Ostatnie dni rozliczania podatków. Niektórzy z nas z obłędem w oczach poszukują rachunków, form, kopii zleceń. Czasami chowamy je w szufladzie lub pudełku. Zwykle jednak są dalej w kieszeniach, teczkach, schowkach samochodu i pod stertą papierów, których znaczenia w żaden sposób po wielu miesiącach nie jesteśmy w stanie ocenić.
W końcu udaje się zebrać prawie wszystko, dzwonimy do zajmującej się rozliczaniem osoby, która informuje nas, że termin minął 3 dni temu. Jeśli jest to ktoś, kto nas choć trochę zna, to poinformuje o wysłanym w naszym imieniu przedłużeniu i wróci do swych zajęć. Dziękujemy głośno rozmówcy i w duszy tajnym mocom sprawczym. Mamy czas do jesieni i być może do tego czasu trzęsienie ziemi lub powódź zniszczy system komputerowy urzędu podatkowego. Jeśli jednak jest to przypadkowa osoba, to mamy drobny problem i czekającą na nas karę podczas późniejszego rozliczenia. Takich osób jest jednak zdecydowanie mniej, ale istnieją.
Niezależnie od sytuacji płacenie podatków jest loterią, przynajmniej tak nam się wydaje. Dlatego warto wpłynąć na swój los i niewielkim kosztem sprawić, by urzędnik zajmujący się naszymi papierami spojrzał na nie przychylnym okiem. Zwłaszcza na błędy i nieścisłości. Skoro dajemy napiwki niemal wszystkim za wszystko i przy każdej okazji, to czemu nie pracownikowi IRS? Wysyłając rozliczenie wsuńmy do koperty oprócz przewidzianego czeku jakiś banknot. Wyższy, jeśli bardzo się boimy i nie możemy spać po nocach, niższy jeśli tylko chcemy wyrazić wdzięczność za jego ciężką i odpowiedzialną pracę.
Powinniśmy być wdzięczni, że istnieją osoby zawodowo zajmujące się rozliczaniem. Nie wiem, czy ktoś miał kiedyś okazję spróbować sprzedawanych programów komputerowych do domowych rachunków. Najpierw odpowiadamy na milion pytań, a potem i tak nie wiemy co odliczyć. Kiedy nam się jakoś uda, to zwykle nie jesteśmy w stanie tego wydrukować, bo systemy nie są kompatybilne, albo akurat skończył się tusz w naszej drukarce. Dla rozliczających się samodzielnie za pomocą takich programów stworzono biura obsługi klienta. Każda firma je ma, choć nie wszystkie się przyznają. Zmęczeni, znużeni i wkurzeni dzwonimy wtedy pod numer podany na opakowaniu oprogramowania i wylewamy złość na pierwszą osobę, jaka podniesie tam słuchawkę. Jeśli podniesie, bo firma komputerowa raczej będzie obsługiwana przez kolejny program. To akurat nie jest złe, bo czasami jest to program bardziej inteligentny, niż pracownicy zamorskich biur obsługi przyjmujących wszystkie zlecenia. Poza tym zawsze można zostawić wiadomość.
Wróćmy do oprogramowania podatkowego. Niektóre pytania nas zaskoczą. Czy koszulka kupiona do pracy koloru żółtego warta 20 dolarów zbiegła się po pierwszym praniu? Jeśli tak to możemy odliczyć tylko jedną czwartą wartości. Jeśli wykonana została porządnie i posłuży nam dłużej, wówczas możemy odliczyć dodatkowe 50 centów. Liczba domowników musi być podana do trzech miejsc po przecinku. Nie próbujmy na jakiekolwiek pytanie odpowiadać w przybliżeniu lub „nie wiem”. Nigdy nie skończymy.
W takich przypadkach mamy do dyspozycji biura Kongresmenów. Ich linie telefoniczne służą nam, wyborcom i naszym problemom. Po to przecież zostali wybrani, by nas wysłuchać, ewentualnie posłuchać później z odtworzonego nagrania, bo przecież na pewno nikt żywy nie odbierze. Dzwonimy więc i grzecznie pytamy, pod wpływem jakich środków znajdowała się szanowna komisja opracowująca przepisy podatkowe w tym kraju. Odpowiedzi nie oczekujemy, więc na koniec rzucamy w słuchawkę, że następnym razem zagłosujemy na kogoś innego. Jeśli oczywiście pójdziemy do wyborów. Może przecież padać, może wyjedziemy na ryby. Najprawdopodobniej będziemy jednak w pracy, by zarobić na kolejne podatki.
Niezależnie od przyjętej metody wszystkim życzę powodzenia i wysokich zwrotów. Będą one nam potrzebne na opłacenie tych wszystkich podwyżek jakimi nas ostatnio poczęstowano. Najpierw zapowiedziano utrzymanie wyższych podatków dochodowych w stanie. Bo bez tego edukacja legnie w gruzach, staną windy w wieżowcach i samoloty nie wystartują. Następnie mieszkańcy Chicago dowiedzieli się o podwyżkach podatków od nieruchomości. Niech mieszkańcy przedmieść nie cieszą się zbytnio, bo koalicja burmistrzów mniejszych miasteczek dzień po decyzji legislatury poprosiła o to samo. Muszą działać w grupie, bo w pojedynkę mają mniejszy wpływ na wydarzenia. Załóżmy, że dostaną, co chcą. Nie ma wyjścia, gdyż plany emerytalne ich pracowników są w jeszcze bardziej opłakanym stanie, niż chicagowskie. Nie mówi się jednak o tym, bo kogo interesuje kilkunastotysięczna osada? Następny atak przypuścił powiat, którego prezydent poinformowała o planowanej naprawie emerytur. Jako jedyna nic o podwyżkach nie mówiła, ale ich nie wykluczyła. Znamy ten skomplikowany kod z przeszłości. Ja nie mam złudzeń.
Przy okazji obserwujemy powtarzalność pewnych zjawisk. Każda podwyżka jest ostatnią i każda ma naprawić sytuację. Mijają 3 lata i zaczyna się wszystko od początku. Quinn obiecywał przecież, że dodatkowe pieniądze z podatków tymczasowych spłacą długi stanu. Zmniejszono je tylko o 10 procent. Miasto za każdym razem tłumaczy się koniecznością naprawy jakiejś sytuacji, w którą wdepnęło kupując kolejne głosy. Jest powiedzenie, że trzeba sięgnąć dna, by odbić się w górę. Przez kolejne podwyżki podatków wszelkiego rodzaju utrzymujemy się 10 centymetrów nad grząskim dnem, które nie pozwala na odbicie. Wolałbym oczywiście, by żadnych podwyżek nie było. Z dwóch powodów. Bo wystarczy tego, co oddajemy, oraz byśmy spadli w dół, obili się nawet porządnie, ale spojrzeli na sytuację z nowej pozycji i zaczęli piąć w górę. Inne stany to zrobiły. Brutalnie, ale skutecznie. Teraz mają nadwyżki budżetowe i niskie bezrobocie. W obietnice nie wierzę i dziwnie patrzę na osoby, które ufają w powtarzane w kółko te same zdania. Chcę, by ktoś przeciął sznurek utrzymujący nas nad dnem, dzięki czemu spadniemy, otrzepiemy spodnie i pomaszerujemy dalej.
Miłego weekendu.
Rafał Jurak
E-mail: rafal@infolinia.com
'