona trenera, Agata Kuczek, są zdruzgotani, szczególnie Piotrek Żyła. Boją się wracać do kraju, żeby nie zostali zlinczowani, stwierdziła dodając, że jest im potrzebna pomoc, bo znajdują się w kiepskiej formie psychicznej, a wykonali przecież wspaniałą robotę.
Justynie Kowalczyk nie udało się powtórzyć sukcesu z ubiegłego tygodnia. Wraz z Sylwią Jaśkowiec zajęły 5. miejsce w sprincie drużynowym techniką klasyczną w biegach narciarskich. Do medalu zabrakło nieco lepszej postawy Jaśkowiec, oceniają eksperci. Biegaczki w sobotę wystartują jeszcze w biegu na 30 km techniką dowolną. Przed czterema laty na tym dystansie, ale technika klasyczną, była Justyna Kowalczyk.
Na ostatnich startach mamy całkiem spore szanse na co najmniej jeden medal. Katarzyna Bachleda Curuś przyznała, że atutem polskiej drużyny są wyrównany skład i najlepsza średnia prędkość. W piątek w wyścigu ćwierćfinałowym Polki zmierzą się z Norweżkami. Polka przyznała, że jest spokojna o formę. „Nie kalkulujemy. Pełna dzida!”
Na podst. Gazeta.pl, TVP Sport, Newsweek Polska, nto.pl, interia.pl, oprac. Ela Zaworski
'