Kwiatkowski pokręcił z niedowierzaniem głową, jeszcze raz popatrzył na butelkę, następnie na swojego gościa, i w końcu bez słowa wyszedł do kuchni po kieliszki. Majecha błyskawicznie wydobył fiolkę z białym proszkiem i szybkim ruchem wsypał ponad połowę jej zawartości do filiżanki nauczyciela, a następnie zamieszał swoją łyżeczką. Polonista wrócił z kieliszkami w dłoni.
– Dopijmy herbatkę, żeby nam nie psuła smaku – zasugerował Rzeszewski.
Podniósł swoją filiżankę, jakby chciał wznieść toast, i wychylił zawartość. Profesor poszedł w jego ślady i skrzywił się. Herbata smakowała jakoś dziwnie – może woda w kranie była przechlorowana?
– Na początek dam ci listę lektur do czytania. Masz tu kartkę. Będziesz notował.
Przez kolejny kwadrans Juliusz Kwiatkowski dyktował mężczyźnie tytuły książek, gdy nagle ogarnęła go obezwładniająca słabość. Widząc jak przez mgłę, poczuł szybko postępujący paraliż mięśni. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, gdyż słowa ugrzęzły mu w gardle. Dostrzegł zamazany obraz swojego gościa, który powoli wstał z kanapy, przyglądając mu się z uwagą.
– Teraz zdechniesz, skur... – powiedział Majecha z wyraźną satysfakcją. – Kiedyś ośmieliłeś się podnieść na mnie rękę. Przez te wszystkie lata byłem cierpliwy i wreszcie cię dorwałem, gnoju.
Miękkim obrusem bandyta dokładnie wytarł filiżankę i łyżeczkę, a potem schował za pazuchę wciąż zamkniętą butelkę wina. Podszedł do swojej ofiary i przyłożył ucho do ust polonisty. Nie wyczuł oddechu. Juliusz Kwiatkowski nie żył. „Robert załatwił faktycznie dobry towar”, pomyślał. Zanim wyszedł z mieszkania, rozejrzał się uważnie na klatce schodowej, nie chcąc nikomu rzucić się w oczy. Po chwili zbiegł szybko po schodach, starając się robić jak najmniej hałasu, i poszedł do miasta.
Gdy wszedł do biblioteki, okazało się, że ma szczęście – Bożena Hoszman jeszcze nie wyszła. Zajęta przekładaniem i porządkowaniem woluminów, nie zdawała sobie sprawy z upływającego czasu.
– Dzień dobry, pani Bożeno, a właściwie dobry wieczór! Jeszcze pani pracuje? – przywitał się entuzjastycznie od samych drzwi.
– Aa, dobry wieczór, panie Krzyśku. Robię małe porządki w katalogach. No i jak tam te wypracowania?
– Przyszedłem do pani, bo właśnie wracam od pana Kwiatkowskiego. Obiecał, że mi pomoże w nauce. To właściwie pani zasługa i przyszedłem podziękować.
Wyciągnął butelkę Bordeaux i zabrane z mieszkania profesora kieliszki. Dziewczyna była szczerze zaskoczona.
– Nie odmówi mi pani. Wypije pani ze mną kieliszeczek dobrego winka...
– No nie wiem... – wahała się.
– Jest okazja. Bardzo proszę – Majecha otworzył butelkę i rozlał wino. – Ma pani może jakąś łyżeczkę?
– Łyżeczkę? – spytała zaskoczona.
– Tak, proszę dać mi łyżeczkę do herbaty, a coś pani pokażę – odpowiedział tajemniczo.
Bożena Hoszman zniknęła na zapleczu. To wystarczyło bandycie, by wsypał resztę proszku z fiolki do jej kieliszka. Wkrótce kobieta pojawiła się z powrotem.
– Proszę. Taka będzie dobra?
– Tak, bardzo dobra – potwierdził i starannie zamieszał w jej kieliszku, po czym podał go dziewczynie. – Musi pani wypić do dna, bo inaczej słabo mi pójdzie w nauce.
Na twarzy dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech. Wypiła wszystko. Istotnie, wino było znakomite. Majecha wypił swoje z ulgą i bez słowa nalał następną kolejkę.
– Chyba nie chce mnie pan upić?
– Niech się pani nie obawia. Nie upije się pani.
