----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

02 kwietnia 2014

Udostępnij znajomym:

'

Po chwili usłyszał głos, dochodzący do niego niczym z zaświatów.

– Obywatel Adam Gawlik?

Machinalnie pokiwał głową. W tej chwili wykonałby ten gest nawet, gdyby zapytano go, czy jest Adolfem Hitlerem.

– Pójdziecie z nami.

Żołnierze wzięli go pod ręce i zabrali do wojskowego gazika. Powłócząc nogami, posłusznie pozwolił się prowadzić. Nie stawiał żadnego oporu. Zupełnie nie obchodziło go, co się dzieje ani gdzie zabierają go ci ludzie. Nic go nie obchodziło poza tymi kilkoma słowami, które właśnie usłyszał.

***

– Co tam się dzieje w poczekalni? – spytał wchodzącego na oddział lekarza jego kolega, właściciel małego fiata.

– A, powiedziałem matce, tej od wypadku na motorze, że jej córka już nie żyje. Stara wpadła w histerię.

– Przecież tam w poczekalni są ludzie od tej pobitej! A ona jeszcze żyje.

– O, kur..! No to się pomyliłem… ale ona i tak wykituje najdalej za kilka godzin. Co za różnica, czy im ktoś powie teraz, czy jak już będzie pozamiatane? Z drugiej strony, to ta pobita i tak długo się trzyma – powiedział lekarz, zadowolony ze swojego wywodu, i zabrał się za parzenie kawy.

Czekał go nocny dyżur, a szanse na przespanie się w trakcie dnia nie były zbyt duże.

Przez całą drogę do jednostki Adam wpatrywał się tępo w szary paproch na podłodze gazika. Było mu zupełnie obojętne, co się dzieje z nim i wokół niego. Eskortujący go żołnierze co jakiś czas rzucali mu nieufne spojrzenia. Nie lubili takich jak on. W końcu wojsko to poważna sprawa i rekruci nie powinni sobie robić takich jaj. Przez całą drogę nie padło ani jedno słowo.

Czterdzieści pięć minut później poborowy Gawlik był już w jednostce Żagań-Las.

– Obywatelu kapitanie, to ten. Nie stawiał oporu – meldował wyciągnięty jak struna plutonowy Wojcieszak.

– Spocznij – dowódca machnął ręką jakby opędzał się od natrętnej muchy. – Co wy, kur.., wyprawiacie, Gawlik?!

Adam wpatrywał się tylko w szczeliny między płytkami PCV w podłodze. Słyszał słowa kapitana, ale miał wrażenie, że skierowane są do kogoś zupełnie innego. Jego brak reakcji wyprowadził oficera z równowagi.

– Wy mnie nie wkur..., Gawlik! Nie udawajcie Greka! Nie takich tu mieliśmy cwaniaków! Mówię do ciebie, gnoju! – krzyczał.

Młody człowiek ani drgnął.

– Obywatelu kapitanie – plutonowy Wojcieszak uprzedził potok wyzwisk i przekleństw, które za moment niechybnie spadłyby na głowę Adama. – Wzięliśmy go ze szpitala wojskowego, gdzie właśnie zmarła jego narzeczona. Została wczoraj pobita i zgwałcona. On chyba jest w szoku.

Oficer polityczny uspokoił się i spojrzał na plutonowego, który ponownie stanął na baczność. Kapitan przeniósł wzrok na stojącego przed nim poborowego. Adam wciąż nie reagował.

– Do ancla? – zapytał służbiście plutonowy.

– Nie. Dajcie mu mundur, każcie się przebrać i rzućcie na kompanię. Niech go tam dziadki obudzą. Nie będzie mi tu fochów stroił! Z tej baby też zrobimy żołnierza. Zabrać go!

Zanim go wyprowadzili, Adam podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Rzucił spojrzenie na oficera, właśnie siadającego za biurkiem, i powolutku zaczynał rozumieć, co się wokół niego dzieje.

Zaprowadzono go do magazynu.

– Przebieraj się! – krzyknął kapral Molenda i rzucił Adamowi mundur.

