----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

19 marca 2014

Udostępnij znajomym:

'

Rosja zaanektowała Krym. Dlaczego zdecydowano się na ten krok? Czy mamy do czynienia z nową zimną wojną? I najważniejsze: co wydarzy się dalej?

„Historia dzieje się na naszych oczach” – krzyczą regularnie telewizyjne programy informacyjne. Można zastanawiać się, ile jest w tym prawdy, bywają jednak chwile, gdy rzeczywiście współcześnie dzieją się naprawdę wielkie rzeczy. Jedną z nich obserwujemy od co najmniej początku marca.

W wyniku referendum na Krymie z 16 marca dawna Autonomiczna Republika opowiedziała się za przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej. Prezydent Władymir Putin „przyjął” tę prośbę mieszkańców półwyspu, zatwierdzając prawnie sytuację faktyczną, rozpoczętą kilka tygodni temu pojawieniem się krymskiej „samoobrony” i aktywnej akcji marynarzy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej. Demonstracja siły zmusiła Ukrainę do rzeczywistego oddania Krymu w ręce separatystów i wspierających ich Rosjan (heroizm żołnierzy ukraińskich, którzy nie opuszczają posterunków, ma niestety tylko wartość moralną).

Działania Kremla wydają się spójne z polityką Rosji w ostatnich kilkunastu latach. Pojawienie się u władzy Władymira Putina, który miał być człowiekiem bez aspiracji, a okazał się wytrawnym i twardym politykiem, stanowi ważną granicę w historii Rosji. Wiele osób w tym kraju (również sam prezydent) nazwało to, co się stało po 1991 roku, czyli po upadku Związku Radzieckiego, największą tragedią w najnowszej historii świata. Nie chodziło tu bynajmniej o to, że Moskwa straciła swoje wpływy na całym globie i że uciekły jej z rąk dawne „bratnie kraje” w Europie Środkowo-Wschodniej. Nie chodziło nawet o to, że na niepodległość wybiła się państwa w Azji Środkowej, Zakaukaziu oraz między Bałtykiem a Morzem Czarnym (tzw. „bliska zagranica”). Najgorszym problemem było to, że życie samych Rosjan znacznie się pogorszyło – jednocześnie cierpieli oni biedę i spadło ich poczucie dumy, gdyż już nie byli jedną z dwóch superpotęg decydujących o losach świata, nie rywalizowali z USA w kosmosie, nie mieli potężnej armii, której bała się cała Europa.

Władymir Putin jakoś zaradził tym problemom. Dzięki dolarom zarobionym na ropie naftowej i gazie ziemnym udało się wyrwać państwo z marazmu i długów – znów zaczęto regularnie wypłacać emerytury, polepszyło się działanie państwa, gospodarka mogła (przynajmniej w niektórych dziedzinach) ruszyć do przodu. Władzy skutecznie udało się dogadać z oligarchami, którzy pod rygorem lojalności wobec państwa (połączonej z korupcją) dalej mogli prowadzić swoje miliardowe interesy. Jednocześnie wygaszono najbardziej bolesne problemy – krwawa wojna w Czeczeni, ciągnąca się od czasów Borysa Jelcyna, nadal trwała i nadal ginęli w niej rosyjscy żołnierze, propagandowo udało się jednak sprawić, że Czeczenia przestała być na całym świecie symbolem rosyjskiej kompromitacji. Wszystko podlano charakterystycznym sosem wielkoruskim, podkreślającym, że Rosjanie są narodem, który zasługuje na wielkość.

Warto przypomnieć, że Krym nie był pierwszą akcją Rosjan wspierającą separatyzmy na terenie dawnego Związku Radzieckiego. Wszyscy pamiętamy wojnę w Osetii Południowej w 2008 roku, podczas której Rosja zaatakowała Gruzję próbującą przywrócić własne panowanie w prowincji, która odłączyła się od niej jeszcze na początku lat 90. Warto pamiętać, że bardzo podobnym ogniskiem zapalnym jest również Naddniestrze – niewielki obszar położony między Mołdawią i Ukrainą. Dzięki wsparciu jednostek dawnej Armii Radzieckiej państewko to w 1991 r. oderwało się od Mołdawii, pozostając do dzisiaj skansenem ZSRR i oazą dla mniej lub bardziej nielegalnych interesów. Kto wie, czy problem ten już niedługo nie wróci na łamy gazet?

Putin wyraźnie wraca do nacjonalistycznej wręcz polityki wspierania wszelkich separatyzmów na terenach, gdzie znajdują się duże skupiska Rosjan (przypomnijmy, że Krym w zdecydowanej większości zamieszkuje ludność rosyjska i rosyjskojęzyczna). I nie chodzi tutaj tylko o mikroskopijne republiki i upadłe państwa. Mniejszość rosyjska, sieroty po Imperium, znajdują się również na Łotwie i w Estonii, a także na wschodnich obszarach Ukrainy. Prezydent Rosji, który lubi pozować na Ojca Narodu, będzie chętnie „stawać w ich obronie”, by osiągnąć swoje cele polityczne.

Jakie to cele? Oczywiście istnieje geopolityka i Rosja stara się pokazać, że nadal jest światowym mocarstwem. Moskwa czuje, że jeśli sytuacja będzie dalej rozwijać się tak jak dotąd, to wkrótce daleko zdystansuje ją Pekin oraz Delhi, które mają silne gospodarki, wielu ludzi i jeszcze więcej ambicji (warto przypomnieć, że Chiny od pewnego czasu mocno inwestują m.in. na Syberii, wchodząc więc wprost na teren interesów Rosji). Stąd też prężenie muskułów i pokazywanie, że z Rosją nie ma żartów. Jest też jednak aspekt wewnętrzny – Putin chce pokazać swoim obywatelom (a może poddanym?), że jest silny i że tylko on jest gwarantem ich szczęścia.

Wielu analityków mówi, że atak (bez wystrzału) na Krym nie jest oznaką potęgi Rosji, ale jej słabości – zajęcie półwyspu jest nagrodą pocieszenia po utracie wpływów na całej Ukrainie i rozpaczliwą próbą zawrócenia biegu historii. Kto wie, czy nie jest to prawda? Zachód czeka jednak poważne ochłodzenie stosunków z Moskwą. Potrzebne są tu zdecydowane kroki.

Tomasz Leszkowicz



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor