Komendant wstał i podszedł do dużego okna. Patrzył przez chwilę na ćwiczących nieopodal młodych rekrutów, a potem odwrócił się i oparł oburącz o parapet.
– Spotkaliśmy się kiedyś. W ’68, w Wietnamie. Był u amerykańskich Zielonych Beretów, ale działał samodzielnie. Było kilku takich jak on. Wyspecjalizowani w eliminacji i nękaniu wroga, a przede wszystkim rosyjskich doradców, czyli nas. Prędzej czy później wyłapywaliśmy ich i kulka w łeb. Tego nazywali „Duch”. Pojawiał się niewiadomo skąd, zabijał i znikał w dżungli. Ludzie byli przerażeni. Raz zrobiliśmy na niego obławę. Wytłukł cały pluton i w końcu dopadł mnie. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego puścił mnie żywym. Powiedział tylko, że jeżeli nie wyjadę z Wietnamu, to on mnie znajdzie. Nie czekałem, bo na pewno dotrzymałby słowa. I tak wylądowałem w Riazaniu. Jeżeli ten twój Polak umie choćby połowę tego, co tamten, to mamy w jednostce tygrysa, którego trzeba albo oswoić, albo zastrzelić.
Winogradow był w błędzie, oceniając umiejętności Gawlika, bo uczeń zaczynał już przewyższać swojego mistrza. Iwanow wysłuchał opowieści przyjaciela nie bez satysfakcji – kolejny raz okazało się, że ma rękę do ludzi.
– Gdzie go kazałeś zakwaterować? – spytał Winogradow.
– Na kompanii B. U najlepszych.
– O, kur..! Przecież zaraz będzie jatka! Tamtym wiele nie trzeba. Zaraz będą chcieli nowemu chrzest urządzić! Wstawaj, idziemy!
Oficerowie wybiegli z gabinetu i popędzili na kompanię B.
Adam rozglądał się po sali. Jedno ze stojących tu kilkunastu metalowych łóżek, starannie posłane i przykryte grubym wojskowym kocem, należało teraz do niego. W poobijanej, bodaj stuletniej szafce mógł trzymać swoje najniezbędniejsze przybory, ale przecież i tak niczego nie miał.
– Ty, Polak! – usłyszał zza pleców zaczepne wołanie. – Melduj się, swołocz!
Gawlik obejrzał się przez ramię. Nie wiedział jeszcze, że ten o ponad pół głowy wyższy od niego komandos uważany był za niekwestionowanego, choć samozwańczego przywódcę na kompanii, a to z racji swojej nadludzkiej siły i doskonałego opanowania sztuk walki. Mało kto odważył się przeciwstawić Olegowi Kaługinowi, a ci, którzy okazali się tak lekkomyślni, natychmiast dostawali lekcję pokory, którą bez trudu zapamiętywali na całe życie. Widząc nowego, Kaługin od razu uznał, że należy pokazać mu, gdzie jest jego właściwe miejsce i kto tu rządzi, gdy w pobliżu nie ma oficerów.
– No co się gapisz, łamago?! Melduj się! Mam ci pomóc?! – Rosjanin podchodził powoli pewnym krokiem, rozcierając kostki zaciśniętej pięści.
Adam nie widział najmniejszego powodu, dla którego miałby temu człowiekowi oddawać honory. Nie czuł się żołnierzem armii radzieckiej, choć zdawał sobie sprawę, że takowym wkrótce może zostać, a i tamten nie wyglądał na starszego stopniem. Odwrócił się powoli, nie spuszczając komandosa z oczu. Przeprowadził krótką, niemal odruchową analizę sytuacji i napiął mięśnie, szykując się do walki. Błyskawiczne kopnięcie, które wyprowadził Kaługin, próbując zaskoczyć Adama, trafiło w próżnię. Gawlik odpowiedział błyskawicznym atakiem na mocno opartą o podłoże zakroczną nogę Rosjanina i przeciwnik z impetem runął na podłogę. Natychmiast zerwał się na równe nogi, lekko oszołomiony uderzeniem, lecz zanim zdążył rzucić się na zuchwałego Polaka, ktoś wrzasnął komendę „Baczność!”. Żołnierze karnie ustawili się przy swoich łóżkach, wyprężeni jak struny. Oficerowie weszli do sali w ostatnim momencie, zapobiegając większej awanturze.