Chłopak posłusznie wykonał rozkaz i kilka chwil później stał przed podoficerem w pełnym umundurowaniu. Buty były troszeczkę za duże, ale nie zwracał na to uwagi. Z każdą chwilą czuł, jak rozpacz ustępuje miejsca uczuciu buntu przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Patrzył odważnie kapralowi prosto w oczy, co tamtemu bardzo się nie spodobało.

– Co się, kur.., gapisz, kocie?! Wypier...! Korytarzem biegiem marsz!! – wrzasnął kapral, żeby od początku pokazać mu, kto tu rządzi i gdzie jest jego, zafajdanego kota, miejsce.

Adam odwrócił się i pewnym krokiem poszedł we wskazanym kierunku. Na drugim końcu długiego korytarza czterech rezerwistów „docierało” młode wojsko. „Granat!” padała komenda, na co cała drużyna natychmiast padała na podłogę. „Powstań! Padnij! Czołganiem naprzód marsz!”. Żołnierze w pośpiechu czołgali się przed siebie, a zostającym w tyle rezerwiści wymierzali pasem wojskowym solidne razy na plecy i w siedzenie. Nie obyło się bez pomocniczych kopniaków w żebra. „Ruszać się zafajdane koty! Nie będziemy tu stali całą noc!” - padały słowa zachęty.

– Kur.., kocie! Głuchy jesteś, czy niedorozwinięty?! – darł się kapral. – Powiedziałem biegiem! Rusz dupę!!!

Adam szedł spokojnie, nie zwracając uwagi na pokrzykiwania znacznie wyższego od niego żołnierza. Odchylał jedynie głowę, gdy ten próbował wrzeszczeć mu do ucha, obserwując rozwój wydarzeń. W pewnej chwili stanął przed nim rozwścieczony kapral.

– Stawiasz się, kocie? – wycedził przez zęby.

– Co jest? – zawołał jeden z rezerwistów.

– Ten kot jest mocno nieprzetarty – odkrzyknął do nich kapral. – Zdaje się, że chce wpier...!

Cała czwórka rezerwistów natychmiast pojawiła się przy kapralu, z pasami gotowymi do użytku.

Adam zimno patrzył w oczy kapralowi Molendzie, zupełnie ignorując stojących obok wiejskich osiłków. W myślach dobiegły go słowa pana Julka: „Pamiętaj, że to, co umiesz, może zniszczyć ciebie samego”. Słowa te rozpłynęły się natychmiast, pozostawiając w mózgu chłodną pustkę.

Pierwszy błąd popełnił osiłek z lewej, próbując uderzyć Adama pasem w górną część pleców. Zręczny unik spowodował, że pas wylądował na facjacie stojącego obok konusa, który z wyciem chwycił się oburącz za twarz i zwalił ciężko na podłogę. Wystarczył ułamek sekundy, by właściciel pasa padł ze złamaną ręką, spazmatycznie łapiąc powietrze przez stłuczoną krtań. Ruchy Adama były automatyczne, wydawał się ledwie dotykać napastników. Niewiarygodnie precyzyjne kopniaki trafiały w najczulsze miejsca ludzkiego ciała, zadając ból nie do wytrzymania. Błyskawiczne ciosy dłońmi i rękami siały wśród przeciwników prawdziwe spustoszenie. Kapral Molenda natychmiast stracił oko, ale jeden z dziadków miał więcej szczęścia, bo uszedł tylko ze złamanym nosem i przetrąconą szczęką. Kolejny, ze złamaną w stawie kolanowym nogą, miał wszelkie szanse, by zostać kaleką do końca życia. Ostatni ze śmiałków, podcięty tuż przy stopie, wylądował plecami na podłodze, z hukiem waląc głową o twardą podłogę, co niemal pozbawiło go przytomności. Po chwili wszyscy przeciwnicy byli wyeliminowani.

– Źle trafiliście, chłopaki – mruknął nowy rekrut przez zaciśnięte zęby.

Młode wojsko przyglądało się temu krótkiemu zamieszaniu zupełnie osłupiałe, jednak ktoś zachował na tyle przytomności umysłu, żeby pobiec po podoficera.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor