Była prawie szósta. Adam stanął przed drzwiami domu Basi, ciesząc się na myśl o spotkaniu z ukochaną. Drzwi otworzyła mu matka dziewczyny.
– O, Adaś! Chodź! Basia poszła na Męczenników po masło. Za chwileczkę powinna być. No, wchodź...
Adam wytarł buty i wszedł do dużego pokoju.
– Siadaj. Chcesz herbaty?
– A dawno Basia poszła? To może ja wyjdę po nią.
– Nie, siadaj, bo jeszcze się gdzie w drodze miniecie. Zaraz przyjdzie, spokojnie. Napij się herbatki, odpocznij.
– Wypiję herbatę i pójdę po nią – upierał się z uśmiechem Adam.
– Ach, wy młodzi… Żebyście zawsze się tak kochali.
– Będziemy. Zobaczy pani – zapewnił ją chłopak.
Amelia Strychar bardzo lubiła Basię i nijak nie chciała jej wypuścić. Siedziały przy kawie, a kobieta skrzętnie korzystała z okazji, że może się wygadać i ze szczegółami opowiadała Basi wydarzenia ostatnich dni. Na co dzień nie miała za bardzo do kogo ust otworzyć – mieszkała samotnie.
– Pani Melu, naprawdę muszę lecieć. O szóstej jestem umówiona z chłopakiem – dziewczyna podniosła się z krzesła.
– Jak kocha, to poczeka. Usiądź, mam pyszny jabłecznik. Pogadamy trochę. Opowiedz mi o nim.
– On nie może czekać, bo pojutrze idzie do wojska. Nie mamy dla siebie za dużo czasu.
– Aż tak? No, to rzeczywiście... Biegnij dziecko do tego szczęściarza, tylko nie zgub gdzieś po drodze masła. Wy, zakochani, nie macie do niczego głowy, a mama by się gniewała.
– Dziękuję za kawę. Do widzenia!
Basia wybiegła w pośpiechu. Było zaledwie wpół do szóstej, ale nie chciała, by Adam na nią czekał. Mógł przecież przyjść wcześniej. Postanowiła wrócić tą samą drogą, choć nie uśmiechało jej się ponowne spotkanie z Robertem i jego kumplami spod ciemnej gwiazdy. Ucieszyła się, widząc, że jest już w połowie drogi, a oprychy już sobie poszły. Jednak mama miała rację – droga przez garaże nie należała do przyjemnych, szczególnie gdy zbliżał się wieczór. Dziewczyna przyspieszyła kroku, by jak najszybciej zostawić za sobą to nieciekawe miejsce.
– Witam lalunię. Ależ niespodzianka! Jak miło znowu się spotkać – powiedział Majecha, szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu.
Pojawił się jak duch, wychodząc nagle zza jednego z garaży. Basia zadrżała ze strachu.
– Przepraszam, ale się śpieszę – powiedziała zimno, próbując go wyminąć.
Zagrodził jej drogę. Cofnęła się. Z tyłu pojawił się Łysy, ze swoim idiotycznym uśmiechem od ucha do ucha.
– Poprzednio nie mieliśmy dla siebie czasu, ale teraz ja i kolega chętnie cię bliżej poznamy.
Majecha chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie, nie przestając się uśmiechać. Basia próbowała się wyrwać, lecz uścisk mężczyzny był zbyt silny.
– Nie dotykaj mnie, draniu! – wykrzyknęła zrozpaczona.
Bandzior objął ją wpół i podniósł. Dziewczyna uwolniła jedną rękę i zaczęła go tłuc delikatną piąstką po głowie.
– Lubimy na ostro? Nie ma sprawy – powiedział i rzucił ją na ziemię. A potem rozpiął pasek u spodni. – Obiecuję, że będzie ci się podobało.
– Zostaw mnie, bo będę krzyczeć! Ratunku!!! – wrzasnęła na całe gardło.
Bandzior przyklęknął i potężnym uderzeniem w brzuch pozbawił ją tchu. Basia zwinęła się z bólu. Majecha obszedł ją i stanął nieco z boku, a potem czubkiem ciężkiego buta wymierzył potężnego kopniaka w nasadę nosa. Głowa Basi odskoczyła do tyłu, jej ciało stało się bezwładne, z nosa i uszu pociekły strużki krwi.
