----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

16 kwietnia 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Polityka międzynarodowa galopuje w zatrważającym tempie. Wydaje się, że instytucje, które powinny stać na straży światowego porządku, zupełnie sobie nie radzą. Trudno, by dobrze działało coś, co powstało dawno temu, w zupełnie innych realiach.

Wszystko zaczęło się od Ligi Narodów. Organizacja ta powołana została po I wojnie światowej i miała na celu przede wszystkim pilnowanie ładu politycznego, stworzonego na konferencji w Wersalu w 1919 r. Stąd też tak duża w niej rola Wielkiej Brytanii i Francji – mocarstw, które wygrały Wielką Wojnę i pognębiły Niemcy. W nowej instytucji nie znalazły się natomiast Stany Zjednoczone, których prezydent Woodrow Wilson był pomysłodawcą stworzenia ciała, które mogłoby stanowić forum dialogu międzynarodowego. Niestety, wkrótce za Oceanem pojawiły się nastroje wręcz przeciwne do tych, które prezentował Wilson – wygrał izolacjonizm i brak zainteresowania sprawami europejskimi. Jedno z najpotężniejszych państw świata nie zaangażowało się w obronę międzynarodowego pokoju.

Międzywojenna polityka międzynarodowa miała bez wątpienia wiele inicjatyw, które można uznać za słuszne. Jedną z nich był tzw. pakt Brianda-Kelloga z 1928 r., w którym państwa-sygnatariusze zobowiązały się zrezygnować z wojen agresywnych. Przystąpiły do niego prawie wszystkie liczące się państwa świata. Już jednak 11 lat później wybuchła II wojna światowa, w której większość z tych krajów wzięło udział, już wcześniej zresztą wybuchały wojny, między innymi wywołane przez Japonię czy Włochy.

Problemem Ligi Narodów był fakt, że w zbyt małym stopniu uznana została przez państwa wchodzące w jej skład za dobre miejsce do realizowania swojej polityki. Co więcej, kojarzyła się raczej ze zwycięzcami pierwszej wojny, i jako taka przez przegranych była traktowana. Główni agresorzy II wojny światowej – Niemcy, Japonia, ZSRR czy Włochy – należały do Ligi, jednak gdy tylko zaczęła ona im ciążyć, blokując ich ambicje, natychmiast z niej wystąpiły. W 1933 r. zrobił to z hukiem Hitler, który jako nowy kanclerz Niemiec postanowił zerwać z „dyktatem wersalskim”, który gnębił jego naród. W organizacji pozostawało coraz mniej państw, które miały coraz mniejsze możliwości działania.

Zasługą Ligi było jednak samo pojawienie się organizacji międzynarodowej o skali światowej, która próbowała koordynować „dogadywanie się” między państwami. Co ważne, pozwalała ona także zaangażować się w politykę międzynarodową państwom mniejszym i położonym na peryferiach, które do tej pory mogły co najwyżej przytakiwać mocarstwom – tak było między innymi z państwami Ameryki Łacińskiej. Mimo to Liga Narodów załamała się pod ciosem totalitaryzmów, roszczeń terytorialnych i sporów które przerodziły się w wojnę światową. Może była zbyt dobra jak na swój czas?

Pod koniec drugiej wojny światowej podjęto prace nad powołaniem nowej organizacji o skali światowej. Tak w czerwcu 1945 r. w San Francisco narodziła się Organizacja Narodów Zjednoczonych. Tym razem w jej utworzenie zaangażowało się duże więcej podmiotów – już nie tylko Wielka Brytania i Francja, ale przede wszystkim Stany Zjednoczone, Chiny oraz ZSRR. Znów  były to mocarstwa zwycięskie, nie próbowały one jednak w prosty sposób zawłaszczać organizacji dla siebie. Szybko też zaczęto przyjmować nowe państwa członkowskie spośród przegranych drugiej wojny światowej.

ONZ jest klubem międzynarodowym, w którym warto być – świadczy o tym fakt, że do tej nikt nie próbował wystąpić z tej organizacji, nikogo też „za karę” nie wyrzucono, raz tylko (w wypadku Indonezji) doszło do czasowego zawieszenie członkostwa. Nie może dojść więc już do sytuacji takich jak w latach 30., gdy najwięksi agresorzy w prosty sposób znajdowali się obok Ligi Narodów, która nijak nie mogła na nich wpływać.

Oczywiście, struktura ONZ też ma swoje problemy. Jednym z najważniejszych jest status Rady Bezpieczeństwa, która posiada największą władzę wpływania na politykę międzynarodową. W jej skład obok członków niestałych weszli również dawni zwycięzcy wojny: USA, ZSRR/Rosja, Wielka Brytania, Francja i Chiny – te ostatnie do lat 70. były reprezentowane przez nacjonalistyczny rząd Czang Kaj-Szeka, który w 1945 r. był sprzymierzony z Aliantami, ale później przegrał wojnę domową i uciekł przed komunistami na Tajwan (mimo to zachowując status członka stałego). Po ociepleniu stosunków amerykańsko-chińskich przez Nixona w RB zasiadły Chiny Ludowe. Przez całą zimną wojnę układ ten równoważył wpływy supermocarstw – członkowie stali posiadają prawo weta, więc Amerykanie mogli blokować inicjatywy ZSRR i odwrotnie. Uczyło to kompromisu i być może sprawiło, że zimna wojna nagle nie „ociepliła się”.

Dziś już jednak stary układ jest niewydolny. Wielka Brytania i Francja, w 1945 r. zwycięzcy wojny i mocarstwa kolonialne, dziś są cieniami własnej potęgi. O wiele ważniejsze na arenie międzynarodowej są Niemcy (jedna z największych gospodarek świata), Indie (drugi obok Chin azjatycki gigant) czy też Japonia, Ameryka Południowa czy Brazylia (lider Ameryki Łacińskiej). Na swoje miejsce w RB zasłużyła też Unia Europejska, gdyż Europa tylko razem może być we współczesnym świecie istotnym graczem. Podobnie archaiczna jest zasada pojedynczego veta, która pozwala USA, Chinom czy Rosji blokować prace organizacji. Niestety, wszystkie zmiany musiałyby zostać zaakceptowane przez dzisiejszych „rządzących” organizacją. A nikt nie chce dzielić się wpływami...

Tomasz Leszkowicz



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor