----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

06 maja 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

– Majecha skłonił się i wyciągnął rękę do profesora Kwiatkowskiego, na znak, że pragnie przypieczętować autoprezentację uściskiem dłoni. Nauczyciel ani drgnął, przyglądając mu się badawczo. Przypomniał sobie tamten październikowy wieczór 1978 roku. W każdej chwili gotów był odrzucić teczkę z klasówkami, żeby pomóc bandziorowi odnowić znajomość z jego pięścią i kopniakami.

– Czego chcesz?

Ton głosu nauczyciela nie zmienił się ani na jotę, choć może stał się jeszcze bardziej lodowaty. Majecha jakby tego nie zauważał. Cofnął tylko wyciągniętą rękę.

– Bo ja, panie psorze, chciałbym panu podziękować – wyrzucił z siebie z wyraźną trudnością. – Bo ja potrafię docenić... i szanuję pana, chociaż zebrałem jak koza za obierki, ale nie od byle kogo.

Nauczyciel był szczerze zdumiony tymi wyznaniami, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Słuchał uważnie wywodów stojącego przed nim człowieka, które stawały się coraz bardziej dziwaczne, choć ich autor na pijanego jeszcze nie wyglądał.

– I jeszcze ja wtedy zrozumiałem, że w życiu trzeba do czegoś dojść. Coś osiągnąć. Bo wie pan, ja nawet zacząłem się uczyć. Nie w szkole wieczorowej, czy jakoś tam. Ja do szkoły się nie nadaję. Nie mam cierpliwości. Ale zapisałem się do biblioteki i tam taka miła pani dała mi książki, na przykład o literaturze...

– Po co ty to wszystko mówisz, człowieku? Co mnie to obchodzi? 

Dało się zauważyć, że profesor delikatnie złagodził brzmienie swojego głosu.

– Bo wie pan, sam to niewiele zdziałam, i potrzebuję kogoś mądrego do konsultacji. Ja przeczytałem już parę książek i chciałbym, żeby mi ktoś powiedział, czy dobrze zrozumiałem. Znaczy, żeby pan mi powiedział, bo pan podobno jest najlepszym nauczycielem od polskiego w Żarach.

– Synku, weź ty się zapisz do jakiejś szkoły, właśnie wieczorowej albo zaocznej, i przestań się wydurniać. Jak się chcesz uczyć, to chwała ci za to, ale ja nie mam czasu na głupoty.

Kwiatkowski ruszył przed siebie, uznawszy rozmowę za zakończoną. Zrezygnowany Majecha rozłożył tylko ręce w geście smutku i bezradności. Nie poszedł za nauczycielem, nie chcąc mu się za bardzo narzucać. W desperacji krzyknął za odchodzącym:

– Czytałem „Kolumbów”, a pan tam był!

Polonista zatrzymał się, a potem odwrócił się po­woli, jakby w zamyśleniu, i spojrzał na Majechę. Ten stał wyczekująco, z miną dość głupawą. Nauczyciel rzucił okiem na jego kolesi, którzy w ogóle nie zwracali uwagi na to, co działo się nieopodal. Butelka z tanim winem była daleko bardziej interesująca, niż rozmowa z jakimś belfrem.

– Ja wiem, kto to byli cichociemni – odezwał się bandzior po dłuższej chwili.

Czuł, że wreszcie zainteresował profesora swoim problemem.

– Co jeszcze czytałeś? – spytał oschle nauczyciel.

– „Potop” czytałem i Miłosza próbowałem, ale to dla mnie za trudne. I „Lalkę” Prusa też czytałem...

– Chcesz się uczyć, mówisz? Dobra. Umówmy się, powiedzmy, na pojutrze. Napiszesz mi dwa wy­pracowania. Pierwsze na temat: „Obraz społeczeństwa polskiego w „Lalce”, a drugie to „Przemiana głównego bohatera w „Potopie”.