– Zbieraj się, Gawlik – rzucił Iwanow. – Przenosisz się.
Adam posłusznie podążył za pułkownikiem. Wychodząc, nie zaszczycił spojrzeniem Kaługina, który stał w pozycji zasadniczej i spopielał go wzrokiem.
Kuchnia wywarła na młodym Polaku naprawdę przytłaczające wrażenie. Pomieszczenia były ogromne, z mnóstwem gigantycznych, parujących kotłów, w których gotowała się żołnierska strawa. Pięciu żołnierzy-kuchcików uwijało się jak w ukropie. Jeden z nich oderwał się na moment od pracy i szybkim krokiem podszedł do nowego.
– To ty jesteś ten gieroj, co się Kaługinowi postawił? – spytał Adama, wycierając mokre ręce w czarną od brudu ścierkę.
– Czepiał się mnie jeden, ale nie wiem, jak się nazywał – odpowiedział Adam zgodnie z prawdą.
– Jestem Misza. – Rosjanin wyciągnął do niego rękę. – A ty?
– Adam – odpowiedział i uścisnął kuchcikowi dłoń.
– Ty Polak podobno jesteś, ale dobrze po naszemu gadasz.
– U nas od piątej klasy podstawówki rosyjskiego uczą. Jakoś zawsze dobrze mi z nim szło. To tobie mam pomagać?
– No – potwierdził Misza. – Znasz się na kucharzeniu? Bo ja za cholerę. Gdyby nie jeden taki, to by nas chłopaki żywcem ugotowali.
– Dam radę. Różne rzeczy się w życiu robiło.
– To się przydasz – ucieszył się Rosjanin. – Właściwie dziwne, że cię tu rzucili. Mówią, że ostry jesteś. Powinieneś się szkolić z tamtymi.
– Ja tam nie wiem. Kazali do kuchni, to poszedłem. Robota jak każda inna. A ty czemu tu jesteś?
– A, przez głupotę – machnął ręką. – Założyłem się z chłopakami, że odstrzelę oficerowi czubek papierosa ze stu metrów.
– I co?
– No i wygrałem. Muszę tu teraz gnić, nie wiadomo jak długo.
– Ze stu metrów? No, no! – powiedział Adam z uznaniem. – Gdzieś się uczył?
– U nas w syberyjskiej tajdze jak nie umiesz strzelać, to marnie z tobą. Życie mnie nauczyło. A tu mają super karabiny, aż grzech z takiego nie korzystać. A teraz siedzę tutaj. Ale dosyć gadania, trzeba się brać za robotę. Chodź, pokażę ci, co i jak.
Misza Nikołajew od razu przypadł Adamowi do gustu. Był szczerym, serdecznym człowiekiem, choć może trochę zbyt mikrym jak na komandosa. Cechowała go niezwykła pogoda ducha, niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł. Ten „ussuryjski striełok”, jak o sobie często zwykł mawiać, cytując słowa z serialu „Czterej pancerni i pies”, którego w dzieciństwie był wielkim fanem, nawet zesłanie do kuchni znosił dzielnie i z humorem. Zakwaterowano ich w jednej sali, dzięki czemu Adam znalazł bratnią duszę w tym obcym, zimnym świecie.
Pierwszy dzień w Riazaniu szczęśliwie dobiegł końca, a kolejne upływały wypełnione kuchennym życiem. Przy wsparciu Nikołajewa Polak powoli zadamawiał się coraz bardziej i odnajdywał swoje miejsce w nowym dla niego środowisku. Z czasem przestał być nowym dziwadłem nie wiadomo skąd, prowokującym agresywne zachowania. Ludzie boją się nieznanego, a on po części był już swój. Wtopił się w wojskową społeczność, tym samym nieświadomie realizując pierwszy punkt planu, jaki stworzył dla niego pułkownik Iwanow.
cdn
Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów
'