Liczył na to, że odsiedzi tu swoje, a dziewczyna sprawnie, bez zbędnego wysiłku stworzy mu prace zlecone przez Kwiatkowskiego. Cała sprawa wyglądała na trochę trudniejszą, niż myślał, ale nie zamierzał się poddawać. Cóż, trzeba trochę pogłówkować i będzie dobrze. Była przynajmniej gwarancja, że jego wypracowania zrobią na poloniście wrażenie.
– Każde wypracowanie musi mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Co by pan napisał we wstępie?
– No... to może coś o Sienkiewiczu... – bąknął i spojrzał na polonistkę w oczekiwaniu na jej reakcję.
– Bardzo dobrze, panie Krzyśku! – szczerze się ucieszyła, widząc, że mężczyzna zaczyna łapać, o co chodzi. – Czyli co by pan proponował?
Majecha zmarszczył brwi. Wysilał umysł, wydając z siebie „inteligentne” pomruki.
– No... że Sienkiewicz wielkim pisarzem był, i cała Polska jest z niego dumna...
Zawiesił głos z nadzieją, że dziewczyna wybawi go z opresji. Nie mylił się.
– No, na przykład. Ujmijmy to teraz ładnie w wypowiedź pisemną. Powiedzmy: „Henryk Sienkiewicz, jeden z czołowych prozaików w historii polskiej literatury, jest autorem powieści...
Rzeszewskiemu oczy zaczęły błyszczeć z radości. Skrzętnie zapisywał słowa powoli wypowiadane przez bibliotekarkę. Wiedział już, że wypracowania będą na medal. Wystarczyło od czasu do czasu coś tam bełkotać w miarę na temat, a dziewczyna robiła, co do niej należało. Bożena Hoszman rozkręciła się na dobre i najwyraźniej wpadła w jego sidła. Dziewczyna dyktowała kolejne zdania, a Majecha zapisywał je pracowicie. Nie minęły trzy godziny, a wypracowania były gotowe.
– Nie wiem, jak się mam pani odwdzięczyć, pani Bożeno.
Przyłożył z namaszczeniem długopis przy końcu ostatniej linijki i postawił gustowną kropkę, a potem przez moment przyglądał się swojemu dziełu.
– Za całą wdzięczność wystarczy mi pana chęć do nauki, panie Krzyśku. Mam nadzieję, że zdobędzie pan wykształcenie, a ja będę miała w tym swój skromny udział. A gdyby jeszcze pan potrzebował jakiejś pomocy, proszę się nie krępować i przyjść.
Majecha wstał, pocałował ją na pożegnanie w rękę i zebrał papiery ze stolika.
– Do widzenia pani. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
– Do widzenia i życzę powodzenia.
Rzeszewski wyszedł, a dziewczyna wróciła do swoich obowiązków. „Coś dzisiaj pusto”, pomyślała. „Ruch zacznie się pewnie gdzieś koło drugiej”. Do tego czasu zdąży porobić trochę zaległych porządków w katalogach.
Między lekcjami przestronne korytarze szkolnego budynku, który w odległej przeszłości musiał być siedzibą jakiegoś niemieckiego urzędu, świeciły pustkami. W zderzeniu z ogłuszającym hałasem, wszechobecnym w czasie przerw, cisza panująca tu wydawała się aż kłuć w uszy. Majecha ucieszył się, bo wcale mu nie zależało, by ktoś go widział. Wbiegł na pierwsze piętro i odszukał klasę Juliusza Kwiatkowskiego, a potem zapukał i dyskretnie zajrzał do środka. Uczniowie widzieli tylko uchylone drzwi, ale nauczyciel natychmiast dostrzegł twarz tego dziwnego osobnika, którego dwa dni temu spotkał na targowisku. Niesmak na jego profesorskiej twarzy spowodowany przerwaniem wykładu, ustąpił ciekawości. Zupełnie nie spodziewał się odwiedzin tego człowieka. Podszedł do uchylonych drzwi i wyszedł na korytarz.
– Dzień dobry panu. Przyniosłem te wypracowania, co mi pan zadał.
Majecha wręczył poloniście plik kartek, uśmiechając się służalczo.
