----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

14 maja 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

Bożena Hoszman, całkiem atrakcyjna dwudziestopięciolatka, spojrzała na Majechę z uznaniem. Zaraz po studiach w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Zielonej Górze zabrała się do pracy, znajdując zatrudnienie na etacie w żarskiej Szkole Podstawowej nr 4. Jednak już pierwsze miesiące uświadomiły dziewczynie, że jej szczere i serdeczne podejście do uczniów, szczególnie tych ze starszych klas, wywołuje efekt zgoła odmienny od zamierzonego. Nieje­den raz musiała doświadczać ich ordynarnego zachowania, aż wreszcie dyrekcja, w przypływie dbałości o zdrowie emocjonalne pani magister, i ze zwykłej, ludzkiej litości, załatwiła jej pracę w bibliotece, gdzie w całkowitym spokoju wreszcie mogła się realizować. Posunięcie to wyszło młodej kobiecie zdecydowanie na dobre. Od tego czasu czekała na swojego księcia z bajki, który pewnego dnia przyjedzie na białym koniu, zakocha się w niej od pierwszego wejrzenia

i zabierze ją do swojego pałacu, daleko stąd.

Bożena wyciągnęła szufladę z fiszkami, by odnotować zwrot książki.

– No właśnie. Przeczytałem i chciałbym coś innego.

– Zaraz coś ciekawego panu znajdziemy – po- wiedziała dziewczyna, nie patrząc na Majechę.

Zapisywała skrzętnie na jego karcie sobie tylko znane symbole i numerki ewidencyjne.

– Ale ja to bym miał do pani prośbę, jeśli można – zagadnął Majecha.

Bożena Hoszman spojrzała na niego pytająco.

– W czym mogę panu pomóc?

– Oj, może pani, może! Bo wie pani, ja to bym chciał się dalej uczyć. Wiem, że to już nie te lata. Niedługo mi trzydziestka stuknie, ale podobno na naukę nigdy nie jest za późno. I wie pani, jeden nauczyciel z „czwórki” powiedział, że mi pomoże, jak napiszę na pojutrze dwa wypracowania...

– A który nauczyciel?

– Profesor Kwiatkowski się nazywa. Zna go pani?

– Oczywiście. Sama przez jakiś czas pracowałam w „czwórce”. Doskonały polonista. Nie mógł pan chyba lepiej trafić. Sama jestem polonistką i bardzo chętnie panu pomogę.

Mimo swoich niedawnych, raczej niefortunnych doświadczeń pedagogicznych, Bożena wciąż jeszcze uważała, że jako nauczycielka ma do spełnienia misję: nieść kaganek oświaty tam, gdzie jego światło dawno już zgasło lub nigdy nie zapłonęło. W tym mężczyźnie widziała swoją szansę przysłużenia się społeczeństwu poprzez sprowadzenie go na właściwą drogę, służąc mu pedagogiczną radą i motywując do nauki.

– Bo, wie pani, ja tu mam kartkę z tematami – po- dał jej wygnieciony papier. – Sam to nie wiem, jak je ugryźć, ale pani taka inteligentna osoba, więc na pew­no by dała radę. Jak nie oddam wypracowań pojutrze, to pan Kwiatkowski mnie pogoni i moje plany, żeby na przykład zrobić maturę, szlag trafi.

– To może napiszemy te wypracowania razem? – zaproponowała.

– Bardzo dobry pomysł. Byłbym pani bardzo wdzięczny! – uradował się Majecha. 

– Może w takim razie przyjdzie pan jutro przed południem, kiedy ruch w bibliotece jest jeszcze niewielki? Chyba, że pan pracuje na pierwszą zmianę?

– Pracuję, a jakże – skłamał. Majecha był jednym z klasycznych „niebieskich ptaków”, których stała praca się nie imała. Jednak w odróżnieniu od wszelkiego rodzaju cinkciarzy i innego rodzaju cwaniaczków, gotówkę zdobywał poprzez działalność czysto kryminalną i dzięki Robertowi Kracikowi, który był jego paserem, sprzedając towary z włamów. – Ale jutro mam drugą zmianę, więc mogę się tu pojawić, kiedy tylko pani sobie życzy.

