----- Reklama -----

Ogłoszenia, felietony, informacje Polonijne - Tygodnik Monitor

10 czerwca 2014

Udostępnij znajomym:

Trwa pobieranie wersji audio...
'

– Misza! – zawołał główny kucharz, gdy po kolejnej porannej harówce przymierzali się do przerwy na posiłek. – Dawaj, dawaj! Trzeba kotły z kartoflami przenieść. Bierzcie się! Później będziecie odpoczywać.

– Chodź, Adam. Jego lepiej słuchać – stwierdził Nikołajew, wstając z monstrualnych rozmiarów kotła, na którym obaj przysiedli na chwilę, by w spokoju coś przegryźć. – W końcu pojutrze koniec z kuchnią. Znowu będziemy żołnierzami.

Kara Nikołajewa dobiegała końca, a niesubordynacja mogła oznaczać przedłużenie zesłania na niewiadomo jak długo.

– My?

– A co? Przyjechałeś tu, żeby zostać szefem kuchni?

Obaj posłusznie, lecz bez zbytniego entuzjazmu ruszyli we wskazanym kierunku. Z kucharzem warto było dobrze żyć. Jak miał humor, to dawał coś dobrego do jedzenia, podczas gdy wszyscy inni musieli się zadowolić raczej podłym żarciem.

Pod koniec pracy Misza skinął na Polaka, by ten poszedł z nim w głąb kuchni. Stanęli przed niedbale skleconą drewnianą szafą, pełną szczotek, szmat i wszelkiego rodzaju sprzętów do sprzątania. Nikołajew pogrzebał chwilę w schowku i wydobył na światło dzienne swój najcenniejszy skarb. Oczom zaskoczonego Adama ukazała się najprawdziwsza rosyjska bałałajka – rzecz w wojsku zakazana.

– Dzisiaj wieczorem imprezujemy – powiedział pogodnie, acz tajemniczo.

– Ożeż ty! Jakeś to zachomikował?

– Ma się trochę tutaj – Misza popukał się palcem w czoło.

– I ty umiesz na tym grać?

– Pewnie, że umiem – obruszył się głupim pytaniem. – A coś ty myślał, że po co to tu trzymam?

– Ja w życiu prawdziwej bałałajki nie widziałem. Tylko na filmach waszych, znaczy radzieckich. Fajna jest – Polak wyciągnął dłoń w kierunku instrumentu.

– O, nie, nie – zaoponował Misza i schował bałałajkę za siebie. – To cenny instrument. Skąd mam wiedzieć, że nie zepsujesz?

– Co się wygłupiasz! Nic jej nie zrobię. No pokażże!

– No dobra. Tylko uważaj, bo to delikatna rzecz – Misza ostrożnie podał mu instrument, trzymając go niemal nabożnie w obu dłoniach.

Już sam wygląd tego egzotycznego dla Adama instrumentu robił wielkie wrażenie. Bogato zdobione pudło rezonansowe zachwycało kolorystyką i stylem charakterystycznym dla rosyjskiej kultury. Adam przez dłuższą chwilę podziwiał bałałajkę.

– Potem trzeba będzie ją przemycić do sali, ale to właściwie nie problem. Chłopaki już coś wymyślili. No dobra, już wystarczy.

Rosjanin odebrał towarzyszowi cenny przedmiot i starannie ukrył go w szafce.

– Wracamy do roboty, bo jeszcze nas kto nakryje.

Nim skończyli pracę, instrument już znalazł się w sali. Jak się okazało wieczorem, Gawlik był jedyną niewtajemniczoną osobą. Całe towarzystwo już czekało na Nikołajewa.

– Misza! Dawaj, dawaj! – krzyczeli jeden przez drugiego.

Misza, niczym rasowy artysta muzyk, podniósł rękę w geście pozdrowienia publiczności i zaczął grać. Młody Rosjanin wygrywał na bałałajce skoczne melodie, doskonale znane reszcie towarzystwa. Wkrótce instrument zagłuszyło nieskładne wycie kilkunastu gardeł. Polak z zapałem przyłączył się do tego osobliwego chóru, w którym daremnie by szukać jakichkolwiek umiejętności wokalnych, lecz z całą pewnością nikomu ten fakt nie przeszkadzał.

W chwili, gdy kuriozalny program artystyczny nabierał rozpędu i co odważniejsi pokusili się nawet o tańce, czujka ustawiona na korytarzu podniosła alarm – nadchodził dyżurny, zaalarmowany dziwnymi odgłosami. Wystarczyły sekundy, by wszyscy rozbiegli się do swoich zajęć przed nieuchronnie zbliżającym się capstrzykiem, a instrument Miszy zniknął jak kamfora. Adam z pełnym podziwem obserwował działania kwiatu radzieckiej młodzieży. Gdy dyżurny zajrzał do sali, zastał jedynie grupę kadetów zajętych swoimi, jak najbardziej radzieckimi sprawami. Impreza dobiegła końca tak gwałtownie, jak się zaczęła. Adama i Miszę czekał kolejny, ostatni już dzień kuchennej rzeczywistości, po którym ich życie miało zmienić się diametralnie.

– Aleś wymiatał tą bałałajką. Dobry jesteś! – następnego dnia Gawlik był pełen uznania.

– Tam, skąd pochodzę nie ma telewizora. Mało kto miał radio. To jakoś te długie wieczory trzeba było spędzać, nie? Dziadek grał, ojciec grał, to i ja grałem.

– A skąd ty właściwie jesteś? Syberia jest wielka.

– Mieszkamy w północnej części Magadanu. Tam to jest dopiero przyroda. Ryby grabiami można ło­wić... – rozmarzył się Misza.

– O, cholera. To cię poniosło. Taki kawał świata. Toż to przecież pod Kamczatką!

– Armia, bracie, nie pyta, gdzie chcesz służyć. Poza tym sam chciałem do Riazania. Lepszej szkoły nie ma.

– Czyli w sumie nieźle trafiłem?

– Pewnie, że nieźle. Ciesz się, bo tutaj naprawdę służy elita – powiedział Misza z nieukrywaną dumą.

 – No dobra, zrobimy porządek jeszcze z tymi garami i idziemy jeść.

Zabrali się raźno do czyszczenia kotłów. Robota była ciężka, ale myśl o nadchodzącej przerwie i ostatnim dniu w kuchni dodawała im otuchy. Misza bardzo tęsknił za prawdziwym wojskowym szkoleniem, ale Adam trochę mniej.

– Sam nie mówiłeś, a ja nie chciałem pytać, ale mówią, żeś nieźle narozrabiał w tej polskiej jednostce – powiedział Misza, pałaszując pęto kiełbasy i grubą na kilka centymetrów kromkę chleba.

– A, czepiali się mnie nie wiadomo o co. Chcieli mi spuścić łomot, to się broniłem – odpowiedział Adam, wzruszając ramionami.

– Podobno było ich pięciu...

– Nie wiem, nie liczyłem. W każdym razie siedziałbym teraz w pierdlu albo w najlepszym wypadku w jednostce karnej, gdyby nie ten wasz pułkownik.

– Iwanow?

– No. 

– Coś w tobie musi być, bo byle kogo by nie wyciągał.

– Mówił, że będę się tu uczył, że to bardzo dobra szkoła, i jak się postaram, to czeka mnie kariera wojskowa. Na razie to zdobywam kwalifikacje pomocnika kucharza.

– Jak Iwanow ci tak powiedział, to tak będzie –stwierdził stanowczo Rosjanin. – Widać ma w tym jakiś cel. Poza tym nie narzekaj, bo dzisiaj jesteś tu ostatni dzień. Z drugiej strony to skończy się nam dobre żarcie. Trochę szkoda – powiedział z autentycznym żalem. – A właściwie co na to twoja rodzina, że tu jesteś? Te listy, co pisałeś... To do nich?

– Mam tylko brata. Pijak, a bratowa nie lepsza. Szkoda tylko dzieci... Drugi to do nauczyciela. Zajął się mną swego czasu, i gdyby nie on, to nie wiem, jak bym skończył. Cholernie ostry, ale bardzo porządny gość.

– A rodzice?

– Ojciec zmarł, jak miałem osiem lat, a matka cztery lata później. Chcieli mnie zabrać do domu dziecka, ale Tadek, brat, nie pozwolił. Chociaż za tu mu jestem wdzięczny.

– Job twoju mać, to ci życie dowaliło, stary.

– Taki los – odpowiedział i zamyślił się na moment. – To co, pajedli i do roboty?

Adam wstał i spojrzał na towarzysza wyczekująco.

– Coś ty taki chętny? Spokojnie, robota nie ucieknie. Nie ma co się rwać, zdążymy. Siadaj, pokażę ci zdjęcia swoich – powiedział autorytatywnie Misza

i wyciągnął z kieszeni cienki plik fotografii.

cdn

Marek Kędzierski – autor powieści sensacyjnych, które szybko zdobyły sobie rzesze wiernych fanów



'

----- Reklama -----

Zobacz nowy numer Gazety Monitor
Zobacz nowy numer Gazety Monitor