Popijał swoje wino powoli i przyglądał się jej z zainteresowaniem. Była młoda i mogła jeszcze długo pożyć, ale miała pecha. Powinna była studiować coś innego. W sumie nic do niej nie miał, tylko po prostu w niewłaściwym czasie znalazła się w niewłaściwym miejscu. Majecha nie mógł zostawić przy życiu kogoś, kto mógł naprowadzić milicję na jego ślad.
– Jakoś dziwnie pan na mnie patrzy, panie Krzyśku... Coś się stało?
Nie odpowiedział. Czekał. Trucizna zaczynała działać. Objawy były identyczne jak u Kwiatkowskiego, tyle że wystąpiły szybciej. Bożena upuściła z bezwładnej dłoni kieliszek i opadła na oparcie krzesła. Paraliż mięśni był całkowity. Zanim umarła, patrzyła na niego przez chwilę, a jej przerażenie i zaskoczenie było aż nadto widoczne. Majecha odczekał jeszcze chwilę, smakując Bordeaux. Gdy upewnił się, że bibliotekarka nie żyje, staranie zebrał wszystkie dowody przestępstwa.
– No, to problem z głowy – mruknął do siebie.
Delikatnie zamknął za sobą drzwi, jakby nie chciał obudzić śpiącej na krześle dziewczyny. Na zewnątrz było już ciemno i zrobiło się chłodnawo. Oprych postawił kołnierz kurtki i ruszył w stronę deptaka.
ROZDZIAŁ XII
– Władimir, kur.., co ty wyprawiasz?! – wykrzykiwał pułkownik Gienadij Winogradow, komendant riazańskiej szkoły radzieckich sił specjalnych. – Po cholerę żeś tego Polaka tu ściągał?! Przecież zaczną się czepiać! W co ty mnie chcesz wpakować?!
– Giena, znasz mnie – odpowiedział spokojnie Iwanow. – Zawsze wiem, co robię. I teraz też. To będzie świetny nabytek. Ty wiesz jaki to gieroj? Pięciu żołnierzy z pasami sam jeden gołymi rękami rozniósł w puch. Ilu z naszych by tak potrafiło?
– Wołodia, ja wiem, że ty chciałeś dobrze – zaczynał uspokajać się Winogradow. – Ale co ja powiem wierchuszce, jak się dowiedzą, gdzie ten Polak jest?
– Ty się nie bój, Giena. Nikt się nie dowie. Dopilnowałem, by jego dokumenty wojskowe zaginęły. Człowiek był, i człowieka nie ma. W Afganistanie ten maładiec przyda się jak znalazł, trzeba go tylko trochę ułożyć i doszkolić.
Winogradow usiadł na biurku i zmarszczył brwi, przenikliwie wpatrując się w Iwanowa. Znał go od wielu lat i ogromnie cenił za umiejętności, wiedzę i wyczucie. Coś mu podpowiadało, że i tym razem Wołodia ma rację, a jak dotąd nie mylił się nigdy. Iwanow dyplomatycznie nie przerywał ciszy. Czekał, co powie komendant, choć nie spodziewał się niczego innego, jak tylko aprobaty swoich niedawnych poczynań.
– No dobra. Co to za jeden? Gdzie on się tak wyuczył? – Winogradow udobruchał się wreszcie.
– Po drodze trochę z nim pogadałem. Zamknięty w sobie, swołocz, ale co nieco od niego wyciągnąłem. To przedziwna sprawa. Nie uwierzysz, ale szkolił go jakiś nauczyciel z miejscowej podstawówki. Nazywa się Kwiatkowski, czy jakoś tak. Najpierw myślałem, że robi ze mnie durnia, ale mówił zupełnie szczerze. Z drugiej strony, to właściwie po co miałby kłamać? Ciekawa sprawa, nie?
Pułkownik Winogradow nie odpowiedział. Wstał z biurka i usiadł powoli naprzeciwko Iwanowa. Przypatrywał mu się przez chwilę, jakby widział go pierwszy raz na oczy.
– Co jest, Giena? – zdziwił się Wołodia, widząc reakcję przyjaciela.
– Czy ten nauczyciel nazywał się może Juliusz Kwiatkowski?
– O, tak właśnie! Juliusz. A skąd ty, u diabła, wiesz?!
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'