– No to proszę przyjść o, powiedzmy, dziesiątej. Może pan? Do tego czasu przemyślę tematy i od razu zabierzemy się za pisanie.

– Bardzo się cieszę. Będę punktualnie. Do widzenia pani i… bardzo dziękuję.

Majecha skłonił się grzecznie i wyszedł na ulicę. Wszystko zaczynało się układać po jego myśli. Jeszcze tylko musiał wpaść do Kracika, który obiecał mu załatwić tym razem bardzo nietypowy towar. Oprych szedł z rękami w kieszeniach, pogwizdując zawadiacko. Już on pokaże temu belfrowi i wszystkim innym, kto to jest Krzysztof Rzeszowski. Życie czasem jest pełne niespodzianek.

Robert wręczył mu maleńki pojemniczek, starannie zawinięty w folię.

– Coś ty mi, kur.., przyniósł?! Co ja mam z tym zrobić? To nie wystarczy, żeby zabić komara, a co dopiero moje szczury! – wykrzyknął oburzony Majecha. Patrzył z niesmakiem na fiolkę po tabletkach, na dnie której przesypywała się odrobina krystalicznego proszku.

– Twoja ciemnota, Majecha, czasami mnie poraża. To jest mieszanka najsilniejszej naturalnej trucizny stosowanej w broni biologicznej i trucizny chemicznej. Jeden gram zabija kilkudziesięciu ludzi, o ile dobrze pamiętam. Jakbyś to z czymś rozrobił, to mógłbyś wytruć szczury w całym mieście, nie tylko w swojej chałupie – odpowiedział z politowaniem Robert. – Chciałeś coś supermodnego, to masz. Tylko pamiętaj, ostrożnie – załóż jakieś gumowe rękawice albo co, bo jak się zatrujesz, to będziesz nie do uratowania. Maksymalnie cztery godziny, i do bozi.

– Takie to dobre? – rozpromienił się Majecha. – Takie gówienko, a niby skuteczne. Skądżeś to wytrzasnął?

– Mam swoje dojścia. No, to jesteśmy kwita za ostatnią dostawę.

– Ale jak nie zadziała...

– Zadziała dużo bardziej, niż ci się wydaje. Módl się, żebyś sam z tego z życiem uszedł.

– No dobra. To żegnajcie, szczury. Tylko, Robcio – wiadomo, że morda w kubeł. Jakby się mendy dowiedziały...

– Daj spokój. Ja też ryzykuję, załatwiając ci coś takiego. Nic nie wiem, nie widziałem, a jak będziesz się z tym źle obchodził, to ciebie też będę miał

z głowy.

– Dobra, dobra. Niedługo ci opowiem, jak ten proszeczek smakował moim szczurom. No, to na razie.

Punktualnie o 10. rano Majecha pojawił się w bi­bliotece, skłonił się bibliotekarce i podszedł do jej biurka. Bożena Hoszman przywitała go życzliwym uśmiechem.

– Dzień dobry pani. Jestem, zgodnie z umową.

– Witam, panie Rzeszewski. Usiądźmy tam, przy stoliku – powiedziała, wskazując niewielką czytelnię na lewo od biurka.

Na jednym ze stolików, przy którym stały już dostawione wcześniej krzesła, leżał czysty papier kancelaryjny w kratkę i długopis. Uczeń szarmancko odsunął polonistce krzesło z prawej, by mogła wy­godnie usiąść, następnie sam zajął miejsce obok.

– Proponuję zacząć od „Potopu”. Temat jest łatwiejszy, i myślę, że wdzięczniejszy. Jak się pan rozkręci, to z „Lalką” pójdzie nam łatwiej – mówiąc to, ostentacyjnie wręczyła mu długopis.

– A może by tak pani pisała, a razem byśmy myśleli? – zaproponował niepewnie, krzywiąc się w uśmiechu.

– Panie Krzyśku, w ten sposób to by się pan niczego nie nauczył. Proszę mówić głośno, co by pan napisał, a ja to skoryguję i jakoś sobie poradzimy.

– Skoro pani tak mówi... – stwierdził z rezygnacją i posłusznie wziął długopis do ręki.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor