Wszystko zależy od nas, od naszego nastawienia i samopoczucia. Możemy wyjść przed dom, głęboko zaczerpnąć powietrza, uśmiechnąć się i spokojnie, w milczeniu podziwiać cuda przyrody – śnieg, mróz i cierpiące w milczeniu drzewa oraz krzewy.
Możemy inaczej. Wyjrzeć przez okno, zakląć szpetnie, westchnąć, włożyć ciężkie, znienawidzone ubranie zimowe i zabrać się za odśnieżanie chodnika lub samochodu. Każda szufla śniegu to kolejne przekleństwo, każda minuta to krok bliżej zawału. Zły humor minie dopiero przy minimum 50 stopniach na termometrze. Albo 70, jeśli depresja jest wyjątkowo głęboka.
Radość z zimy wyczerpała się u nas dawno, bo już w grudniu przestaliśmy robić zdjęcia ośnieżonych drzewek na Facebook. Teraz każdego ranka budzimy się i z nadzieją sprawdzamy, czy przypadkiem podczas snu nie nadeszła wiosna. Niestety, mamy kolejne ataki mrozu, a synoptycy obiecują wkrótce świeżutki śnieg. Powtarzamy sobie więc pod nosem magiczne słowa – Mermuda, Bahama – i jakoś brniemy do przodu.
Nawet jeśli z jakiegoś powodu dopisuje nam tej zimy dobre samopoczucie, to może się ono zmienić pod wpływem chwili i niewielkiego zdarzenia. U mnie na przykład czynnikiem takim, choć nie jedynym, jest katar. Oznacza on bowiem najczęściej nadejście np. grypy, a grypa radości u mnie nie wzbudza.
Z nieznanych mi bliżej powodów wirusy atakują mnie częściej, niż innych dorosłych ludzi. Myślę, że niejedno dziecko wprawiłbym w zakłopotanie pod tym względem. Gdy byłem w ich wieku, biłem absolutne rekordy. Wręczone nauczycielom w podstawówce usprawiedliwienia lekarskie można by pewnie było w punkcie skupu makulatury zamienić w latach 70. na dywan, pół tony papieru toaletowego albo talon na buty. Nigdy nie próbowałem.
Chodzi o to, że z wirusami znam się dobrze i od lat zastanawiam się jak zerwać tę znajomość. Jak większość z nas próbowałem różnych rzeczy. Witamin na wzmocnienie układu odpornościowego i czosnku na przykład. O witaminach zapominałem po dwóch dniach, czosnek natomiast miał bardzo destruktywny wpływ na moje życie towarzyskie. Zalecane przez lekarzy ćwiczenia fizyczne strasznie mnie męczyły, o ciepłych ubraniach zimą przypominałem sobie jak już miałem katar. Do czapki w końcu przekonałem się dopiero po trzydziestce i to wcale nie z powodu wirusów, tylko z roku na rok w głowę mi było coraz chłodniej. Wszyscy mężczyźni w pewnym wieku to mają i proszę mi wierzyć drogie panie, krótkie fryzury w pewnym momencie są u nas koniecznością, a nie uznaniem światowych trendów mody.
Bardzo dowcipny lekarz powiedział kiedyś, że wirusy to takie małe, złośliwe zwierzątka, które podstępem dostają się do naszych organizmów. Tam organizują sobie imprezy i rozmnażają się w strasznych ilościach, a kiedy jest ich dużo to wszystkie na raz zaczynają palić papierosy, stąd podobno bierze się gorączka. Następnie jak im się już pobyt u nas znudzi to opuszczają nas odrzutowo, stąd kichanie.
Wirusy i zarazki wszelkich chorób występują głównie na: poręczach, klamkach, zabawkach dziecięcych, dłoniach podających nam je na przywitanie osób. Podobno najwięcej ich jest w miejscach, do których wstępu mieć nie powinny, czyli przychodniach, szpitalach i gabinetach lekarskich. Tu znaleźć je można wszędzie, nie tylko na klamkach, ale również na suficie.
Teoretycznie powinniśmy pozostać zdrowi jeśli:
– Nie będziemy się bawili z dziećmi, zwłaszcza ich zabawkami.
– Nie będziemy sami otwierać drzwi, czekając, aż ktoś to zrobi za nas.
– Unikać będziemy lekarzy i miejsc, w których przyjmują.
– Wyciągniętą na powitanie dłoń będziemy ignorować.
To jednak nie daje pełnych gwarancji. Czasami o czymś zapomnimy i jakieś zwierzątko palące papierosy nas dorwie. Wtedy możemy skorzystać z tysięcy lekarstw jakie przez okrągły rok zajmują połowę sklepowych półek. Każde ma inny kolor, inny smak. Są w płynie i w tabletkach. Popijane wodą, herbatą i winem. Każdy znajdzie coś dla siebie, chociaż tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, gdyż wszystkie mają te same składniki. Jeśli w spisie treści na opakowaniu zobaczymy coś, czego trudna do wymówienia nazwa kończy się na –phen, -phan, -drine, albo –mine, to znaczy, że to coś walczy z objawami grypy. Objawami, gdyż wiemy przecież, że z wirusami nie. Dlatego zażywając te wynalazki chorujemy jak w dowcipie, tylko dwa tygodnie, a bez nich nawet 14 dni. Za to w nieco bardziej komfortowych warunkach. Nie możemy jednak przestać ich brać, bo będziemy mieli wyrzuty sumienia, że nic nie robimy i nie wydając na nie pieniędzy rujnujemy przemysł farmaceutyczny. Poza tym śpi sie lepiej, choć samochód już prowadzi znacznie gorzej. Jeśli ktoś potrzebuje dodatkowego argumentu, niech pomyśli o rodzinie. Widząc wokół nas jakiekolwiek lekarstwa bliscy dadzą nam spokój przekonani, że się leczymy. A tak nas jeszcze wyślą do lekarza, gdzie jak już wiemy jest bardzo niebezpiecznie.
I tak to wygląda każdego roku.
Polecieliśmy w kosmos, klonujemy komórki, zwiedziliśmy dno Rowu Mariańskiego, używamy lasera, w ułamku sekundy łączymy się z drugim zakątkiem świata.
W zimie jednak, gdy spadnie śnieg, mimo wszystkich technologii i wynalazków wciąż musimy go przesuwać łopatą, a gdy dorwie nas wirus, jedynym rozwiązaniem jest położenie się do łóżka. Podobno najbardziej niedocenianą bronią w walce z nimi jest dobre samopoczucie. Uśmiechajmy się więc, róbmy zdjęcia, denerwujmy swym zachowaniem znajomych. Ostatecznie możemy marzyć o ciepłych krajach, pod warunkiem że poprawi nam to, a nie pogorszy humor.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
e-mail: rafal@infolinia.com
'