Niemal w tym samym czasie zwalczyliśmy skutki zmiany czasu, kalendarz poinformował o zmianie pór roku, wyjrzało słońce, podskoczył słupek rtęci w termometrach i zakończyły się prawybory. Szczęśliwy tydzień!
Szczęście trwa jednak krótko, więc za chwilę nadejdą obrzydliwie gorące miesiące, a wraz z nimi rozpocznie się kolejna kampania. Lato będzie podobne do ubiegłorocznego, a wyścig po stołki identyczny z każdą ich wcześniejszą odsłoną. Wiem, że tak będzie, a mimo to mam nadzieję, że tym razem jednak inaczej.
Na razie jednak powinniśmy wykorzystać przerwę i nieco odpocząć. Sięgnijmy po jakąś książkę, dawno nie kupowany magazyn, pójdźmy do kina lub teatru. Jeśli lubimy oglądać telewizję, to teraz jest najwłaściwszy moment, by nadrobić serialowe zaległości. Powodów jest kilka. Po pierwsze, po zakończonych właśnie prawyborach na placu boju pozostało tylko kilkudziesięciu polityków. Większość z nich nie ma już pieniędzy, by prowadzić jakąś poważną grę polityczną i liczą wyłącznie na przypadek (niech mi nikt nie wmawia, że widząc na karcie do głosowania nazwiska czterech sędziów dokonujemy świadomego wyboru). Nie będzie więc przez chwilę reklam, które w ostatnich miesiącach dominowały we wszystkich przekazach. Ci, których na to stać, poczekają na odpowiednią chwilę, czyli do końca maja. Specjaliści od marketingu uważają, że pół roku wystarczy, więc skoro wybory w listopadzie...
Po drugie dziennikarze na razie mają zastępcze tematy. Eksploatacja Raunera chwilowo zakończona, o Quinnie wiemy wszystko, pozostali są mało interesujący. Te zastępcze tematy nie są oczywiście najważniejszymi, ale tymi, w których swobodnie czują się wydawcy dzienników. Kilka dni temu czytałem krótki komentarz na temat Ukrainy. Jego autor ubolewał, że w kraju tym nie mówi się na ten temat wystarczająco dużo, a jeśli już, to zwykle bardzo ogólnie. Porównał to do informacji na temat zaginionego samolotu. Zaznaczając, że mimo iż tragiczna, to jednak jest ona mniejszej wagi dla bezpieczeństwa świata i przyszłości ludzkości, niż sytuacja na Krymie. Jednak łatwiej jest o tym mówić. Wystarczy kilka kolorowych mapek ze strzałkami, kilku specjalistów w studio, którzy za darmo i z radością podzielą się swoimi teoriami. Oj, teorii to jest wiele. Tydzień temu słuchałem, jak nasi rodacy w jednej z audycji wspólnie wymyślili, że samolot został porwany przez Rosjan dla odwrócenia uwagi, wysadzony w powietrze walizkową bombą atomową, po czym(!) odłączono w nim nawigację, skierowano na tajne lotnisko, gdzie przygotowuje się go do powietrznego ataku na jakieś miasto w Ameryce. Długo czekałem na okazję, by użyć tego dawno zapomnianego słowa... zrobię to teraz – ale CZAD!
Zboczyłem jednak nieco z tematu... mapy, strzałki, specjaliści... No więc o Ukrainie tak się nie da. Trzeba mieć na miejscu korespondenta, w studio rozumiejących temat specjalistów, którzy za darmo nie przyjdą porozmawiać, poza tym trzeba samemu nieco orientować się w sytuacji geopolitycznej świata. Bo jak nie, to wychodzą później śmieszne sytuacje, gdy na przykład na mapie w hiszpańskiej telewizji Polska zajmuje miejsce Białorusi, Niemcy Polski, a Czechy są w Austrii. Zgadzam się że zaginięcie samolotu jest sprawą poważną. Jednak na razie każda rewelacja okazuje się następnego dnia pomyłką, źle odczytanym zdjęciem satelitarnym lub plotką. W tym momencie są jedynie domysły, konkretnych dowodów na potwierdzenie jakiejkolwiek teorii nie ma. Co nie znaczy, że jutro się takie nie pojawią. Tak przy okazji dyskusji na temat niemożliwości zaginięcia tak wielkiego samolotu, chciałbym przypomnieć o locie numer 2501 linii Northwest Airlines. 23 czerwca 1950 r. samolot pasażerski DC-4 lecący z Nowego Jorku do Seatle zaginął nad jeziorem Michigan. Przez wiele tygodni trwały poszukiwania maszyny, jednak znaleziono zaledwie kilka niewielkich jego fragmentów wyrzuconych później przez fale na brzeg w różnych rejonach. Najwięcej śladów odkryto około 18 mil od brzegu na wysokości Benton Harbor w stanie Michigan, jednak nigdy nie udało się dokładnie określić położenia samolotu. 58 osób znajdujących się w momencie katastrofy na pokładzie uznano za zaginione, a przyczyn wypadku, ze względu na niewielką ilość materiału dowodowego uznano za niewyjaśnione. Do dziś katastrofa z 1950 r. często pojawia się w materiałach dotyczących UFO, gdyż podobno kilka godzin po zaginięciu samolotu nad rejonem katastrofy widać było bardzo silne, jasne światła. Do dziś też prywatne osoby poszukują samolotu, który przyniósłby odpowiedzi na wiele pytań. Nad brzegiem stoi tylko kamień z nazwiskami ofiar. Nasze jezioro Michigan w porównaniu do rejonu objętego obecnymi poszukiwaniami to maleńka kałuża. A mimo to po upływie ponad 60 lat nic na ten temat nie wiemy. Tak, uważam, że jest możliwe zaginięcie bez śladu, nie twierdzę jednak, że jest to jedyne wytłumaczenie. Spokojnie czekam na jakieś informacje.
No i zrobiło się poważnie, choć miało być inaczej. Podobnie będzie za kilka tygodni, gdy do walki staną wypoczęci politycy. Zaroi się od obietnic, w które jak zwykle uwierzymy. Zagłosujemy na X, a i tak wygra Y. Wcześniej uwikłamy się w bezowocne spory ze wszystkimi reprezentującymi odmienne poglądy. Smutne jest to, że już teraz możemy śmiało założyć, że kadencje zwycięzców będą spokojne. W obawie przed utratą tak ciężko zdobytych pozycji nie będą wysuwać się przed szereg i proponować niepopularnych rozwiązań lub kontrowersyjnych ustaw. Nawet, jeśli wcześniej obiecali.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
rafal@infolinia.com
'