Adam szedł szybkim krokiem w stronę garaży. Nadciągała szarówka, a nie chciał, by Basia wałęsała się po ciemku, a przecież to różnie może być… Wyobrażał sobie jej reakcję, gdy usłyszy, że jej ukochany ma załatwioną służbę w Żaganiu. To tylko 14 kilometrów od Żar! Będą się widywać znacznie częściej, niż gdyby służył w Krakowie. Już widział ją skaczącą i klaszczącą z radości. Nikt tak nie umie się cieszyć, jak jego ukochana Basia! Właśnie dochodził do garaży, ale jej nie było. „Czyżbyśmy się minęli? Niemożliwe…”, pomyślał. Szedł szybko, rozglądając się bacznie na boki. Minęło go dwóch pośpiesznie idących mężczyzn, skulonych, z postawionymi kołnierzami kurtek. Faktycznie zrobiło się chłodno. Miał nadzieję, że Basia się ciepło ubrała. Za moment będzie mógł otulić ją swoją marynarką. Pewnie się zasiedziała u Amelii Strychar, choć to do niej niepodobne. Na szczęście znał adres.
Pierwszym, co zobaczył, była siatka z dwoma kostkami masła, porzucona na środku drogi. Taki widok był rzadkością, jako że masło stanowiło prawdziwy rarytas. Ktoś w drodze do domu musiał zgubić deficytowy towar. Chłopak podniósł znalezisko i nagle zrobiło mu się bardzo gorąco. Ta siatka na zakupy należała do jego narzeczonej. Przerażony chłopak zaczął rozglądać się wokół i po chwili zauważył w krzakach kawałek materiału. Z walącym sercem podbiegł bliżej i odgarnął chaszcze. Widok obnażonego ciała Basi odjął mu mowę. Po chwili wydał z siebie straszliwy ryk wściekłości, który szybko przeszedł w krzyk bezgranicznej rozpaczy.
– O, Boże! O, Boże! Jezus Maria! Basia! Ludzie!!! Na pomoc!!! – wołał.
Wracający z zakładu Edward Kolasa podbiegł do Adama. Jego reakcja na przerażający widok była nieco bardziej zrównoważona: ściągnął kurtkę i przykrył dziewczynę, a potem sprawdził jej puls. Jeszcze żyła.
– Dawaj marynarkę! Trzeba ją przykryć! Czekaj tu, ja wezwę pogotowie! – krzyknął Kolasa i pobiegł do telefonu.
Szpital wojskowy był uważany za najlepszy w mieście. Adam siedział półprzytomny z rozpaczy, gdy do poczekalni wbiegła, głośno szlochając matka Basi.
– Gdzie ona jest?! Gdzie jest moje dziecko?! – krzyczała.
Adam poderwał się z krzesła i przytulił ją mocno.
– Ona żyje. I to jest najważniejsze. Nie możemy do niej teraz iść, leży na intensywnej terapii.
– Nie, nie! To ja ją wysłałam po masło. Dlaczego?! – kobieta zanosiła się płaczem.
Adam trzymał ją w ramionach, próbując uspokoić, ale bezskutecznie…
Podeszła pielęgniarka.
– Od tej pobitej i zgwałconej? – zwróciła się do nich oschle.
Przypatrywali się jej osłupiali, nie mogąc wydusić słowa.
– Jeszcze żyje, ale stan jest krytyczny. Dzisiaj już nie macie co czekać. Przyjdźcie jutro.
– Nie, ja zostaję – powiedziała stanowczo Anna Roszak. – Tam jest moje dziecko. Ratujcie ją!
– A pani myśli, że co robimy?! – wykrzyknęła zdenerwowana pielęgniarka. – Proszę wyjść, bo zawołam lekarza.
– Chodźmy, pani Aniu – powiedział Adam cicho.
Objął ją i wyszli.
– Przyjdziemy jutro z samego rana – dodał uspokajająco.
Przez cały kolejny dzień jedyną informacją, jaką udało się im wydobyć od lekarzy było to, że stan Basi nie ulega zmianie.
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'