– Przyznam, że mnie zaskoczyłeś. Do jutra będą poprawione. Przyjdź do szkoły o trzeciej. Wtedy kończę, to porozmawiamy – powiedział nauczyciel oschle i odwrócił się, by wrócić na lekcję.
– Ale proszę pana, jeśli wolno, to ja bym wolał nie spotykać się w szkole. Wie pan, reputacja… Jak mnie ktoś tu zobaczy, to będą zaraz gadać... Może bym wpadł do pana do domu, jutro po południu?
Kwiatkowski przyglądał się mu badawczo przez chwilę, nie bardzo rozumiejąc, o jakąż to reputację może mu chodzić. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że temu człowiekowi zależało na opinii swojego środowiska, choć ewidentnie był to społeczny margines. Nie chciał mu jednak utrudniać życia – w końcu jego niezwykły uczeń naprawdę się postarał.
– Dobrze. Przyjdź do mnie o osiemnastej. Wiesz, gdzie mieszkam?
– Oczywiście, proszę pana. Będę punktualnie.
Nauczyciel odwrócił się bezceremonialnie i, nie reagując na pożegnanie Majechy, bez słowa wszedł do klasy. Głośny trzask drzwi natychmiast uspokoił uczniów, którzy dokazywali już na całego.
Dzwonek do drzwi oderwał Kwiatkowskiego od wierszy Miłosza. Podniósł wzrok znad książki i spojrzał na zegarek. Była za minutę szósta. „Punktualny jak ekspres Berlin-Warszawa”, zacytował w myślach kwestię ze „Stawki większej niż życie”. Skądinąd darzył ten naiwny serial pewnym sentymentem.
Zaczynał mu się podobać ten dziwny człowiek, którego nagle opanowała nieodparta chęć zdobywania wiedzy. Nie śpiesząc się, wstał z wygodnego fotela i poszedł otworzyć. Majecha ukłonił się po swojemu, wysuwając ku gospodarzowi twarz z przylepionym do niej uśmiechem.
– Dzień dobry, panie profesorze. Przyszedłem, tak jak pan kazał.
Kwiatkowski nie odpowiedział, tylko otworzył szerzej drzwi, na znak, że mężczyzna może wejść. Bandzior rozglądał się ciekawie. Bardzo go interesowało, jak mieszka ten z całą pewnością niezwykły nauczyciel. Polonista wskazał mu sofę naprzeciwko siebie. Sam usiadł wygodnie w fotelu, na tle półek sięgających niemal samego sufitu. Regały uginały się pod ciężarem takiej ilości książek, jakiej Rzeszewski nie widział w żadnym prywatnym domu. Na gustownej ławie między nimi stały prawdziwe, porcelanowe filiżanki. Nauczyciel podniósł imbryk i bez słowa nalał gościowi i sobie gorącej herbaty. Odchylił się na oparcie fotela i przez chwilę taksował gościa. Ten poczuł się lekko zaniepokojony. Nerwowo wyciągnął rękę, jakby chciał sięgnąć po filiżankę, lecz zaraz ją cofnął, sprawiając wrażenie człowieka, który nagle się rozmyślił.
– Kto ci to pisał? – pytanie padło jak grom z jasnego nieba.
– Proszę? – zapytał Majecha z miną człowieka, który nie rozumie pytania.
– Pytam, kto ci pisał te wypracowania.
Krzysztof Rzeszewski był może niewykształcony, ale na pewno nie głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jakiekolwiek próby wciskania temu człowiekowi ciemnoty przyniosłyby skutek odwrotny od zamierzonego.
– Ja pisałem, ale ta pani z biblioteki na Wrocławskiej mówiła mi co pisać – przyznał się uczciwie.
Nauczyciel potrafił to docenić.
– Pomogę ci. Czeka cię bardzo dużo pracy
Majecha rozpromienił się i zatarł dłonie, wyraźnie zadowolony. Zza pazuchy wyłoniła się spora butelka wina, którą postawił na ławie przed polonistą, etykietką do przodu. Ten dziwny człowiek nie przestawał zadziwiać Kwiatkowskiego. Przed nauczycielem stała butelka najprawdziwszego, francuskiego Bordeaux.
– Trzeba to uczcić, panie profesorze. Słyszałem, że lubi pan dobre wino. Ma pan jakieś szkło?
cdn.
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'