– Zaraz, zaraz... Jak pan powiedział? – Majecha sprawiał wrażenie człowieka, który właśnie się zorientował, że nie ma przy sobie portfela, i obmacawszy kurtkę na piersiach, gorączkowo rozglądał się na wszystkie strony. – Nie mam żadnego kapownika, więc jakby mi pan mógł napisać na jakimś świstku, bo inaczej nie zapamiętam.

Profesor uśmiechnął się protekcjonalnie, rozbrojony nieporadnością człowieka, który, jak osiedlowa wieść niosła, był, a może ciągle jest postrachem okolicy i dobrym znajomym miejscowych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej. Wyciągnął kartkę papieru, napisał podane wcześniej zagadnienia i wręczył ją opryszkowi bez słowa. Majecha złożył kartkę w kostkę i schował ją do wewnętrznej kieszeni kurtki.

– Dziękuję, panie profesorze – skłonił się przykładnie. – Napiszę na pewno. Na mur – beton będzie pan miał te wypracowania pojutrze. A gdzie je panu dostarczyć?

– Do szkoły. Mam lekcje od ósmej do pierwszej.

Profesor Kwiatkowski uznał, że w ten sposób wystarczająco skutecznie zgasił zapał naukowy rzezimieszka i bez słowa poszedł w swoją stronę.

– Do widzenia, panie profesorze! – krzyknął jeszcze za nim Majecha.

Nauczyciel swoim zwyczajem zignorował jego pożegnanie, a tymczasem oprych dołączył do swoich kompanów.

– Ty, Majecha! Trzeba by jakieś winiucho skręcić albo wódeczkę, bo tu już flaszka pusta – stwierdził rzeczowo Kapsel. – Weź coś załatw.

– Sam se załatw. Nie mam dzisiaj czasu. Muszę iść do biblioteki.

– O kur..! Gdzie musisz iść? – Kapsel roześmiał się serdecznie. – Ty, kur.., a może do teatru pójdziesz? – rechotał menel ku uciesze reszty towarzystwa.

– Nie wkur... mnie, Kapsel, bo jak ci przypier..., to ci szczena do mózgu wlezie – powiedział Majecha groźnie.

– Wyluzuj, gościu. Przecież żartowałem. Czasem trzeba się pośmiać, nie?

Kapsel uderzył w pojednawczy ton, a pozostałym też raczej przeszła ochota do śmiechu, bo doskonale wiedzieli, że Majecha wali w mordę bez uprzedzenia, jak się mocno zdenerwuje.

– Co ci ten profesorek nagadał? Po ch.. chcesz do biblioteki ganiać? – nie mógł się nadziwić Gustaw.

Opryszek zdobył swoją ksywkę jako posiadacz niezwykłych rozmiarów nosa, do złudzenia przypominającego organ, którym obdarzony był bohater popularnej węgierskiej kreskówki.

– Ty się, Gustaw, nie interesuj. Za głupi jesteś

– Majecha wymownie pacnął zainteresowanego w czoło, by nadać swoim słowom większą wagę. – Ja spadam, a wy se tutaj chlejcie.

Ruszył pośpiesznie w stronę Wrocławskiej, gdzie mieściła się Miejska Biblioteka Publiczna. Było już późno, a chciał zdążyć przed zamknięciem. Liczył,

że bibliotekarka pomoże mu wywiązać się z zadania, jakim obarczył go profesor Kwiatkowski.

Młoda pracownica biblioteki jak zwykle zatopiona była w lekturze, ale słysząc skrzypienie drzwi wejściowych, podniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się życzliwie.

– Dzień dobry pani – przywitał się grzecznie Rzeszewski.

Bibliotekarka była dumna z tego, że to jej właśnie udało się sprawić, by ten człowiek, najprawdopodobniej z samego społecznego dna, był od niedawna stałym bywalcem biblioteki. W swojej naiwności biedaczka nie miała pojęcia, że jej zasługa na tym polu była właściwie niewielka.

– Dzień dobry. Już pan przeczytał „Kolumbów”? Szybko!

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

KD MARKET 2025

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor